Marczuk. – Ale miło było sobie z panem zapalić – dodał i rzucił papierosa na asfalt, przydeptując go butem. – Mam jeszcze tylko jedno pytanie. Co to jest mordowóz?
Pietrzak parsknął śmiechem.
– Przepraszam, to takie moje określenie na tego typu samochody. Auta, które wyglądają tak, jakby służyły do przewożenia ludzi na egzekucje pod miastem. Wie pan, mafijne porachunki, te sprawy.
– No, na szczęście nie wiem, ale dzięki za wyjaśnienie… – odparł Marczuk, udając zniesmaczonego. – Jak również za informacje o jeepie. Będziemy to sprawdzać. Nie ma potrzeby, żeby stawiał się pan na komendzie. Odezwiemy się, jak będziemy chcieli jeszcze o coś dopytać.
– Świetnie!
Pietrzak odjechał chwilę później. Solnica przerwał ciszę, jeszcze zanim Marczuk odpalił silnik.
– Skubany, nawet nie wie, że ta informacja naprawdę może mieć znaczenie. Pamięta naczelnik, jak mówiłem, że widziałem takie auto pod warsztatem Kubery? To może być ten sam samochód. Nie sądzę, żeby więcej takich jeździło po Częstochowie.
– Pamiętam, Solnica. Dam głowę, że to ten sam wóz. Powiedz chłopakom, żeby dalej mieli oko na warsztat. Pan Jan Kubera może wiedzieć więcej, niż nam mówi. Może nawet złożymy mu wizytę, co ty na to?
Komisarz uniósł kciuk w geście aprobaty.
Fragment protokołu z przesłuchania Jana Kubery
Data: wtorek, 01.09.2015, godzina 14.00
Przesłuchująca: prokurator Edyta Lichota
Obecny: Leszek Haratyk
Edyta Lichota: Co pan wie o Jerzym Walterze?
Jan Kubera: A co ja niby mam wiedzieć? Policyjny komendant, i tyle. Cwaniak pierwszej wody.
Edyta Lichota: Cwaniak? Co ma pan na myśli?
Jan Kubera: Tak słyszałem. Ponoć kiedyś handlował chińszczyzną.
Edyta Lichota: Czyli coś pan jednak o nim wie. Jakieś szczegóły?
Jan Kubera: Szczegółów to ja nie znam. W latach dziewięćdziesiątych czasem jeździłem na wschód. Chiny, Rosja, takie tam. Każdy miał wtedy swoje biznesy, na wszystkim dało się zarobić. Handlarze ze sobą rozmawiali, różne rzeczy się słyszało. Pamiętam plotki o policjancie, który bawił się w to samo co i my.
Edyta Lichota: I tym policjantem był Jerzy Walter?
Jan Kubera: Z tego co pamiętam, to chyba tak.
Edyta Lichota: Spotkaliście się wtedy?
Jan Kubera: Nie, nigdy go nie widziałem.
Edyta Lichota: Nigdy?
Jan Kubera: No nigdy. A co?
Edyta Lichota: Ostatnio również nie?
Jan Kubera: Myśli pani, że go porwałem, czy co?
Edyta Lichota: A porwał pan?
Jan Kubera: Myślałem, że to poważna rozmowa. Ale widzę, że stroimy sobie żarty.
Edyta Lichota: To pan zaczął. A jak pan sądzi, dlaczego komendant tak nagle zniknął?
Jan Kubera: Może przeszłość go dopadła. Może miał długi, czy coś.
Edyta Lichota: Wiedzielibyśmy o nich.
Jan Kubera: Może miał takie, o których nie wie nikt poza wierzycielami.
Edyta Lichota: Zna się pan na tym, jak widzę.
Jan Kubera: Dużo czytam.
Edyta Lichota: Myśli pan, że pański syn mógł stać się ofiarą takich porachunków?
Jan Kubera: Nie jestem nawet w stanie o tym myśleć. To zbyt bolesne. Powinniście szukać Doriana Zelta i nie tracić czasu na przesłuchiwanie niewinnych ludzi.
Rozdział 7
środa, 16 września 2015
Zanim otworzyły się drzwi, poczuł zimno. Chłód ogarnął go niespodziewanie, objawił się mocnym dreszczem, który wstrząsnął jego ciałem. Jerzy odłożył książkę, wstał i zaczął dreptać niespokojnie na małej przestrzeni, która od ponad miesiąca była jego domem. Łóżko w rogu, wygodne, choć nie za szerokie, w przeciwległym kącie wiadro, duże, niebieskie, pełne jego odchodów, opróżniane raz dziennie przez pozbawionego emocji Rosjanina. Tuż obok głęboka stalowa miska z wodą, w której mył się tak dokładnie, jak to tylko było możliwe. Czasem myślał, że lepiej będzie, jeśli włoży do niej głowę i nie wyjmie jej, dopóki nie zabraknie mu powietrza, przetrzyma ten moment i z ulgą pożegna uciekającą świadomość, pozwoli zwiotczeć mięśniom i na chwilę przed śmiercią zapomni o swym podłym losie, witając z nadzieją to, co nowe, świetliste. Bardzo chciał to zrobić, ale tak jak wielokrotnie wcześniej w jego życiu zabrakło mu odwagi. Lęk, który zawsze mu towarzyszył, paraliżował go także teraz. Jedyną szansą na pozbycie się strachu, podskórnej obawy, która nigdy go nie opuszczała, była śmierć.
Jerzy Walter wiedział o tym doskonale. Jednak kiedy poczuł chłód, który uniósł wszystkie włoski na jego ciele, chłód, którego nie było w powietrzu, a który rodził się w mózgu i wraz z krwią przenikał jego ciało, przestraszył się. Zimno ogarniające tkanki zwiastowało nową falę niepokoju.
Podszedł do ściany i przyłożył do niej dłoń. Betonowa struktura była surowa, chropowata, ale nie chłodna. Prysnęła nadzieja, której uczepił się chwilę wcześniej. Nagłe ochłodzenie nie było spowodowane nagłym, niespodziewanym atakiem zimy w środku września.
Poczuł, że wariuje. Oderwał dłoń od ściany i przesunął palcami po zaroście. Nie golił się od ponad miesiąca. Do wąsów dołączyła gęsta, ostra broda, a one same urosły tak bardzo, że zaczęły przeszkadzać w jedzeniu, wchodzić między wargi przy każdym słowie. Nie mógł ich jednak przystrzyc. Żadnych ostrych narzędzi. Żadnych noży, nożyczek, pilników, żadnych golarek. Takie przedmioty pozostawały za kratami, poza piwnicą, której nie opuszczał.
Wszystko, czego potrzebował, żeby przeżyć, dostawał codziennie w regularnych odstępach czasu. Rosjanin zjawiał się o tych samych porach, trzy razy dziennie. Komendant traktował go jak swoisty rodzaj aparatury podtrzymującej życie. Nie wiedział, o której godzinie przychodzi jego opiekun. W piwnicy nie odróżniał dni od nocy. Czas dzielił się na okresy pomiędzy wizytami barczystego osiłka. To one były jego zegarem. Wyznaczały czas.
Poza tym Jerzy spał, czytał, stał, siedział, krążył na małej przestrzeni i myślał. Czuł, że popada w obłęd.
Gwałtowny atak chłodu potraktował jak wytwór znudzonego umysłu.
Jednak kiedy minutę później otworzyły się drzwi, przekonał się, że dreszcz, który nim wstrząsnął, nie miał nic wspólnego z szaleństwem. Był głosem przeczucia. Sygnałem, który dotarł do stępiałego policyjnego nosa.
Od ostatniej wizyty Rosjanina minęło zbyt mało czasu. Był w stanie to ocenić. Kiedy ustało skrzypienie towarzyszące każdemu uchyleniu drzwi, Jerzy usłyszał głosy i miał już pewność, że nie nadeszła jeszcze pora karmienia. To były wyjątkowe odwiedziny.
Przez chwilę nie wiedział, co robić. Spłoszony chciał się gdzieś ukryć, jednak nie miał takiej możliwości. Usiadł na łóżku, ale kiedy usłyszał kolejne zdanie, zerwał się na równe nogi.
– Wchodźcie, wchodźcie, panowie – powiedział energicznie Jan Kubera. To był głos, który Jerzy słyszał przed porwaniem. Kubera odwiedził go niecały miesiąc wcześniej i był ostatnim człowiekiem, który wypowiedział do niego