Kristen Callihan

Ukochany wróg


Скачать книгу

dostałam swoje po ciotecznej babce Delilah, która utonęła w placku z truskawkami.

      Mężczyzna tłumi śmiech.

      – Przepraszam… co takiego?

      – Akurat pakowała swoje słynne Truskawkowe Pyszności na poniedziałkowy wieczorek, gdy straciła przytomność. Lekarz uznał, że mogła mieć problem z niskim poziomem cukru. Tak czy inaczej, skończyła z twarzą w placku z truskawkami.

      North mruga z niedowierzaniem.

      – Ja…

      – Nie daj się wciągnąć w te bajeczki Delilah. – Macon pojawia się w wejściu do holu. – To królicza nora, w której nie chciałbyś skończyć.

      Znów siedzi na wózku inwalidzkim, co mnie zbija z pantałyku. Fakt, uważałam go za zasrańca, ale zawsze wydawał się niezłomny. Choć dupkiem i złamasem jest nadal.

      – To nie bajeczka – warczę. – Szczera prawda.

      Przewraca oczami.

      – Ta kobieta udławiła się rabarbarem. A nie utonęła w placku.

      – Potato, potato, tomato, tomato… – nucę znaną piosenkę Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga.

      – Let’s call the whole thing off – kończy North i mruga do mnie.

      Uśmiecham się.

      – Nie masz przypadkiem czegoś do zrobienia, North? – wkurza się Macon.

      Koleś nawet nie patrzy w jego stronę.

      – Nie, szefie. – Nie ma w tym ironii, ale widać wyraźnie, że nie martwi się potencjalnym zwolnieniem.

      – To idź sobie znajdź jakieś zajęcie – mówi spokojnie Macon. On też nie patrzy na swojego ochroniarza, tylko na mnie. – Napisałem, żebyś wzięła ze sobą rzeczy.

      Z instrukcji wynikało, że mam się spakować przynajmniej na tydzień. Potem wrócę do domu i zabiorę wszystko, czego będę potrzebować na rok. Mogę także wynająć swój dom, jeśli zechcę. Miałam wielką ochotę cisnąć telefonem o ścianę.

      – Torby są w samochodzie.

      – W takim razie North je tutaj przyniesie.

      – A nie do domu dla gości?

      – Sorka, Ziemniak, dom gościnny zajmuje North.

      Ogarnia mnie wściekłość.

      – O, serio? A czy Sam przypadkiem tam nie mieszkała?

      Ciemne oczy Macona się zwężają.

      – Ty nie jesteś Sam i zostaniesz tutaj.

      – Niby dlaczego?

      Jego policzki robią się czerwone.

      – Bo ja tak każę.

      Słowa aż dudnią w powietrzu, co zaskakuje nas oboje. Macon mruga, jakby się ocknął z transu, a ja śmieję się krótko.

      – Mówisz jak moja matka.

      – Uważaj, żebyś nie dostała klapsa.

      Nieproszone ciepło liże moje uda; przestępuję z nogi na nogę, usiłując ich nie zaciskać.

      – Tylko spróbuj.

      Mierzymy się wzrokiem. Próba sił, rozgrywka, kto ustąpi pierwszy.

      Przerywa ją North, klaszcząc w dłonie.

      – Dobra, dzieciaki. Idę po bagaże; jak wrócę, chcę tu widzieć uśmiechnięte buzie. Uśmiechnięte buzie, powtarzam.

      Macon nie odrywa ode mnie wzroku.

      – Pieprz się, North.

      Osiłek kręci głową.

      – Już nie żyjesz, człowieku.

      I wychodzi.

      Macon przesuwa wzrokiem po mojej twarzy.

      – Zamierzasz być taką zadziorą przez cały czas?

      – Tylko wtedy, gdy będziesz się zachowywał jak dupek.

      Wykrzywia wargi.

      – Mam ochotę pociągnąć cię za kucyki.

      Nie uśmiechnę się. O, na pewno nie.

      – Nie mam kucyków.

      W jego głosie pojawia się ochrypła nuta.

      – To może jutro?

      – Nie liczyłabym na to zbytnio.

      Prycha.

      – Chodź. Pokażę ci dom. – Dotyka przycisku na poręczy wózka i zawraca. Przyspieszam kroku, idę obok niego. Macon zerka na mnie i marszczy brwi. – Chyba nie lubię, jak nade mną górujesz.

      – Teraz wiesz, jak się czułam przez te wszystkie lata – komentuję zadowolona.

      W liceum był ponad dziesięć centymetrów wyższy ode mnie, teraz wydaje się jeszcze roślejszy. Gdyby wstał, pewnie przewyższałby mnie o głowę.

      Mamrocze i zatrzymuje się przed drzwiami.

      – Możesz nacisnąć przycisk?

      Naciskam.

      – Winda? Komfortowo.

      – To śmieszne w jednopiętrowym domu – przyznaje z cieniem samokrytyki. – Ale poprzednia właścicielka była malarką. Tworzyła olbrzymie obrazy i nie chciała, żeby znoszono je po schodach. Dom musiał mieć bardzo szeroką windę.

      Ach, ci bogacze. Winda w rezydencji nad morzem? Żaden problem.

      Ciche kliknięcie, przyjeżdża winda. Otwieram zewnętrzne drzwi i przesuwam wewnętrzne, Macon wjeżdża do środka i po chwili jesteśmy na górze.

      – Jak długo będziesz na wózku? – pytam.

      – Jeszcze tydzień, potem pojedziemy do lekarza. Dostanę ortezę.

      – Pojedziemy?

      Przygląda mi się z rozbawieniem i irytacją jednocześnie.

      – Tak. Jesteś moją asystentką, Ziemniak. Idziesz tam, gdzie ja.

      Równie dobrze mógłby powiedzieć: witaj w piekle.

      Uciskam nasadę nosa, odpędzając migrenę, i zerkam na niego spod krawędzi dłoni.

      – To na czym konkretnie polega praca twojej asystentki?

      – Teraz mnie o to pytasz?

      – Po prostu odpowiedz, Macon.

      Kąciki jego warg idą w górę, ale to nie jest zwykły uśmiech. To triumf.

      – Załatwiasz dla mnie różne rzeczy, o nic nie pytasz i pomagasz mi w czasie rekonwalescencji.

      Ha, niesamowite. Kiedyś Macon w życiu nie przyznałby się do słabości. Fakt, że teraz jako inwalida spodziewa się obsługi, jest mało że zaskakujący, wręcz szokuje.

      – Dobra – przytakuję. Może nie czuję wielkiej ulgi, ale widzę światełko w tunelu. W sumie nie jest źle.

      Jasne. To jedynie roczna wizyta u dentysty, i świetnie o tym wiesz.

      – Jeśli chodzi o gotowanie – podejmuje, gdy zmierzamy korytarzem – oczekuję zdrowych posiłków. Żadnego ciężkostrawnego południowego gówna.

      Nie mam zamiaru tłumaczyć mu, że nie całe regionalne żarcie jest ciężkostrawne, a już na pewno, że to nie gówno, bo doskonale o tym wie. Po prostu zachowuje się jak… jak on, i próbuje mi dopiec.

      – Zdjęcia wznawiamy w czerwcu – ciągnie spokojnie, tak jakby nie widział mojego wymownego spojrzenia – i będzie problem, jeśli przytyję choćby kilogram.

      – Musisz utrzymywać topowy tyłek w