się niemal z czułością, adresowaną jednak nie do mnie, tylko do mamy. Ale nawet szacunek do niej nie złagodzi jego podejścia.
– Istnieje ogromna różnica między tym, co wiesz, a czego doświadczasz. Mamę już dwa razy zabierało pogotowie z powodu ataku paniki. Bierze leki na nadciśnienie, nie powinna się denerwować. Nadrabia miną, ale nerwy ma w strzępach.
Zaciska zęby, na mocnym karku napinają się mięśnie. Przełyka ślinę, próbuje się odprężyć.
– Nie chcę skrzywdzić twojej mamy, ale Samantha jest złodziejką. Wykradła poufne informacje. – Ciemne oczy lśnią gniewem. – Komuś stała się krzywda.
– Komu? – pytam cicho.
– Co za różnica? – warczy, a potem bierze głęboki wdech. – Rzecz w tym, że dokądkolwiek idzie, podąża za nią chaos. I niech mnie szlag, jeśli teraz pozwolę jej się wywinąć.
To nie ja go okradłam, ale i tak jest mi potwornie wstyd, czuję się zbrukana.
– Może jednak jakoś bym to spłaciła?
– Hm… – Przesuwa po policzku palcem wskazującym. Zarost na jego twarzy jest chyba tylko po to, by podkreślać miękką linię warg. Zapuszczał go specjalnie czy po prostu po wypadku nie był w stanie się golić? – Jesteś właścicielką bardzo popularnej firmy cateringowej.
To nie było pytanie. Po moich plecach przebiega dreszcz.
– Skąd wiesz?
Patrzy tak, jakbym go zaskoczyła.
– Sprawdziłem cię. Uniwersytet Stanforda, najpierw historia sztuki, potem Culinary Institute of Art. Roczna wymiana w Paryżu, później w Katalonii. Pracowałaś w Verve and Roses w Nowym Jorku, do Los Angeles przeniosłaś się trzy lata temu, żeby otworzyć swój biznes.
– Jezu. – Czuję, jak drętwieje mi twarz. – Zdajesz sobie sprawę, że to trochę przerażające? Aż tyle się nakopać?
Macon kręci głową.
– To jest na twojej stronie, Ziemniak.
Przewracam oczami.
– Dobra. Zapomnij. Ale i tak brzmi opresyjnie.
Mruczy w ten swój irytujący sposób.
– Myślałaś, że skoro zaufałem ci w kwestii dostarczenia tutaj zegarka, to nie zbadam twojej przeszłości?
– W zasadzie miałam dostarczyć Sam, nie zegarek.
– Tak czy inaczej, pełny sukces.
– Złamas!
Macon pozwala sobie na uśmiech.
– Czemu zamknęłaś biznes w zeszłym tygodniu? – pyta ni stąd, ni zowąd.
– To zupełnie nie twoja sprawa.
Niewzruszony dalej wpieprza się w moje życie.
– Dużo osiągnęłaś. Cholera, w ciągu ostatniego roku przynajmniej trzy osoby polecały mi ciebie na imprezy.
Rany boskie. Od tak dawna wiedział, że tutaj jestem? A jednak nie skorzystał z moich usług. To boli, chociaż… niby dlaczego? Przecież rozstaliśmy się jak wrogowie.
Tak, odniosłam sukces. Zanim zamknęłam biznes, miałam dwunastu pracowników i długą listę klientów. Zarabiałam niezłe pieniądze, chociaż przy wariackich cenach życia w LA, spłacaniu kredytu za dom i leasingu za kuchnię przemysłową nadal żyłam z ołówkiem w ręku. Ale w porządku, idę do przodu, przesuwając się centymetr po centymetrze. W końcu dotrę na szczyt.
– Nie zrobiłam tego z powodów finansowych.
Chyba mi nie wierzy.
– Brakowało płynności?
Jego ton sugeruje tyle rzeczy, że mnie zatyka.
– Próbujesz właśnie powiedzieć, że w tej kradzieży byłam wspólniczką Sam?
– Zabawne, że właśnie to pierwsze przyszło ci do głowy.
– O, daj spokój. A co miało przyjść, skoro siedzisz tu, patrzysz na mnie z uniesioną brwią i zgrywasz detektywa?
Dalej się na mnie gapi. Z tą cholerną uniesioną brwią.
Przewracam oczami.
– Nie potrzebuję pieniędzy. Zaproponowałam ci pięćdziesiąt kawałków, prawda?
– To czemu zamknęłaś interes, Delilah?
– Bo idę dalej? – wypalam.
Teraz wysoko unosi obie brwi.
Ja pierdzielę, to zabrzmiało tak, jakbym uciekała z miasta.
– Jadę do Azji poznać nowe techniki i przepisy. – Chyba że przyjmie czek. Wtedy koniec planów i wracam do cateringu.
Macon odchyla się na oparcie wózka, przesuwa po policzku opuszką palca. Za ciemnymi oczami kotłują się myśli.
– I jak planowałaś opłacić tę podróż?
Przecież mu nie powiem. Nie ma opcji.
Ale on wie. Widzę na jego twarzy. Krzywi się, jakby rozczarowany, kładzie dłonie na płaskim brzuchu.
– Nie masz pracy, więc nie możesz mnie spłacić – stwierdza spokojnie. Cholerna racja. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale on mówi dalej. – Zatrzymaj te pieniądze i jedź.
Czułam, że nie odpuści, mimo to teraz wszystko skręca się we mnie z przerażenia.
– Sam w końcu wróci. Zawsze to robi. Po prostu daj jej trochę czasu.
Wzdycha ciężko, boleśnie.
– Nie.
– Skąd ten pośpiech?
– Bo nie wierzę, że się pojawi – warczy.
– Musi być jakiś sposób.
– Jest, tylko tobie się nie podoba.
Mamy impas, zapada cisza. Wózek pod nim skrzypi, tak jakby Macon próbował usadowić się inaczej. Na pewno nie waży dużo, jego ciało to same mięśnie, ale nie jest już chłopaczkiem z liceum. W wieku siedemnastu lat miał figurę modela, był szczupły i zwinny. Nadal jest szczupły, ale teraz wygląda jak rugbysta. Zastanawiam się przelotnie, czy budował tę muskulaturę specjalnie pod swojego bohatera, Arasmusa, wymachującego mieczami Króla Wojownika.
Cisza się przeciąga, słychać odległe fale uderzające o brzeg i łomot mojego serca. Odsłoniłam się; ta świadomość mnie rozwala. Ale nie mam już pomysłu, jak ten problem rozwiązać.
Kiedy Macon się odzywa, dźwięk jest tak zaskakujący, że aż się wzdrygam.
– Posłuchaj, Delilah. Wierz mi, rozumiem twoją sytuację. Ale to nie zmienia faktów; sprawą musi zająć się policja.
Pokój kołysze się pode mną; spanikowana, nie jestem w stanie oddychać. Nie, to się tak nie skończy. Macon Saint nie rozdzieli mojej rodziny. Nie wygra. Nigdy mu nie pozwolę.
– Weź mnie.
„Weź mnie”.
Powiedziałam to. Serio? Już sama nie wiem. Twarz mi drętwieje, w głowie mam pustkę.
Zapada niezręczne milczenie. Macon ściąga brwi.
– Przepraszam… co?
Okej, nie zabrzmiało to dobrze. Ale już się nie wycofam. Dawny Macon na pewno skorzystałby z tej sytuacji, udowodnił, że on ma rację. Tak, ryzykuję, chcę jednak wierzyć, że pod tym względem się nie zmienił.
– Zakładam, że Sam wróci przed upływem trzech miesięcy i zapłaci