Vincent V. Severski

Nieśmiertelni


Скачать книгу

on ją wytrzasnął? To dziwka jakaś?

      – Chyba nie. Nie wygląda na taką. – Mężczyzna w granatowych spodniach usiadł obok na krzesełku, starając się nie patrzeć na rozmówcę. – Możesz na chwilę przestać jeść, Oleg?

      – Ech… Wasia, Wasia… – Obgryziona kość wylądowała na stosie podobnych. – Krzyż pański z tobą! Nie trzeba było tyle pić, zobacz, jak wyglądasz, i popatrz na mnie! – Tym słowom towarzyszył ironiczny uśmiech. – Jestem jak młody bóg.

      Wasia podał Olegowi swój telefon komórkowy i kiwnął głową na znak, żeby do niego zajrzał. Podniósł dwa palce i bezdźwięcznie, poruszając tylko ustami, powiedział: „Dwa dzwonki. Dwie minuty temu”. Oleg przestał się uśmiechać i sprawdził w pamięci telefonu wykaz połączeń. Po chwili w ten sam bezdźwięczny sposób odpowiedział: „To pierwszy raz”.

      Spojrzeli po sobie z identyczną mieszaniną euforii i zaskoczenia. Poczuli, że dzieje się coś wyjątkowego albo wkrótce się zdarzy, i obaj odruchowo pomyśleli, że powinni natychmiast zobaczyć wiadomości w telewizji. W pierwszej chwili wydawało im się, że może wkrótce nastąpić to coś, co od lat wisi w powietrzu nad Iranem. Ale zaraz do nich dotarło, że przecież nikt by o tym nie uprzedzał w telewizji.

      Patrzyli na siebie, myśleli tak samo o tym samym i zrobiło im się jakoś dziwnie dobrze, kiedy przypomnieli sobie, że mają do dyspozycji swoje beretty 92 i dwa scorpiony schowane w lokalu konspiracyjnym o kryptonimie „Mansur”.

      Centrala po raz pierwszy użyła nadzwyczajnego systemu wywołania kontaktu, co oznaczało, że czeka ich jakieś zadanie specjalne, a w Iranie mogło to oznaczać tylko ekstrawysoką dawkę adrenaliny, śmiertelną jak nigdzie na świecie. Wiedział o tym każdy oficer wywiadu, który godził się tu pracować.

      Oleg Miecznikow i Wasia Karakułow, dwaj biznesmeni z Kazachstanu, też o tym wiedzieli. Wiedział o tym także trzydziestopięcioletni Samad Harumi, który właśnie stanął w drzwiach, teherański playboy, biznesmen i syn generała Ahmada Harumiego, dowódcy Brygady Al-Kuds, elitarnej jednostki Strażników Rewolucji.

      – Zawiąż buty, Samad, bo się zabijesz na tych marmurach – rzucił w jego stronę po angielsku Oleg.

      Samad nie wyglądał na zbyt przytomnego i nawet nie spojrzał w dół.

      – Wody – zamruczał i wszedł do kuchni.

      Wasia podał mu butelkę z wodą. Samad chwycił ją i przyssał się do niej łapczywie, jakby właśnie przeszedł Wielką Pustynię Słoną.

      – Zrobię kawy – oznajmił Oleg. – A wy poproście panie, żeby się już zbierały do domu. Ogłaszam koniec imprezy. Trzeba posprzątać. – Wstał i podszedł do dużego, panoramicznego okna, które wychodziło na północny wschód.

      Z siedemnastego piętra wieżowca rozpościerał się wspaniały widok na ogromne miasto rozłożone jak gruby dywan u stóp ośnieżonego masywu gór Elburs. Wstawał słoneczny zimowy dzień, wiatr oczyścił miasto ze smogu i przyniósł mroźne, suche powietrze z centralnej Azji.

      – Zapowiada się piękny dzień – obwieścił Oleg, stojąc wciąż przy oknie, z rękami w kieszeniach. – Zrobię dzisiaj zjazd. Szkoda pogody i piątku.

      – Pojechałbym z tobą, ale… – odezwał się niewyraźnie Wasia – nie czuję się dobrze.

      – Masz zdrowie, Oleg – dodał Samad i odstawił na bufet pustą butelkę, ale nie trafił dokładnie i spadła na podłogę, odbijając się z hałasem.

      – Nie palę tego świństwa co wy i ostrożnie piję… – Oleg urwał w pół zdania. – Więcej sportu, panowie! Szczególnie tobie się przyda, Samad, bo seks to za mało. – Odwrócił się od okna. – W takim razie pojadę sam. Zawieziesz mnie, Samad? – Spojrzał na Wasię. – On się nie nadaje. Zobacz tylko… od razu widać, że nie może prowadzić, zwłaszcza że jest obcokrajowcem.

      Wasilij udawał bardziej pijanego, niż był w rzeczywistości. Doskonale wiedział, że zjazd na górskim rowerze to nie tylko obsesja Olega, którego nałogowo ciągnęło do wszystkich sportów ekstremalnych, lecz także stały fragment obsługi ich lokalu konspiracyjnego Mansur w dzielnicy Saadat Abad.

      Obaj mieli równie doskonale opracowane i wielokrotnie przećwiczone sposoby wejścia na swój safe house, który mieścił się kilka kilometrów od ich mieszkania w wieżowcu w Szahrak-e Gharb. Tam trzymali wszystko, co było im potrzebne do prowadzenia działalności wywiadowczej. Mieli zgromadzoną żywność i niezbędne środki pozwalające pięciu osobom przebywać w mieszkaniu przez kilka miesięcy bez konieczności wychodzenia. Nie zapomnieli nawet o maskach gazowych i filtrach chemicznych w klimatyzacji, zapasach baterii i butlach z gazem.

      Piętrowy dom został wybrany ze szczególną dbałością. Nie rzucał się w oczy i nie wyróżniał niczym szczególnym wśród setek mu podobnych w tej dzielnicy. Rejon Saadat Abad należy do najbardziej luksusowych w Teheranie. Mieszka tam wielu notabli rządowych, wojskowych, powiązanych z nimi biznesmenów, artystów, naukowców i obcokrajowców. Dlatego policja i służby irańskie szczególnie dbają o spokój mieszkańców i – w odróżnieniu od południowego Teheranu – nie interesują się specjalnie ich życiem domowym. Wszyscy zainteresowani są zachowaniem ciszy, spokoju i bezpieczeństwa. Ale szczególną i największą wartość – ponadwyznaniową, ponadnarodową i ponadpolityczną – ma w Saadat Abad świeże powietrze, bo smog w Teheranie nierzadko przybiera wymiar katastroficzny. Dlatego w tej dzielnicy Strażnicy Rewolucji i milicja religijna Basidż tylko symbolicznie dbają o islamską praworządność, ograniczając się do sporadycznych kontroli na ulicach, w eleganckich restauracjach, kawiarniach i miejscach publicznych, przestrzeganie rewolucyjnej moralności zostawiając sumieniu mieszkańców Saadat Abad.

      Mansur był już gotowy do użycia, kiedy Wasilij i Oleg przyjechali z Ałmaty do Teheranu. Trochę ich to dziwiło, że wszystko jest tak perfekcyjnie przygotowane, i nawet zastanawiali się, jak to możliwe, że polski wywiad był w stanie zorganizować i wyposażyć tak zaawansowany safe house. Sprawdzali wszystko dokładnie, ale nie znaleźli nic, co mogło wskazywać na Polskę, żadnego śladu, metki, tabliczki. Wszystko oprócz broni było produkcji irańskiej, chińskiej albo niemieckiej. Lokal miał nawet własne zasilanie z baterii Siemens. Swoje przywieźli tylko komputery, które jedynie pozornie wyglądały jak zwykłe laptopy. Żartowali między sobą, że musi działać jakiś profesjonalny deweloper, który zajmuje się tylko takimi lokalami, i Oleg obstawiał Mosad, a Wasilij MI6.

      – Nie mówiłem ci, Oleg, że ojciec nie patrzy przychylnie na te twoje wygłupy na rowerze… – Samad urwał i schylił się, żeby zawiązać buty. – I inne twoje wariactwa.

      – A twoje kurewstwo, pijaństwo i ćpanie… a ta zwyrodniała miłość z niewierną Ormianką i innymi teherańskimi dziwkami to musi być miód na serce pana generała – rzucił z ironią Oleg i puścił oko do Wasi. – A kiedy ostatnio byłeś w meczecie, amancie? Bezbożniku…

      – Dobra, dobra…

      – Idę się ubrać. Za pół godziny jedziemy. Weź prysznic, Samad, to się dobudzisz. – Oleg podszedł do niego i objął go ramieniem. – Nooo? Chodź, jestem dzisiaj taki napalony na jazdę… Nooo… chodź! Wrócisz, zanim ona się obudzi.

      Samad westchnął, po czym wziął głęboki oddech.

      – Czego się nie robi dla przyjaciół! Ale kąpać się już nie będę. A może zadzwonię do brata po helikopter? Będziesz szybciej na Toczalu – próbował żartować. – Dobrze, dobrze… – Pokiwał głową i sięgnął po kawałek chleba lawasz, którym nabrał sporą porcję zimnego gulaszu ghormeh sabzi.

      Oleg niespodziewanie klepnął go mocno w szerokie, muskularne plecy, ale dłoń tylko odbiła się jak od marmurowego posągu, a Samad spokojnie, niewzruszenie, jakby niczego nie zauważył, włożył chleb do ust.

      Mogło