się poświęca, i zrobić ze mnie łajdaka.
– Nie dramatyzuj – wypalam ostro, ale nie mogę powstrzymać gorących dreszczy na skórze. Tak, to właśnie robię, próbuję wzbudzić w nim litość i wywołać poczucie winy. Gdzieś głęboko mam nadzieję, że faktycznie da sobie spokój z tą policją.
– Wszedłbym w ten układ choćby po to, żeby zobaczyć, jak sama rejterujesz. – Odchyla się i składa dłonie na napiętych mięśniach brzucha. – Wybiegniesz stąd, aż będzie się za tobą kurzyło.
Palące ciarki przechodzą w ukłucia irytacji.
– Nie zamierzam. – Bez względu na to, co mną powoduje, propozycja jest szczera i uczciwa. – Samantha może być beznadziejnym przypadkiem, ale mamie jestem winna więcej, niż sobie wyobrażasz. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tylko nie burzyć jej spokoju.
Nie mam pojęcia, co zobaczył w mojej twarzy, nawet mnie samej trudno określić, co teraz czuję: strach, złość, determinację? Dziwne zniecierpliwienie?
Gdy w końcu odpowiada, mówi bardzo rzeczowo.
– Jeśli przyjmę ten układ, zamieszkasz tutaj. Wyżywienie z zakwaterowaniem.
Zaskakująca hojność.
– Jeśli Sam wróci z zegarkiem przed upływem roku, zatrzymuję pieniądze, które w tym czasie zarobiłam – zaznaczam.
Mruży oczy.
– W porządku. Ale jeśli dla mnie pracujesz, robisz, co każę, nie zadajesz pytań, nie kłujesz mnie w oczy naszym układem. Wchodzisz w niego bez reszty.
To się dzieje naprawdę. Oblewa mnie zimny pot, drętwieją mi wargi. Skupiam się na oddychaniu przez nos, żeby nie zwymiotować.
– Ostro, no nie? – rzuca cholernie zadowolony. – Trudno znieść świadomość, że miałabyś mi podlegać, co?
– Jak na to wpadłeś, detektywie?
Uśmiecha się szeroko.
– Należysz do mnie, Delilah. Przez cały ten rok będziesz moja.
Dobry Boże, zabrzmiało to tak, jakby się nie mógł tego doczekać. Jakby już miał względem mnie konkretne plany. Jeżą mi się włoski na karku, zaciskam dłonie.
– Będę twoją pracownicą, nie własnością.
– Wszystko jedno.
– Jeśli chcesz mnie odstraszyć, wysil się bardziej.
– Lepiej ucieknij teraz niż za miesiąc.
Tak jak zrobiła Sam.
Wiele bym dała, żeby móc go przejrzeć. Nie pokazuje nic, czego nie chce pokazać. Ale są rzeczy, które muszę wiedzieć.
– Czy między tobą i Sam coś zaszło?
Jego ciało znowu tężeje.
– Pytasz, czy ją pieprzyłem? Robi ci to różnicę?
– Nie. Ale jeśli między wami jest jakaś chora rozgrywka, jakaś zemsta, chcę wiedzieć teraz.
Pochyla się i kładzie zdrową rękę na biurku. Nie robi tego wolno, ale w jego ruchach brakuje zwykłej gracji. Ramię pewnie go boli jak cholera.
– Nie dotknąłbym twojej siostry nawet w kombinezonie ochronnym. Już dawno temu się przekonałem, jaka jest toksyczna.
To prawda, Sam potrafi zatruć życie, a jednak dziwi mnie, że on tak dobrze o tym wie i że mówi to do mnie.
– Dość przykry sposób wyrażania się o swojej młodzieńczej miłości.
Mruga, jak gdybym go zaskoczyła, ale twarz nie traci stoickiego wyrazu.
– Nigdy nie uważałem jej za swoją „miłość”. – W jego wzroku pojawia się lodowaty chłód; Macon przygląda mi się bacznie. – Ostatnia szansa, Delilah. Wycofaj się i oboje udamy, że nic się nie wydarzyło.
– Nie mogę inaczej – odpowiadam cicho.
Ma dziwnie obojętną miną.
– Ja również.
Boże. Nie wierzę, że to robię. Że naciskam.
– No to w czym problem?
Kręci głową, wydaje się zmęczony.
– Dam ci kilka godzin, żebyś to przemyślała. Do północy?
Uprzejmość, której się nie spodziewam. Zakrawająca na okrucieństwo, bo przecież znacznie łatwiej byłoby mi wejść w to bez namysłu.
– Dobrze. – Wstaję. Muszę wyjść z tego pięknego domu, oddalić się od tego mężczyzny. Muszę znaleźć się w swoim łóżku, wyspać i pozbierać.
Rozdział 5
Delilah
Szukam iskierki nadziei na moim suficie. Słaby plan, ale zawsze jakiś.
Nie zrobię tego. Nie zrobię.
Zrobisz.
Myślę o tym, że mam odrzucić dumę i znaleźć się we władzy Macona. I… jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić.
MamaKwoka: Delilah, tu twoja matka.
DeeLight: Wiem. Mam zapisany twój numer.
Nie do wiary… czego ona może chcieć o tej porze? Zresztą i tak nie śpię, tylko gapię się w sufit od kilku godzin, więc każde urozmaicenie jest mile widziane.
No tak. Próbowałam dodzwonić się do Samanthy. Nie odbiera.
Wzdrygam się w kokonie pościeli. Nie o takie urozmaicenie mi chodziło. Czuję skurcz żołądka; naprędce próbuję wymyślić, co odpowiedzieć, żeby nie wywołać paniki.
Mamo, jest środek nocy. Pewnie śpi. Czemu ty nie śpisz?
Mam sześćdziesiąt lat i mieszkam sama. Nigdy nie śpię. Oglądam telewizję i obmyślam wesela swoich córek.
Może właśnie dlatego nie odbiera.
Delilah Ann, nie próbuj mnie wykołować. To dlatego wcześniej dzwoniłaś, prawda? Szukałaś jej, bo znów uciekła, mam rację?
No, ładnie. Delikatnie wypytywać mamę o Sam to jedno, a zupełnie co innego, gdy mama rzeczywiście zaczyna się martwić. Miałam cichą nadzieję, że jednak nie skojarzy wszystkich faktów.
Trochę tak.
Komórka dzwoni mi w ręku. Nie żebym się tego nie spodziewała, mimo to ogarnia mnie przerażenie, że muszę odebrać.
– Cześć, mamo.
– Co jest z tą dziewczyną? – wzdycha. – Czemu ona to robi?
– Nie wiem. Ale w końcu zawsze wraca. – A jeśli tym razem zniknie na dobre, mam przerąbane.
Westchnienie.
– Czasem budzą mnie koszmary, że dostaję telefon: Sam została aresztowana albo spotkało ją coś złego.
Ściskam nasadę nosa.
– No wiem.
– W co się wpakowała tym razem?
O, to nic takiego. Drobna kradzież.
– Nie mam pojęcia.
Nie cierpię jej okłamywać.
Słyszę coś jakby szloch. Nie mogę znieść, kiedy płacze.
– Moje serce tego nie wytrzyma, Delilah. Jeśli coś jej się stanie… ja… dopiero straciłam waszego ojca…
Nieszczęścia chodzą parami.
– Wiem, mamo.
Oblizuję wargi i zerkam na zegarek przy łóżku.