href="#uccca698b-11d4-53bf-99e5-acb24451f12e">15
Policyjny kwartał na Kungsholmen składał się z trzech ustawionych równolegle do ulicy Polhemsgatan siedmiopiętrowych potężnych budynków o nieco wypłowiałej różowej elewacji. Wzniesiono je w latach siedemdziesiątych i trudno było znaleźć w Sztokholmie kogoś, komu mogłyby się podobać.
Pierwszy zajmowała policja, a w sąsiednim swoją siedzibę miało Säpo. Biuro inspektora Gunnara Selandera, z oknami wychodzącymi na zaśnieżony park Kronoberg, mieściło się na drugim piętrze w bloku policyjnym.
Gunnar usiadł na drewnianym twardym krzesełku przy oknie, dotknął czołem szyby, podparł się oburącz pod brodą i obserwował dzieci zjeżdżające na sankach. Wydawało mu się, że jego głowa jest ciężka jak odlana z brązu, a słomiana szyja z trudem utrzymuje ją w pionie. To był pierwszy po Nowym Roku sobotni słoneczny poranek i w gmachu panowała cisza, jakby nikt się jeszcze nie zorientował, że święta już dawno minęły.
Masakra na KTH znikła już z newsroomów i czołówek gazet. Boże Narodzenie i wielka poświąteczna wyprzedaż w sklepach poprzedzająca noworoczne imprezy, wraz z obfitymi opadami śniegu, zakryły w pamięci sztokholmczyków dramat na wydziale elektroniki – śmierć czworga młodych ludzi. Początkowo w mediach roiło się od spekulacji i niezwykłych hipotez, a im mniejszy był nakład gazety, tym więcej pojawiało się mistycyzmu i teorii spiskowych.
Po świętach tylko nieliczni dziennikarze śledczy ciągnęli jeszcze sprawę, ale w związku z brakiem jakichkolwiek nowych danych i zwykłą dewaluacją sensacji następowało naturalne zmęczenie odbiorców i temat spływał na coraz dalsze strony, ale i tam pojawiał się coraz rzadziej.
Dla wszystkich tych, którzy interesowali się sprawą, jasne było, że policja musi intensywnie dążyć do rozwikłania zagadki, bo rozmiar zbrodni, premedytacja i bestialstwo zabójców nie mieściły się w szwedzkich normach.
Inspektor Gunnar Selander w krótkim czasie uzbierał tyle samo pochwał co krytyk, bo na setki pytań dziennikarzy miał tylko dwie proste, opryskliwe i enigmatyczne odpowiedzi: „Bez komentarza” i „Tajemnica śledztwa”. Dlatego dziennikarze mówili, że kamera nie lubi Selandera, jego zimnej, woskowej twarzy i bezbarwnych oczu, które kiedyś ponoć były chabrowe.
Nie dało się, niestety, ukryć, że jedną z ofiar jest wnuk byłego premiera Szwecji, dwudziestojednoletni Kjell Gurdland, ale to akurat nie miało większego wpływu na działania Selandera. Dla niego zabójstwo to zabójstwo i nic więcej – albo aż tyle – nawet jeśli jest poczwórne. Na szczęście nie przedostała się do mediów informacja, że doktorant Nils Petersson przed śmiercią był torturowany. Mogłoby to wywołać szczególne emocje, a może nawet panikę, i śledztwo byłoby obciążone dodatkowym naciskiem mediów, czego Gunnar szczególnie nie znosił.
Minister sprawiedliwości Lennart Carlsson i szef Säpo Johan Wallin oddali sprawę w ręce Gunnara, przekonani, że tylko on potrafi ją szybko i skutecznie rozwikłać. Determinacja premiera, by odnaleźć zabójców młodego Gurdlanda, wyrażona słowami, jakich z jego ust nikt dotąd nie słyszał, nie pozostawiała złudzeń, że może to być ich ostatnie zadanie. Stary Jon Gurdland był legendą i żywym pomnikiem partii, która resztkami sił trzymała się u władzy i nie mogła sobie pozwolić na stwarzanie opozycji okazji do krytyki rządu za brak skutecznego nadzoru nad policją i tajnymi służbami. I właśnie dlatego potrzebny był do tej sprawy ktoś, kto ma wiedzę, determinację, a nade wszystko talent.
Niebo nad Sztokholmem, wolne od jakichkolwiek zjawisk atmosferycznych, odkryło swoją naturalną styczniową barwę. Srebrna tarcza księżyca na niebieskim tle wyglądała jak po renowacji i widać było dokładnie większe kratery i morza. Selander wpatrywał się w ten hipnotyzujący, melancholijny obraz, lecz co chwila mimowolnie przerzucał wzrok na dzieci bawiące się w parku Kronoberg. I w końcu odniósł wrażenie, jakby to on sam siedział na sankach, jak przed czterdziestu laty w rodzinnym miasteczku Combrag w Värmlandzie. Wtedy po raz pierwszy w życiu przeciwstawił się dyktaturze rodziców, którzy go zmuszali, by w końcu zabrał sanki do domu i poszedł spać. Od tego czasu twardo stawiał opór tym wszystkim, którzy chcieli siłą narzucić swoją wolę innym. Dlatego wstąpił do policji i poświęcił tej walce ponad osiem tysięcy stron raportów kryminalnych, które leżały teraz w archiwum w sąsiednim budynku.
Wstał i zaczął się przechadzać po pokoju. Wepchnął koszulę do spodni i przeczesał palcami włosy, żeby szybciej wyschły. Cztery razy w tygodniu chodził na policyjny basen, by rozruszać kręgosłup, który bolał go nieustannie, uniemożliwiając mu swobodę ruchów.
Zrobił jeszcze kilka rund od ściany do ściany i zatrzymał się na środku pokoju przed trzymetrowym stołem konferencyjnym, na którym z pedantyczną precyzją ułożone było siedem stosów dokumentów. Po przeciwnej stronie wisiała ogromna tablica pokryta plątaniną różnokolorowych strzałek, kółek, prostokątów i innych figur geometrycznych, a między to wszystko wciśnięte były odręczne zapiski wykonane rozmaitymi charakterami pisma oraz barwne i czarno-białe zdjęcia.
– Siedem wątków i dwieście osób w puli – wyszeptał po raz piąty tego dnia frazę, którą powtarzał nieustannie, odkąd rozpoczął porządkowanie dokumentów.
Jak gra w szachy bez figur – pomyślał, usiadł w fotelu naprzeciwko tablicy i założył ręce za głowę.
Przyglądał się poszczególnym fragmentom, zapisom i rysunkom, przesuwając wzrok z lewej strony na prawą, z dołu do góry. Miał wrażenie, jakby siedział przed stellą Majów i miał ustalić datę końca świata, ale im dłużej wpatrywał się w ten obraz, tym bardziej stawał się on nieczytelny.
– Mam pomysł, Gunnar – usłyszał za sobą głos Harriet, która stanęła właśnie w drzwiach. – Żaden psycholog, logik, cybernetyk, kabalista czy jasnowidz. Potrzebny nam ktoś inny.
Selander obrócił się na fotelu.
– A kto? – zapytał z ciekawością i niedowierzaniem.
– Na Uniwersytecie w Uppsali, na wydziale literatury francuskiej, wykłada jeden młodziak… Mats Svan…
– Harriet… – próbował jej przerwać.
– To specjalista od twórczości Marcela Prousta. Czytałeś coś?
– Nie, ale to nazwisko nie jest mi obce.
– Ktoś, kto całe życie analizuje W poszukiwaniu straconego czasu, musi mieć predyspozycje do rozwiązania naszej sprawy. – Uśmiechnęła się i przysiadła na skraju stołu, ostrożnie przesunąwszy dokumenty.
Spojrzał na nią z lekkim wyrazem beznadziejności, ale mimo wszystko również się uśmiechnął, bo propozycja była nie tylko zabawna, ale też nieco ironiczna.
W poszukiwaniu straconego czasu – pomyślał z wyraźnym sarkazmem. Idealna ilustracja stanu śledztwa, a jeszcze bardziej mojego ducha. Fuck!
– Gunnar! Jeśli ktoś taki jak Mats Svan potrafi zrozumieć kogoś takiego jak Marcel Proust, to musi umieć też odczytać i zrozumieć myśli i czyny setek powieściowych bohaterów, których zrodziła nieco chora wyobraźnia pisarza. No? Co ty na to? – Harriet nie dawała za wygraną.
– Prawdziwy akt odkrycia nie polega na odnajdywaniu nowych lądów, lecz na patrzeniu na stare w nowy sposób – odezwała się Linda, która już od dobrych paru sekund przysłuchiwała się rozmowie.
– Nooo… Pięknie! – skomentowała Harriet. – Proust?
– A mój ojciec był wykładowcą literatury niemieckiej na Uniwersytecie w Uppsali – odparła. – Ale miał fisia na punkcie francuskiej i nieustannie cytował Stendhala, Dumasa i Camusa. Musieliśmy z bratem uczyć się na pamięć złotych myśli. Koszmar! Nie mówiąc o męczeniu gości kwestionariuszem Prousta, chociaż dobrze wiedział, że to nie on go wymyślił, tylko Antoinette Faure… jego przyjaciółka, ale