w szpitalu sześć dni i prawie nic mnie przez ten czas nie bolało. Sarin leżał tuż przy mnie, a mimo to jakimś cudem miałem tylko lekkie objawy. Widocznie nie wiało w moją stronę. W wagonie powietrze leci od przodu do tyłu, więc gdybym chociaż przez kilka stacji siedział na którejś z ostatnich ławek, miałbym się z pyszna. Widać los tak chciał.
Nie bałem się potem jeździć metrem. I nie miałem żadnych złych snów. Może jestem po prostu tępy i gruboskórny. Ale naprawdę czuję, że los się w to wmieszał. Zwykle nie wsiadam pierwszymi drzwiami od przodu, tylko drugimi. Gdybym to zrobił tamtym razem, wyziewy sarinu wiałyby prosto na mnie. Wsiadłem przednimi ten jeden jedyny raz, bez wyraźnej przyczyny. Czysty traf. Nigdy przedtem nie czułem błogosławieństwa ręki losu ani jej klątwy, po prostu nic. Miałem nudne, całkiem zwyczajne życie… a tu nagle takie zdarzenie.
„Gdyby mnie tam wtedy nie było, ktoś inny podniósłby te paczki”
Sumio Nishimura (46)
Pan Nishimura pracuje w tokijskim metrze na stacji Nakano Sakaue. Ma służbowy tytuł asystenta transportu. W dniu zamachu gazowego wyniósł z pociągu linii Marunouchi paczki z sarinem.
Pan Nishimura mieszka w prefekturze Saitama. Pracę w metrze załatwił mu znajomy. Etaty na kolei uchodzą za „solidne” i budzą wśród mieszkańców wsi wielki szacunek, więc pan Nishimura bardzo się ucieszył, kiedy w roku 1967 pomyślnie zdał egzamin i dostał tę posadę.
Jest średniego wzrostu i chuderlawy. Ma jednak zdrową cerę i spokojne, uważne spojrzenie. Gdybym przypadkiem usiadł obok niego w barze, raczej bym się nie domyślił, kim jest z zawodu. Od razu widać, że nie pracuje w biurze i że wybił się dzięki własnym staraniom. Wystarczy uważniej przyjrzeć się jego twarzy, aby odgadnąć, że w codziennej pracy przeżywa wiele napięć. Tym większą przyjemność sprawia mu butelka sake wypita wieczorem w gronie kolegów.
Pan Nishimura był tak uprzejmy, że zgodził się opowiedzieć swoją historię, chociaż najwyraźniej nie miał ochoty mówić o zamachu gazowym. Powiedział, że „wolałby nie ruszać tej sprawy”. Była to dla niego oczywiście straszna przeprawa – koszmar, o którym najchętniej by zapomniał.
I zapewne nie on jeden, lecz wszyscy pracownicy metra tak do tego podchodzą. W każdej minucie dnia ich głównym celem jest dopilnowanie, żeby podziemna kolej kursowała punktualnie, bez zgrzytów ani kraks. Woleliby zapomnieć ten dzień, kiedy wszystko koszmarnie się posypało. Dlatego też trudno było uzyskać od nich jakąkolwiek wypowiedź. Nie chcą jednak, żeby zamach gazowy popadł w całkowite zapomnienie, a śmierć ich kolegów okazała się daremna. Składam więc panu Nishimurze najserdeczniejsze podziękowania za to, że wyszedł mi naprzeciw, udzielając tego bezcennego wywiadu.
* * *
W metrze pracujemy w szczególnego rodzaju systemie zmianowym: jest zmiana dzienna i dyżur całodobowy, a pomiędzy nimi wolne dni. Dyżur całodobowy trwa od 8.00 do 8.00 następnego dnia. Oczywiście od nikogo się nie wymaga, żeby czuwał przez całą dobę. Mamy przerwy na odpoczynek i spędzamy je w sypialni. Potem dostajemy dzień wolny i wracamy do dyżurów dziennych. W każdym tygodniu są dwa dyżury całodobowe i dwa dni wolne.
Rano po całodobowym dyżurze nie możemy od razu iść do domu. Godziny szczytu przypadają między 8.00 a 9.30, więc dalej pracujemy, chociaż teoretycznie mamy już wolne. Rankiem dwudziestego marca akurat skończyłem całodobowy dyżur, toteż byłem „rezerwowym na godziny szczytu”. I właśnie wtedy zdarzył się zamach gazowy.
Był poniedziałek między dwoma świętami państwowymi. Tłok jak zwykle. Wszystkie pociągi linii Marunouchi jadące w stronę Ogikubo raptownie pustoszeją za stacją Kasumigaseki. Między Ikebukuro a Kasumigaseki tłum w wagonach szybko gęstnieje, a potem pasażerowie już tylko wysiadają i nikt nie wsiada.
Do obowiązków rezerwowego w godzinach szczytu należy nadzorowanie pracy załogi pociągów, pilnowanie, żeby wszystko szło zgodnie z planem, a zmiany załóg następowały bez zakłóceń, i żeby pociąg się nie spóźniał, słowem: ogólny nadzór.
Pociąg A777 dojechał do stacji Nakano Sakaue punktualnie o 8.26. Kiedy się zatrzymał, jeden z pasażerów zawołał peronowego, a ten zaraz krzyknął do innego, który stał po drugiej stronie torów na peronie do odjazdów w stronę Ikebukuro:
– Chodź tu szybko, jest jakaś awaria!
Stałem może z pięćdziesiąt metrów dalej na tym samym peronie, więc nie dosłyszałem, o co chodzi, ale wyglądało na to, że dzieje się coś złego, toteż czym prędzej pobiegłem. Peronowy z sąsiedniego peronu nie może ot tak sobie przeskoczyć przez tory, nawet jeżeli ktoś mu zgłosi jakąś nieprawidłowość. I dlatego ja też tam pospieszyłem. Wszedłem do trzeciego wagonu od przodu najdalszymi z trojga drzwi i zobaczyłem, że jakiś sześćdziesięciopięciolatek leży jak długi na podłodze. Pięćdziesięcioletnia kobieta naprzeciw niego też zsunęła się z ławki. Oboje dyszeli, z trudem chwytając powietrze i tocząc z ust krwawą pianę. Mężczyzna sprawiał wrażenie zupełnie nieprzytomnego. Błysnęła mi myśl, że to wspólne samobójstwo kochanków. Ale przyczyna była oczywiście zupełnie inna. Tylko przez chwilę tak mi się wydawało. Ten pan później umarł. Kobieta podobno wciąż jest w śpiączce.
Tym wagonem jechali tylko oni dwoje. Nikt więcej. Mężczyzna leżał na podłodze, naprzeciw niego kobieta zsuwała się z ławki, a przy najbliższych drzwiach leżały dwa pakunki. Zauważyłem je, gdy tylko wszedłem do wagonu. Kwadratowe plastikowe torebki o boku około trzydziestu centymetrów, wypełnione płynem. Jedna była pękata, a druga sflaczała. Płyn, który z niej wyciekł, sprawiał wrażenie lepkiego.
W wagonie czuć było jakiś zapach, ale właściwie nie potrafię go opisać. Początkowo mówiłem wszystkim, że pachniało rozpuszczalnikiem, w rzeczywistości był to jednak raczej swąd spalenizny. No dobra, obojętne, ile razy mnie o to pytają, nigdy nie wiem, co odpowiedzieć. Po prostu śmierdziało.
Wkrótce nadbiegli inni peronowi i razem wynieśliśmy tych dwoje pasażerów. Mamy tylko jedne nosze, więc najpierw zabraliśmy na nich mężczyznę, a potem spletliśmy dłonie w krzesełko, posadziliśmy na nim kobietę i położyliśmy ją na peronie. Motorniczy i konduktor z tego pociągu nie mieli pojęcia, że coś takiego się dzieje.
No więc wydobyliśmy z wagonu tych dwoje pasażerów i zasygnalizowaliśmy, że pociąg jest gotów do odjazdu. Daliśmy znak „niech rusza”. Nie można długo zatrzymywać składu na stacji. Nie było kiedy wytrzeć podłogi. Pozostały ten dziwaczny zapach i mokra plama, więc musieliśmy dopilnować, żeby ją usunięto na końcu trasy, czyli w Ogikubo. Zadzwoniłem na tę stację i powiedziałem:
– W pociągu 777 trzeba wytrzeć podłogę. Zajmiecie się tym?
Ale wszyscy coraz gorzej się czuli, zarówno peronowi, jak i pasażerowie. Było koło 8.40.
Z Nakano Sakaue do Ogikubo jest pięć przystanków. Pociąg przemierza je w dwanaście minut. Skład 777 zgodnie z rozkładem miał zawrócić, tym razem oznaczony numerem 877. Ale pasażerowie, którzy wsiedli do niego na stacji Ogikubo, też dziwnie się poczuli. Podłogę wycierano podczas postoju na końcu trasy i chyba także w czasie jazdy z powrotem w naszą stronę. I co się stało? Wszyscy, którzy brali udział w sprzątaniu, też się rozchorowali. Podobnie pasażerowie jadący z Ogikubo do Shin-Kōenji. Rozniosła się wiadomość, że z tym pociągiem coś jest nie tak.
Niech no się zastanowię. Tym razem na Ogikubo wsiadło chyba sporo pasażerów. Zwykle wszystkie miejsca siedzące są zajęte, więc część ludzi stoi. Wiedzieliśmy, że tym razem musimy skontrolować pociąg, toteż czekaliśmy, aż 877 zgodnie z rozkładem dojedzie do Nakano Sakaue o 8.53. Wyłączono go jednak z ruchu na Shin-Kōenji.
Kiedy