Vincent V. Severski

Nieśmiertelni


Скачать книгу

i nie zajmował się eksportem islamskiej rewolucji ani jej obroną. Nie interesowała go robota z Hezbollahem w Libanie ani z Hamasem w Strefie Gazy, w ogóle nie lubił służb specjalnych. Nie lubił też jeździć do Iraku ani Afganistanu, bo nie znosił kurzu, nędzy i smrodu ulicznych ścieków. Lubił Londyn, Paryż i Rzym.

      W odróżnieniu od braci nie nosił brody, nie cierpiał broni, strzelania ani przemocy, z wyjątkiem jej erotycznej odmiany. Był za to szczególnie umiłowanym synem generała, bo urodził się dziesiątego dnia świętego miesiąca muharram 1978 roku, w gorący czas islamskiej rewolucji. Więc czy ktoś chciał, czy nie, Samad był jej symbolem i wolno mu było więcej niż innym.

      Samad, zwany też czasami Adonisem, wykazywał całkiem duże zdolności w biznesie, chociaż ukończył tylko wydział literatury perskiej na Uniwersytecie Teherańskim. Dlatego ojciec, zaradny kombatant rewolucji, założył dla niego firmę handlową, która miała zajmować się wszystkim, co tylko było potrzebne Iranowi, a czego nie można było kupić oficjalnie, także na potrzeby osobiste wyższych oficerów Strażników Rewolucji.

      Setki małych firm pod kontrolą irańskich służb specjalnych zajmowały się sprzedażą surowców – od orzeszków pistacjowych do ropy naftowej – i sprowadzaniem wszystkiego, co było konieczne, by Iran stał się islamskim supermocarstwem, najlepiej atomowym. Jednak żeby zachodnie wywiady zbyt łatwo nie wyśledziły tej operacji, zakupy prowadziła potężna sieć firm, a każda z nich realizowała swój mały wybrany fragment, czasami nie zdając sobie nawet sprawy, w czym uczestniczy.

      W takiej właśnie firmie pracowali Oleg, Wasia i Samad. Jej właścicielem był kazachski oligarcha Igor Bitenbekow, choć w rzeczywistości była to spółka Strażników Rewolucji i w przyszłości miała być przykrywką do sprowadzania komponentów dla irańskiego programu rakietowego.

      W jaki sposób MI6 załatwiło naturalizację Olega i Wasi jako obywateli Kazachstanu narodowości rosyjskiej, od początku dla nich samych było tajemnicą, ale nie interesowali się tym, żeby zgodnie z drugą świętą zasadą wywiadów wiedzieć jak najmniej. Ta zasada miała niezwykle praktyczne zastosowanie w Iranie, bo z Vevakiem nie było żartów.

      Brytyjski wywiad nigdy nie ujawniał swoich agentów nawet najbliżej zaprzyjaźnionym służbom. W tym jednak wypadku Konrad i Sara, nim podjęli decyzję o włączeniu do tej operacji polskich oficerów, poznali wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Zaufanie, jakie Oleg i Wasia pokładali w tej decyzji, było stuprocentowe, a może nawet większe, bo dobrze wiedzieli, że Sara i Konrad, gdyby im przyszło realizować to zadanie, nie byliby mniej pobłażliwi wobec siebie samych. Szpiegostwo to jedyny zawód, w którym czasem trzeba ufać bardziej innym niż sobie.

      Tak czy inaczej Oleg i Wasilij w końcu sami podejmowali decyzje i wiedzieli, jakie są zasady i na co się godzą. Teraz mogli się tylko domyślać, że blisko Bitenbekowa i wśród najwyższych oficerów kazachskich służb musi siedzieć angielski kret, który zabezpiecza ich legendę i pilnuje ich losu.

      W ten sposób Oleg i Wasia stali się polskimi nielegałami. Oleg po raz drugi.

      – A dlaczego generał nie patrzy przychylnie na szaleństwa rowerowe Olega? – zapytał Wasia, chociaż znał odpowiedź, bo Samad po alkoholu mówił wszystko, ale później, co było jego cenną przypadłością, nic nie pamiętał.

      – A nie tłumaczyłem?

      – Może Olegowi.

      – Może.

      – Więc? Mało generał ma zmartwień? – Wasia udawał obojętność i ironię, by nie rozbudzać czujności i niepotrzebnych podejrzeń.

      Oleg wyszedł się przebrać, więc Wasia postanowił wykorzystać chwilę na przepytanie Samada. Robili to co jakiś czas na zmianę, by nie wyglądało, że obaj mają w tym jakiś szczególny interes. Każda taka rozmowa musiała być dobrze zalegendowana i najlepiej, jeśli była sprowokowana przez samego Samada. Musieli mieć się na baczności, bo nie wiedzieli, czy irańskie służby nie sprawdzają ich co jakiś czas. Właściwie to wychodzili z założenia, że kontrolowani są nieustannie, i uwzględniali to każdego dnia w swoim rozkładzie zajęć. Im dłużej więc byli wolni, tym bardziej byli przekonani, że postępują słusznie. Mocno im się wryły w pamięć ostatnie słowa Konrada przed ich wyjazdem – że jeśli przestrzega się zasad pracy operacyjnej za granicą, to upływ czasu jest wprost proporcjonalny do bezpieczeństwa szpiega.

      Samada sprawdzili już kilkakrotnie, podpuszczając go, ale za każdym razem się okazywało, że nie jest podstawiony. Co więcej, wyglądało na to, że mówi i robi więcej, niż Vevak mógłby zaakceptować, ale generał Ahmad Harumi nie był zwykłym generałem jak inni, a firma należała do Pasdaranu. Alkohol i nieduża dawka haszyszu działały na Samada jak najlepszy poligraf i serum prawdy jednocześnie, trzeba było tylko uważać, żeby nie przesadzić.

      – Ojciec ma konflikt z Alim Fallahim…

      – Kto to? – Wasia udawał, że nie wie.

      – Jak to? Nie wiesz? – Samad otworzył szeroko oczy. – W jakim ty kraju mieszkasz? Mułła Ali Fallahi to minister Vevaku, naszej bezpieki. Ostry gość. Nie lubią się z moim ojcem jeszcze z czasów rewolucji i wojny z Irakiem. To wesz podła i gnida jakich mało, ale człowiek prezydenta. Szuka haków na mojego ojca…

      – No ale generałowi chyba nie podskoczy…

      – Pewnie, że nie! – obruszył się Samad. – Brygada Al-Kuds to… to wiadomo co! A poza tym ojciec podlega bezpośrednio Najwyższemu, ale co ten pies nafajda, to jego. No i teraz podobno wziął was… nooo… nas pod obserwację.

      – Żartujesz! Zwariował?

      – Nie przejmuj się. – Samad machnął ręką. – Ojciec go…

      – Za szpiegów nas mają czy co? – Wasia starał się wyglądać na autentycznie oburzonego, ale uważnie obserwował Samada. – Jak tak, to zaraz możemy zadzwonić do Bitenbekowa i zwijamy ten interes…

      – Daj spokój! – Samad podszedł do Wasi i jedną ręką, bo w drugiej trzymał chleb, przyciągnął jego głowę do swojej tak, że dotknęli się czołami. – Vevak czasami was obserwuje, ale bez przesady… no tak, żeby mieć pewność… Rozumiesz? Liczą, że coś na was znajdą i…

      – I powieszą nas na dźwigu?

      – Daj spokój, Wasia. – Ścisnął go mocniej za szyję. – Chodzi im o ojca! Ale wkrótce to się skończy.

      – To co, Fallahiemu się nie podoba, jak Oleg jeździ na rowerze? Kabaret z tymi waszymi służbami.

      – Zrozum. – Samad puścił Wasię. – Oleg bierze ten swój rower górski, wywozisz go albo ja wywożę gdzieś w rejon Toczalu na przykład i potem szukaj wiatru w polu…

      – Przecież on jeździ tak od lat… w Ałmacie też ciągle jeździł. Ja też próbowałem kilka razy. Samad, spróbuj i ty, to jest super! Zobaczysz, jak ci skoczy adrenalina…

      – No i facetom z Vevaku też skacze – przerwał mu Samad. – Bo nikt nie jest w stanie za nim pojechać. Oleg znika sobie gdzieś w górach i pojawia się dopiero w domu. A wiesz, co jest w tych górach?

      – Nie wiem.

      – Ja też nie wiem i nie chcę wiedzieć, ale oni wiedzą i to ich wkurwia. Dlatego poskarżyli się na Olega.

      – Żartujesz! – Wasia roześmiał się w głos. – Mówisz poważnie? Samad, Irańczyku! Uszczypnij mnie, bo nie uwierzę! Wojna w Afganistanie, ciągła rąbanka w Iraku, a wasze służby martwią się facetem na rowerze? – Pokręcił z niedowierzaniem głową, ale w rzeczywistości pomyślał, że irańskie służby są lepsze, niż się spodziewał, skoro wychwyciły, że Oleg, zjeżdżając z gór, wymyka się obserwacji i że nie da się z tym nic zrobić, bo ma mocną legendę, a nikt nie jest w stanie pojechać za nim.

      Operacja „Merkury”