Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

biznesmeni zeszli spokojnie na dół. Kubera wyglądał na zdezorientowanego, Dryła i Kański pozostawali obojętni mimo zaskakującej deklaracji komendanta.

      Marczyński stawał się coraz bardziej krewki. Doskoczył do krat tak jak kilka minut wcześniej. Zaczął walić w nie dłonią i krzyczeć. Drobinki śliny z jego ust wylatywały przy każdym słowie i spadały na brudną posadzkę wewnątrz klatki.

      – Wiesz, jak znaleźć rzeźnika?! Tak, smrodzie?! A do tej pory to niby nie wiedziałeś? Czy może wcale nie chciałeś go znaleźć?! – Błyskawicznie odskoczył od prętów, zdjął pustą butelkę z półki po drugiej stronie pomieszczenia i gwałtownie rozbił ją o ścianę, zanim którykolwiek z jego kolegów zdążył się zorientować, że coś się dzieje. Ponownie dopadł do krat, wkładając do środka rękę z rozłupanym naczyniem.

      – A taki kwiatek ci się podoba?! Lubisz tulipany? Powąchaj go, psie! Zobacz, jak ładnie pachnie! – Biznesmen najwyraźniej stracił nad sobą kontrolę. Jerzy przywarł plecami do ściany. Był w bezpiecznej odległości od ostrych krawędzi szkła.

      – Dobra, mnie już wystarczy – rzucił Kański. – Zbieram się, nie chcę w tym uczestniczyć. Zwariowałeś, Arek.

      – Idziemy, Artur, niepotrzebnie zawróciliśmy, niech panowie sobie sami pogadają – zawtórował mu Dryła.

      Obaj nie zatrzymali się nawet wtedy, kiedy zdezorientowany Kubera próbował ich powstrzymać.

      – Panowie, nie interesuje was, co Walter wie o Zelcie?! Poczekajcie! – Patrzył na nich błagalnym wzrokiem gospodarza, który żegna kolejnych gości opuszczających nieudane przyjęcie.

      Dwaj biznesmeni wyszli chwilę później.

      – Arek, opanuj się, daj mu mówić… – Kubera podszedł do Marczyńskiego, odciągnął go od krat i wyjął mu z dłoni stłuczoną butelkę. Schylił się i zebrał największe kawałki szkła z podłogi, pozostałe zgarnął butem w jedno miejsce. – Jeszcze sami się zaraz poharatamy przez ten twój wybuch…

      Marczyński powąchał dłoń i skrzywił się z odrazą.

      – Co było w tej butelce? Denaturat jakiś?

      – Stary rozpuszczalnik. Dobrze, że była prawie pusta, bo byśmy się podusili od tej chemii.

      – Sam nie wiem, czy to nie lepsze od fetoru tego psa!

      – Uspokój się i daj mu gadać, okej? – Kubera czuł, że kolega powoli się opanowuje.

      – Mów! – rozkazał po chwili Marczyński już nieco spokojniejszym tonem.

      Jerzy zrobił dwa kroki do przodu i odważył się spojrzeć w oczy obu mężczyzn. Dostrzegł w nich zaciekawienie.

      – Masz rację, Arek, wcześniej nie wiedziałem, jak znaleźć Zelta. Nie wiedziałem nawet, że to on morduje. Mieliśmy zupełnie innego podejrzanego – zaczął pewnie, jakby nie zważając na nic, co działo się do tej chwili.

      – A to ciekawe! – prychnął Marczyński.

      Kubera gestem dał znak, żeby Jerzy kontynuował.

      – Dopiero dzień przed tym, jak mnie porwaliście, okazało się, że się myliliśmy. Nie zdążyłem już nic zrobić. Siedząc tutaj, tym bardziej nic nie zdziałam. Wypuścicie mnie, a go znajdę. Mogę go nawet oddać w wasze ręce, w twoje ręce, Arek… Tak po cichu, żeby nikt nie wiedział. Mnie nie zależy na jego zapuszkowaniu, nie zależy mi na policyjnym sukcesie. Chcę się go pozbyć tak samo jak wy.

      – Zaraz, zaraz, Jureczku, co ty pierdolisz? Na co ty, kurwa, chcesz nas nabrać? – Tym razem ożywił się Kubera. – Nagle, po miesiącu w przyjemnej klateczce, przypomniałeś sobie, że wiesz, jak go znaleźć?

      – To nie tak…

      – A jak?!

      – Po prostu muszę to zrobić sam. Bez prokuratury, bez nikogo z fabryki. Sam.

      – Jakże to piękne i szlachetne. A jednocześnie w pizdu naiwne, smrodzie. Niczego sam już nie zrobisz. Wyśpiewasz nam zaraz w szczegółach, o co ci chodzi, i my to zrobimy za ciebie – oznajmił Marczyński.

      – Nie zrobicie. Nie dacie rady.

      – A to niby dlaczego?!

      – Wiecie, w jaki sposób dowiedziałem się o Zelcie? – Jerzy stanął tuż przy prętach. Jeszcze nigdy nie podszedł tak blisko w obecności Marczyńskiego.

      – Gadaj.

      – Od mojej kobiety. – Walter opuścił głowę, głos na moment ponownie uwiązł mu w gardle. Wspomnienie Kariny przywołało silne emocje.

      – Przyłapałeś ją, jak się z nim dupczyła? – parsknął Marczyński.

      – Przestań, Arek – upomniał go Kubera.

      – Zelt poluje również na nią. Raz mu się nie udało, ale będzie dalej próbował, jestem tego pewien. – Jerzy żywił przekonanie, że to, co mówi, wcale nie odbiega od prawdy. Mimo że nie miał żadnych dowodów na potwierdzenie swych słów.

      – Jak to mu się nie udało? Chcesz nam powiedzieć, że bez problemu odnalazł, porąbał i spalił naszych bliskich, a z twoją domniemaną kobietą mu nie wyszło?

      – Powiedzcie mi, czy ktoś jeszcze zginął od czasu, kiedy tu jestem? Powiedzcie, proszę…

      – Nie, cisza. Żadnego trupa. Zelta też nie ma. Szukają go – odpowiedział Kubera, nie pozwalając koledze dojść do głosu.

      Jerzy odetchnął z wyraźną ulgą.

      – Zelt był u niej. Straszył ją. Tak jakby chciał mi wysłać w ten sposób wiadomość, że nikt nie może się czuć bezpiecznie. Nawet ja, szef policji… – Komendant lawirował na granicy prawdy i kłamstwa. Mówił tyle, ile mógł, żeby nie zdradzić im, że wszystkie śmierci wydarzyły się właśnie z jego powodu.

      – Jak się nazywa ta twoja kobieta? I gdzie jest? – spytał Marczyński.

      – Tego nie mogę wam powiedzieć.

      – Biorąc pod uwagę twoje obecne położenie, nie jestem pewny, czy możesz decydować o tym, co możesz, a czego nie możesz nam powiedzieć – roześmiał się Marczyński. – Nasz piesek chyba zamienił się z baranem na głowy, co nie, Janek? – zwrócił się do kolegi.

      – Tak mi się wydaje! – potwierdził Kubera. – Słuchaj, Jureczku, chyba coś ci się pomyliło. To ty tutaj wykonujesz polecenia, rozumiesz?

      – Ona nie jest ważna. Nie przyda wam się, nawet jak do niej jakoś dotrzecie! Nic nie wie. Jest ofiarą, tak jak wasi bliscy. – Zacisnął zęby i wytrzymał ich wrogie spojrzenia. – Poza tym mnie też już ma w dupie. Po tym wszystkim nie chce mnie znać. Jeśli w ogóle zastanawia się, gdzie jestem, to raczej z ciekawości niż z troski. Pewnie myśli, że uciekłem, spieprzyłem gdzieś daleko…

      – Fiu, fiu! To dopiero ciekawa love story! Rzeźnik zakończył miłość komendanta i jego dupeczki! – szydził Marczyński.

      – Okej, to jak zamierzasz znaleźć Zelta? – Kubera wrócił do głównego wątku. – Co to znaczy, że my nie damy rady znaleźć go sami?

      Jerzy zbierał myśli. Znalazł się w sytuacji, w której, żeby mieć choćby cień nadziei na uwolnienie, musiał zdradzić część tajemnicy. Musiał dopuścić biznesmenów do rodzinnych sekretów, postawić ich w środku braterskiej rozgrywki. Wiedział, że może to pociągnąć za sobą nieprzewidziane konsekwencje. Czuł jednak, że w tej chwili to jedyne wyjście, jego jedyna szansa na to, by jeszcze kiedyś zobaczyć światło słoneczne.

      – Osoba, która może pomóc do niego dotrzeć, będzie rozmawiać tylko ze mną.

      – Kto to jest?

      – Mój