Vincent V. Severski

Niewierni


Скачать книгу

moim partnerem.

      – To zmienia postać rzeczy, Andriej! Czego ci potrzeba? Co mogę dla ciebie zrobić? – Wydawał się tak szczery, że Trubow nie miał najmniejszych wątpliwości, że pułkownik rzeczywiście zrobi dla niego wszystko.

      Popowski wstał, podszedł do barku i przyniósł butelkę wódki Absolut 40% i jacka danielsa dla siebie. Wlał sobie i gościowi.

      Wypili za Jurę Kosowa, a potem Trubow, nie ukrywając niczego, opowiedział całą historię ich znajomości, choć w gruncie rzeczy wcale go dobrze nie znał. Tak się złożyło, że Tatar i Kosow zginęli, a on się uratował. Nie próbował nawet tego tłumaczyć, bo Popowski i tak pewnie by nie zrozumiał, że on potrafi dostrzec niebezpieczeństwo. A może nawet by nie uwierzył. Tylko raz w życiu zawiódł go nadprzyrodzony instynkt: kiedy wpadł w ręce Bogajewów, tracąc przy tym nóż Kizlyar. Tę historię jednak pominął, nic też nie wspomniał o złotej tetetce i kilku innych sprawach, które były ściśle tajne. Popowski zresztą wcale się nie dopytywał. O smoku na plecach Jagan też mu nie powiedział, ale to była zupełnie inna sprawa. Nie był też pewien, czy pułkownik jest już na tyle przygotowany, by to wszystko zrozumieć.

      Trubow i Popowski przypadli sobie do gustu. Obaj mieli mocną głowę i rozumieli się niemal bez słów, choć teraz nie miało to znaczenia, bo alkohol wypity za poległych rozwiązał im języki na dobre. W ten sposób nad grobem Tatara i Jury Kosowa narodziła się nowa przyjaźń. Trubow poczuł, że Popowski jest zupełnie inny niż wszyscy oficerowie SWZ, z którymi pracował. Miał nieodparte wrażenie, że mógłby mu zaufać bardziej niż komukolwiek i że pod jego komendą stałby się absolutnie niepokonany. Bo nieśmiertelny już był. Potrzebował właśnie kogoś takiego na dowódcę i przyjaciela. Nie takiego jak Tatar – szczerego i odważnego, ale głupiego – ani takiego jak Jura Kosow – sympatycznego i oddanego, ale słabego i tchórza.

      Właściwie nie miał żadnych podstaw, by obdarzyć Popowskiego takim zaufaniem, bo nie widział go nigdy w boju. Uznał jednak, że powie mu całą prawdę o Bogajewach i wyzna, co chce zrobić. Jeżeli Popowski zgodzi się pomóc, udowodni w ten sposób swoją odwagę i oddanie sprawie.

      – Jak ołtarz… piękny… przepiękny! – Trubow, patrząc na kredens, przerwał chwilę ciszy i podniósł do góry zdobioną kryształową szklankę za pięćdziesiąt dolarów.

      – Posłuchaj, Andriej! Ty chodzisz do cerkwi? – zapytał Popowski, lekko rozwlekając słowa, co znaczyło, że osiągnął czwarty poziom skali Generała Stakana.

      – Byłem… kilka razy… No?

      – Wiesz, był taki komisarz u Lenina… czekaj, jak mu… a tak… Łunaczarski, komisarz sztuki i kultury czy coś takiego. To on powiedział kiedyś Leninowi, że jeżeli bolszewicy zabierają ludziom Boga i ikony z kąta chaty, to muszą im coś w to miejsce dać. No i zaproponował, żeby ludzie stawiali tam portret Lenina i modlili się do niego…

      – No i bardzo dobrze! – ożywił się Trubow. – Jedyny Bóg, co mógłby spełniać modlitwy. Świetny pomysł! I byłoby gdzie chować pieniądze.

      – Gdzie tam! Leninowi nie spodobał się pomysł i zesłał Łunaczarskiego do Finlandii…

      – Super! Byłem tam. Też bym chciał!

      – Dobry z ciebie żołnierz, ale nie rozumiesz…

      – Rozumiem… co tu nie rozumieć?

      – No dobrze. Która jest? – zapytał Popowski i stwierdził, że nie ma zegarka.

      – Piętnaście po dziesiątej – odpowiedział natychmiast Trubow. – Albo już osiemnaście – dodał.

      Popowski jednak nie był już w stanie zauważyć, że Trubow także nie ma zegarka.

      – No… Andriusza, bladź! Co więc mam zrobić z tymi Bogajewami? – Popowski w końcu się ocknął. – To znaczy… tego… co ty chcesz, żebym ja z nimi… to znaczy… co ty chcesz z nimi zrobić? Ja się godzę!

      – Jak ci mówiłem… towariszcz połkownik… Trzeba im odpłacić za kaprala Zorina i powstrzymać, żeby nie napsocili nam gdzieś za granicą. Noo… i może tego sukinsyna Muhamedowa namierzy się jeszcze przy okazji… Ale najważniejsze to odpłacić! Ponimajesz, towariszcz połkownik? Odpłacić!

      – Chcesz to zrobić po swojemu… tak? – Popowski zrozumiał już, o co chodzi. – Jestem za! Ale… tego… jak mam ci pomóc?

      – No bo… Michaile… – Trubow chciał być naprawdę uprzejmy i miły. – Bogajewowie są teraz w Polsce… gdzieś…

      – Nooo! – Popowski uniósł wysoko brwi. – To już wiem, o co ci biega, Andriusza, starszyno… Jasne! Taaak! Pomogę ci, oczywiście! Trzeba się tylko zastanowić co i jak. – Podniósł swoją kryształową szklankę, stuknął się z Trubowem i jak na komendę obaj wyrecytowali: – Śmierć terrorystom!

      Popowski wstał i niepewnym krokiem podszedł do regału, na którym stał mały odtwarzacz Bang & Olufsen. Niespodziewanie z ukrytych potężnych głośników popłynęły proste tony trąbki, do których po chwili dołączyła rosyjska harmonia. Obaj doskonale wiedzieli, co zaraz usłyszą, więc zaczerpnęli głęboko powietrza. Jagan podniósł się, stanął obok Michaiła. Patrząc sobie w oczy, zaśpiewali wraz z Siergiejem Russkichem: S czego naczinajetsia Rodina…

      I choć było już późno, nie znalazłby się w Rosji taki obywatel, który chciałby zadzwonić po milicję, by ich uciszyła. Właściwie po telefonie w takiej sprawie można było nie tylko mieć sprawę karną za zakłócanie spokoju i nieuzasadnione wezwanie milicji, ale nawet być posądzonym, że się nie zna tej piosenki albo – co gorsza – że się jej nie lubi.

      Zupełnie nie mógł się dobudzić. Wyraźnie słyszał, jak dzwoni budzik, ale zdawało mu się, że całe ciało ma wypełnione płynnym ołowiem i nie może się ruszyć.

      Chyba po raz pierwszy odnosił wrażenie, że powinien rozpocząć nowe życie – bez Bazy, zamachów, Braci Czystości i walki o lepsze jutro. Ale od islamu nie mógłby odejść, to było jasne. Wiara dawała mu siłę i zaufanie do samego siebie. Bez tej wiary i szczerego przekonania, że dzięki niej wszyscy stają się lepsi, byłby dla Zuzy nikim. Zrozumiał to tak mocno jak nigdy wcześniej i poczuł się stanowczo lepiej.

      Elektryczny budzik wciąż brzmiał ostrymi dźwiękami i w końcu pokonał wątpliwości Karola, który zemścił się na nim mocnym ruchem ręki i otworzył oczy. Niedorzeczne myśli o jakiejś dezercji prysnęły jak bańka mydlana.

      Usiadł na krawędzi kanapy i dotknął rękami twarzy. Poprawił włosy i uznał, że weźmie zimny prysznic, choć kąpał się już przed snem.

      Powinienem szybciej stanąć na nogi – pomyślał i poderwał się zdecydowanie.

      Po pięciu minutach był już z powrotem w salonie. Czuł się zdrowy, silny i wypoczęty. Gotowy do zrobienia tego, co zaplanował. Ogarnął go nawet bojowy entuzjazm. Warto było żyć, choćby właśnie dla takich chwil.

      Najpierw uporządkował dwa zestawy dokumentów na wyjazd. Każdy złożony z dowodu osobistego, prawa jazdy i kart kredytowych. Umieścił je w oddzielnych portfelach. Jeden w czarnym, drugi w żółtym. Wziął też paszport, na wypadek gdyby musiał wyjechać poza Unię. Przypomniał sobie, że to właśnie ten paszport trzymała w ręku Zuza na granicy ukraińskiej, i zrobiło mu się ciepło na sercu. Dla niej Karol Hamond to nikt inny jak właśnie Aleksander Kurtz, ale już niedługo.

      Oba portfele położył obok siebie na stoliku. Ze schowka wyjął futerał. Otworzył go i wziął do ręki swój ulubiony pistolet Beretta 92SB-F, znany bardziej jako M9.

      Przeładował