byli gotowi poświęcić się dla Nilsa, Antona i trzech studentów, których zmasakrowane ciała oglądali mroźnej nocy na KTH, więc fochy premiera czy szefa Wallina mało ich obchodziły.
– Żeby znaleźć igłę w stogu siana, trzeba przetrząsnąć siano – zauważyła Harriet i rzuciła w kierunku Lindy: – To nie Proust, to moje, właśnie wymyślone.
Twarze wszystkich, z wyjątkiem Gunnara, rozjaśnił uśmiech.
Jezu, jaka ona jest naiwna! – pomyślała Linda.
Na Polhemsgatan 30 jedni twierdzili, że Gunnar nie uśmiecha się od czasu postrzelenia w hotelu w Solnie, a inni – że nigdy się nie uśmiechał. W każdym razie z pozoru wyglądał na wyjątkowego ponuraka, ale wewnątrz odczuwał radość, jak każdy człowiek, przyjemność, satysfakcję. Lubił wschód słońca nad szkierami, zwierzęta, morze, wyścigi kłusaków. Do ludzi miał stosunek obojętny, a nienawidził tylko przestępców, bólu kręgosłupa i gadania swojej byłej żony.
– Dobrze powiedziane – ocenił. – Tak właśnie musimy zrobić. Tor… bierz widły…
– Raczej młot – odparował duży Tor.
Gunnar uniósł lekko kąciki ust i zmrużył oczy. Wszyscy zauważyli odmianę na jego twarzy i mimo że był to wyjątkowo dziwny widok, to jednak uznali, że oznacza coś więcej niż tylko poprawę nastroju. Poczuli nadzieję.
– Studentów zagranicznych zostawiamy na później – Gunnar wrócił do omawiania sprawy. – Przypomnij, Tor, jak wygląda sytuacja ze stypendystami.
– Do wydziału elektroniki przypisanych jest dwunastu zagranicznych doktorantów, ale bywa ich tam znacznie więcej… – Tor zakreślił dwa kwadraty na tablicy. – Z innych wydziałów. Nie mamy jeszcze pełnej listy. Tak czy inaczej zajmujemy się tymi dwunastoma.
– Lista miała być rozszerzona… – przerwał mu Gunnar.
– I jest. Dwunastu to ci – Tor wskazał na pionowo zapisaną listę. – A ci… tutaj… prowadzili badania na wydziale w ciągu ostatniego roku akademickiego, ale już wyjechali. Czyli de facto w ciągu ostatniego półtora roku. Dochodzi zatem trzech doktorantów. – Przeszedł na drugą stronę tablicy i wskazał grupę okręgów i prostokątów. – Podsumowując, mamy obecnie dwunastu: po jednym z USA, Hiszpanii, Izraela, Iranu, dwóch Rosjan, dwóch Hindusów i czterech Chińczyków. Wyjechało… – dotknął listy poniżej tablicy – trzech: Chińczyk, Irańczyk i Fin.
– Według rozpoznania Säpo – włączyła się Linda – oprócz Fina i Hiszpana wszyscy doktoranci w mniejszym lub większym stopniu są powiązani ze swoimi służbami specjalnymi… – Zawahała się przez moment. – Nie oznacza to, że są oficerami wywiadów, raczej nawet na pewno nie, ale każdy z nich pod przykryciem opieki naukowej i konsularnej ma kontakt z oficerami legalnych rezydentur. W końcu wszyscy, oprócz Amerykanina, są stypendystami swoich rządów.
– Czyli… – włączyła się Harriet – niektórzy muszą, a niektórzy chcą.
– No właśnie. Mimo to żaden z nich nie miał dostępu do strefy zamkniętej ani prowadzonych tam badań…
– Mieli za to niemal codzienny kontakt z naszymi naukowcami. Ale porządku pilnował Anton. Nie zauważyliśmy, aby jacyś stypendyści znacząco interesowali się programami za kurtyną. On by to wyłapał. Oczywiście, jak to naukowcy, zawsze chcieli wiedzieć więcej, ale nie wykraczali poza dopuszczalne granice zachłanności na wiedzę – zakończyła Harriet.
– Säpo ani razu nie musiało interweniować w ambasadach tych krajów, żeby ich obywatele nie wciskali nosa w nie swoje sprawy – dodała Linda. – Nooo… nie licząc Chińczyków. Jednego chcieliśmy nawet usunąć, ale rektor się nie zgodził. Granty chińskie, studenci i stypendyści to poważne źródło dochodów uczelni… Wiecie, jak jest. Natomiast relacje między stypendystami to już zupełnie inna sprawa.
– Na podstawie informacji Antona – włączyła się Harriet – stworzyliśmy mapę temperatury relacji między nimi, coś w rodzaju szpiegomierza. Mieli swój klub, w którym regularnie się spotykali, bywali też na rozmaitych imprezach. Generalnie wygląda to tak: Chińczycy interesowali się Amerykaninem, Amerykanin i Izraelczyk Irańczykami, Rosjanie Amerykaninem, Hindusi Chińczykami…
– Mapa problemów naszego świata – wtrącił Gunnar.
– A Irańczycy? – zapytał z głębi pokoju mały Tor.
– Ano właśnie! – Linda podeszła do stołu z dokumentami, przez chwilę czegoś szukała i w końcu wzięła do ręki kartkę. – To jest raport naszego kontrwywiadu z piątku…
– Twój Olaf Svensson? – zapytał z lekka złośliwie duży Tor.
– Tak! Ten… mój… Svensson… – odparła ostro, aż Tor spuścił głowę. – Według rozpoznania kontrwywiadu…
Linda przeleciała wzrokiem dokument, ale nie zdążyła dokończyć zdania, bo odezwał się Gunnar.
– Irańczycy interesowali się tylko nauką, unikali spotkań towarzyskich, nie balowali, zawsze siadali po innej stronie niż Izraelczyk i Amerykanin. Oprócz Chińczyków, Hindusów oraz naszych naukowców i studentów nikogo u siebie w akademiku nie przyjmowali. Oficer bezpieczeństwa z ambasady Iranu odwiedzał ich przynajmniej dwa razy w tygodniu, a oni chodzili do placówki nie rzadziej niż raz w tygodniu. – Gunnar z uznaniem pokiwał głową. – Wydział Olafa dobrze orze. Doskonały raport, ale… – Urwał w pół zdania i pogrążył się w myślach.
– Säpo doskonale wiedziało – odezwała się po chwili Linda – że CIA i Mosad interesują się irańskimi naukowcami bardziej niż swoimi, ale nie chcieliśmy zaostrzać stosunków z Iranem i musieliśmy naszych przyjaciół trochę utemperować. Hm… sami rozumiecie… kilku fizyków irańskich zginęło w Teheranie w niewyjaśnionych okolicznościach. – Starała się zachować dystans do tego, o czym mówiła, ale wszyscy wiedzieli, że to robota Mosadu. – Przynajmniej żeby nie robili tego u nas… nooo… zbyt ostentacyjnie. Irańczycy z ambasady oczywiście świetnie znali sytuację, a sami naukowcy, którzy przed przyjazdem do Szwecji zostali przeszkoleni, i to nawet bardzo solidnie, wiedzieli, jak się zachowywać i nie dać podejść. Zresztą dla dwóch z nich to nie był pierwszy wyjazd za granicę. Skądinąd to najlepsi studenci, bardzo pracowici i wyjątkowo zdolni. Dumni i patriotyczni…
– Coś o tym wiem – dodała Harriet.
– Ja też – potwierdziła Linda i spojrzały na siebie, bo obie pomyślały o Hasanie, którego ojciec był Persem.
– To co? – zapytał duży Tor. – Wyłączamy ostatecznie Irańczyków z raportu jako ślad? Tak jak myśleliśmy? Co sądzisz? – Spojrzał na Gunnara, który siedział na rogu stołu. – Gunnar? Co sądzisz? – powtórzył, ale tamten milczał i widać było, że myślami jest gdzie indziej.
Interesowali się tylko nauką… przeszkoleni, pod stałym nadzorem ambasady, pracowici, patriotyczni. Selander powtarzał w myślach fragmenty raportu Svenssona i to, co przed chwilą powiedziała Linda. Nigdy dotąd nie zastanawiał się nad Iranem i Irańczykami. Nie było to środowisko, które przysparzało szwedzkiej policji kłopotów, w odróżnieniu od innych mniejszości z Bliskiego Wschodu. Właściwie to nie mógł sobie przypomnieć żadnego Irańczyka przestępcy. Aż się zdziwił. Znał sąsiada, staruszka z dołu, który całe lato siedział na balkonie i czytał książki, oraz właściciela warsztatu samochodowego w Sundbybergu, gdzie regularnie serwisował swoje volvo. Pracowici, sympatyczni ludzie. Na nic nie narzekali, uśmiechnięci, z prawdziwą miłością mówili o Iranie, nigdy złego słowa o reżimie, a przynajmniej delikatnie omijali ten temat, mimo że byli uchodźcami politycznymi. Gunnarowi coś nie pasowało w syntezie tych wszystkich faktów. Obraz, który z niej wyrastał, był niejednoznaczny, a właściwie to nawet wewnętrznie sprzeczny, trudny do oceny i zrozumienia. Ale jedno słowo