Zobaczyłem gazetę wsuniętą na półkę nad siedzeniami, wziąłem ją i umieściłem na niej worki z sarinem, a potem wyniosłem to wszystko na peron i położyłem pod filarem. Podszedł peronowy z białą plastikową torbą jak z supermarketu. Wrzuciliśmy do niej pakunki z sarinem i zawiązaliśmy torbę. Peronowy zaniósł ją do biura zawiadowcy stacji i tam zostawił. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale chyba włożył ją do wiadra przy drzwiach.
Wkrótce pasażerowie zaczęli się skarżyć na złe samopoczucie, więc zaprowadziliśmy ich do biura zawiadowcy stacji. Wielu pracowników metra też źle się czuło. Policjanci i strażacy przyjechali wypytać nas, co się dzieje, i szybko stwierdzili, że zaszło coś dziwnego. Wynieśliśmy wtedy torbę z biura. Jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, policjanci gdzieś ją wyrzucili.
Idąc do biura zawiadowcy stacji, żeby stamtąd zatelefonować, nie zdawałem sobie sprawy, że cieknie mi z nosa i coś dziwnego dzieje się z oczami. Nie bolały, ale mrowiło mnie w nich i miałem zmącony wzrok. Ilekroć próbowałem skupić na czymś spojrzenie, zaczynały wściekle boleć. Dopóki rozglądałem się jak we mgle, nie dokuczały, ale każda próba skupienia wzroku powodowała ból. Po pewnym czasie zaczęły migotać jarzeniówki i cała reszta.
Koło 8.55 zakręciło mi się w głowie od jaskrawego światła, a mniej więcej o 9.00 poszedłem do toalety umyć twarz i na trochę położyłem się w sypialni. Ponieważ wcześniej wybuchła afera z pociągiem linii Hibiya, mniej więcej wtedy dowiedzieliśmy się, że gdzie indziej też są problemy. Wszyscy zdążyli już spanikować. Telewizja na bieżąco nadawała wiadomości o tych wypadkach.
Czułem się, jakbym był chory, więc wyszedłem ze stacji. Przez skrzyżowanie Nakano Sakaue mknęły karetki pogotowia, które ledwo dawały radę pozbierać wszystkich pacjentów i odwieźć ich do szpitali. Zabrakło dla mnie miejsca w ambulansie. Rzucono do akcji nawet policyjne radiowozy do zadań specjalnych. Wie pan, te okratowane. Właśnie taki radiowóz w końcu mnie zawiózł do szpitala. Dotarłem tam koło 9.30. Sześcioro pracowników stacji Nakano Sakaue wylądowało w szpitalu, a dwoje – w tym mnie – zatrzymano w nim na dłużej.
Personel szpitala ogólnego Nakano już wiedział, że przyczyną naszych dolegliwości zapewne jest sarin, więc poddał mnie stosownym zabiegom: przemyto mi oczy i natychmiast przetoczono krew. Musiałem wpisać do rejestru swoje nazwisko i adres, ale słabo widziałem, więc tylko nabazgrałem, tak jak pozwalał mi zmącony wzrok.
Spędziłem w szpitalu sześć dni. Dwudziesty marca dał mi w kość. Byłem zmęczony i miałem tylko to, co na sobie, a raz po raz robiono mi jakieś badania. Wykazały za niski poziom cholinoesterazy we krwi. Dopiero po trzech czy czterech miesiącach regularnych transfuzji wrócił do normy i przez cały ten czas moje tęczówki nie działały prawidłowo. Miałem przez to dużo bardziej zwężone źrenice niż inni poszkodowani. Trwało to aż do wypisania ze szpitala. Kiedy patrzyłem prosto w światło, tak mnie raziło, że aż mrużyłem oczy.
Żona czym prędzej przyjechała do szpitala, ale prawdę mówiąc, mojemu życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Nie miałem żadnych poważnych objawów. Nie straciłem przytomności. Tyle że bolały mnie oczy i ciekło mi z nosa.
Ale noce w szpitalu były ciężkie. Leżałem, czując, że całe ciało mam lodowate. Nie wiedziałem, czy to sen, czy jawa, ale wrażenie było bardzo wyraziste. Chciałem nacisnąć guzik, żeby wezwać pielęgniarkę, lecz zabrakło mi siły. Jęczałem z bólu. Zdarzyło się to dwa razy. Raptem się zbudziłem, spróbowałem nacisnąć guzik i nie dałem rady.
Chociaż wziąłem do rąk worki z sarinem, uszło mi to na sucho, bo miałem tylko lekkie objawy. A może zawdzięczam to między innymi kierunkowi ruchu powietrza w tunelu. Zapewne istotną rolę odegrał fakt, że podnosząc paczki, nie nawdychałem się wyziewów, bo inni pracownicy metra na innych stacjach podnieśli je w ten sam sposób i poumierali. Poza tym ostro popijam, więc niektórzy koledzy w biurze zawiadowcy twierdzą, że właśnie to mnie uratowało. Ich zdaniem byłem uodporniony na zatrucia. Może i tak.
Właściwie nigdy nie przyszło mi na myśl, że mogłem wtedy umrzeć na miejscu. Sypiałem we dnie, nie dawało się oglądać telewizji. W nocy śmiertelnie się nudziłem, nie mając nic do roboty, ale na szczęście fizyczny ból szybko minął, więc nie wpadłem w depresję ani nic z tych rzeczy. Wypisano mnie ze szpitala dwudziestego piątego marca i do pierwszego kwietnia odpoczywałem w domu. Potem wróciłem do pracy. Znudziło mi się domowe leniuchowanie, więc uznałem, że pora znowu wziąć się do roboty.
Prawdę mówiąc, początkowo nie byłem zły na sprawców zamachu, tych sekciarzy z Ōmu. Kiedy jest się bierną ofiarą, nie ma większego znaczenia, kto zawinił. Człowiek, który od kogoś oberwał, wie, jak się zachować. Ale oczywiście im więcej faktów wychodziło na jaw, tym bardziej rosło we mnie oburzenie. Taki zmasowany atak na bezbronnych ludzi to coś niewybaczalnego. Przez tych zbrodniarzy dwaj moi koledzy stracili życie. Gdyby ci przestępcy stanęli przede mną, nie wiem, czybym się powstrzymał przed tym, żeby ich stłuc na kwaśne jabłko. Moim zdaniem bezsprzecznie powinni dostać karę śmierci. Nie brak wprawdzie zwolenników zniesienia tej kary, ale jak można puścić płazem taką zbrodnię?
A że podniosłem worki z sarinem? Po prostu akurat wtedy tam byłem. Gdyby nie ja, zrobiłby to ktoś inny. Praca polega na wypełnianiu obowiązków. Nie można udawać, że się nie widzi.
„Mimo bólu jak zwykle kupiłem mleko”
Kōichi Sakata (50)
Pan Sakata urodził się w Shinkyō (dzisiejszym Changchunie) w Mandżurii, którą okupowali wówczas Japończycy, obecnie mieszka jednak w Futamata-gawie na południowy zachód od Tokio. Wraz z żoną i matką zajmują jasny, gustownie odnowiony dom.
Pan Sakata pracuje na etacie jako księgowy i nadzwyczaj starannie prowadzi prywatne archiwum. Odpowiedź na każde moje pytanie popierał stosownym wycinkiem, kwitkiem lub notatką z teczki, przy czym nie musiał niczego szukać ani kartkować. Skoro we własnym domu utrzymuje taki porządek, wyobrażam sobie, jak wygląda jego biurko w pracy.
Lubi też grać w go i z zapałem oddaje się grze w golfa, chociaż jest tak zapracowany, że na pole golfowe udaje mu się dotrzeć może pięć razy w roku. Jest w dobrej formie i nigdy nie chorował, dopóki po zatruciu sarinem nie trafił do szpitala.
* * *
Od jedenastu lat pracuję w firmie przetwarzającej ropę naftową. Specjalizujemy się w produkcji asfaltu. W poprzedniej firmie mieliśmy kłopoty z dyrekcją. Przełożeni źle nas traktowali, więc wszyscy razem się stamtąd katapultowaliśmy: raz-dwa-trzy, HOP!, i od zera założyliśmy własne przedsiębiorstwo.
Czy jestem zajęty? Nie aż tak jak w czasach „japońskiej bańki”. Na rynku nieruchomości zmalał ruch. No i wyjęto spod kontroli państwowej branżę naftową. Nasi dostawcy mają dostęp do tańszej ropy z importu, a my musimy pomyśleć o restrukturyzacji.
Wychodzę z domu o 7.00 i pędzę półtora kilometra na stację. Docieram tam w dwadzieścia minut. Mam dzięki temu trochę ruchu, rozumie pan. Ostatnio podwyższył mi się poziom cukru, więc uznałem, że zdrowo będzie pospacerować. Z Futamata-gawy jadę linią Sōtetsu do Jokohamy, a stamtąd linią Yokosuka do Tokio i wreszcie linią Marunouchi do Shinjuku Sanchōme. Cała podróż trwa około półtorej godziny. Nie jest męcząca, bo zawsze udaje mi się usiąść – jak nie w Ginzie, to w Kasumigaseki.
W dniu zamachu gazowego moja żona wróciła do domu swoich rodziców. Parę miesięcy wcześniej umarł jej ojciec. Chyba wypadał akurat setny dzień odprawiania ceremonii nad jego prochami, więc żony nie było w domu. Wyszedłem jak zwykle i na stacji Tokio przesiadłem się na linię Marunouchi. Jechałem trzecim wagonem od czoła pociągu, bo zawsze nim podróżuję, kiedy muszę kupić mleko.
No właśnie: zawsze wysiadam na stacji Shinjuku Gyoen-mae, kiedy mam kupić mleko. Piję je w porze lunchu,