Vincent V. Severski

Niewierni


Скачать книгу

Versacego albo i lepsze – pomyślał z pewnym niesmakiem Popowski.

      Próbował sobie przypomnieć, od kiedy zna Siemionowa. Nawet nie potrafił powiedzieć, czy ukończył on Akademię Andropowa przed nim, czy po nim, a przecież umiał to powiedzieć o każdym koledze. Nie mógł sobie również przypomnieć, skąd zna ten gest popychania palcem opadających okularów. Ani odkąd Siemionow jest naczelnikiem i właściwie dlaczego. Nie był też pewien, na którym piętrze jest jego wydział. Nie mógł powiedzieć, żeby wzbudzał w nim jakiekolwiek emocje, ale teraz poczuł się dziwnie, widząc Siemionowa, małego człowieczka prężącego się groteskowo przy drzwiach, będącego, jak mu się wydawało, jego całkowitym zaprzeczeniem. Przynajmniej fizycznym i estetycznym.

      I w tym momencie dotarło do niego z jakąś niewytłumaczalną i olśniewającą siłą, że wewnątrz szarego garnituru musi jednak kryć się jakaś niezwykła postać, godna szacunku, skoro od niepamiętnych czasów pilnuje bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej z drugiej strony mapy i cieszy się zaufaniem generała. Od razu też widać było, że Siemionow nie może być z rodziny generała. Mitrochina – jeszcze, jeszcze, ale na pewno nie Lebiedzia.

      Popowski poczuł chwilowy przypływ sympatii do Iwana Siemionowa, naczelnika Wydziału Północnokoreańskiego SWZ Federacji Rosyjskiej, i od razu zadał sobie pytanie: Czy Iwan zna język koreański tak jak ja polski? Pewnie tak. Nie może być inaczej – stwierdził w duchu i sympatię niespodziewanie uzupełnił szacunek. Najważniejsze to właściwie ocenić człowieka, zanim ten się zorientuje, jaka to ocena – przemknęło mu przez myśl. Siemionow ma stare buty i tani garnitur, ale przecież nie pracuje z Polakami, tylko z Koreańczykami, więc może to coś tłumaczy…

      – Siadajcie… – zarządził generał, wyrywając Popowskiego z niepewnych rozważań i nieoczekiwanie męskiego uścisku dłoni Siemionowa. – Herbaty?

      Obaj jednocześnie skinęli głowami, choć o tej porze każdy miał już za sobą co najmniej kilka szklanek.

      – To chyba pierwsze wasze spotkanie służbowe – bardziej stwierdził, niż zapytał, generał, kiedy tylko wydał polecenie sekretarce. – Dziwisz się pewnie, Misza, o co tu chodzi? Co może mieć wspólnego Korea Północna z Polską?

      – Każdy by się zdziwił, towarzyszu generale – odparł szczerze Popowski.

      – Jaka jest najkrótsza granica Federacji Rosyjskiej? – zapytał niespodziewanie Lebiedź, ale Siemionow nawet nie zareagował i Popowski od razu wyczuł, że to pytanie skierowane jest do niego.

      – No… już nie pamiętam… dawno temu… w szkole…

      – No? Ile? – Generał zwrócił się do Siemionowa, przeglądającego właśnie jakieś dokumenty, które przyniósł.

      Ten, nie podnosząc wzroku, odpowiedział:

      – Siedemnaście kilometrów trzysta czterdzieści metrów…

      – To jest… – Lebiedź spojrzał na wielką mapę Rosji wiszącą w gabinecie.

      – Mniej niż jedna setna procenta długości wszystkich naszych granic lądowych, która wynosi obecnie dwadzieścia tysięcy dwieście czterdzieści jeden i pół kilometra – odparł jak automat Iwan i palcem wskazującym poprawił okulary na nosie, jakby ta liczba wydała mu się boleśnie mała.

      – Jedna setna procenta. Tyle wynosi nasza granica z Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną i od tego miejsca nad Morzem Wschodnim zaczyna się granica Rosji…

      – Czterdzieści dwa stopnie siedemnaście minut i dwadzieścia osiem sekund szerokości północnej i sto trzydzieści stopni czterdzieści jeden mi… – zdążył wtrącić Siemionow, zanim otworzyły się drzwi i do pokoju weszła sekretarka.

      Wiera była sekretarką szefa SWZ od zawsze. Sam Lebiedź nie wiedział od kiedy. Bałby się nawet o tym pomyśleć, a co dopiero o to zapytać! Herbatę podawała z wrodzonym wdziękiem uzbeckiego czekisty. Taca z dwiema szklankami herbaty w pięknych starych rosyjskich podstakannikach z miedzioniklu, ręcznie zdobionych w mocne, złoto-srebrzyste motywy rustykalne, płynęła przed nią pewnie jak najważniejsze akta rozpracowania operacyjnego. Żaden z nich nie wiedział oczywiście, że to część zastawy ostatniego księcia Jusupowa, przejętej niegdyś przez Czeka razem z jej właścicielem. Dobrze, że chociaż zastawa została. W końcu była ładna i praktyczna, a Rosja, jeżeli chce przetrwać, musi dbać o swoje dziedzictwo. To było oczywiste i wiedział o tym każdy, a szczególnie każdy jej obrońca. Herbatę piją przecież w Rosji wszyscy.

      Siemionow chwycił zdecydowanym ruchem za ucho koszyczka, które trzymał kiedyś w dłoni sam Dzierżyński, po nim Jagoda i Jeżow, a potem jeszcze wielu innych. Ale on o tym nie wiedział. Nawet się nad tym nie zastanawiał, zajęty kilkanaście godzin dziennie potężnymi problemami, które światu i Rosji przysparzała dynastia Kimów.

      Popowski siedział naprzeciwko Iwana, a generał wciąż lustrował mapę. Nagle dotarło do Popowskiego, że rozmowa Lebiedzia i Siemionowa brzmi śmiesznie, groteskowo, nawet irracjonalnie. Odniósł wrażenie, jakby znalazł się tu przypadkowo, a oni zaraz zaczną grać w państwa, miasta i rzeki Federacji Rosyjskiej. Przez moment wydawało mu się, że to niemożliwe, żeby był w gabinecie generała Lebiedzia, legendy i szefa najpotężniejszego wywiadu świata. Kiedy przypomniał sobie w końcu, że Siemionow poprawia okulary dokładnie takim samym gestem jak student Szurik z komedii Gajdaja, bezceremonialnie parsknął śmiechem, aż Iwan podniósł wzrok, a generał oderwał się od lustrowania mapy i zapytał:

      – Czy coś nie tak?

      – Wszystko w porządku, towarzyszu generale. Jak najbardziej w porządku. – Popowski z trudem dusił śmiech, ale był pewien, że tego nie widać.

      – Ile ma nasza granica z Polską? – ciągnął Lebiedź.

      – Dziś to… jakieś dwieście kilometrów – odpowiedział niepewnie Popowski.

      – Dwieście dziesięć – poprawił go Siemionow i w jednej chwili stracił wszystko, co do tej pory u niego zyskał.

      – Kończy się na Bałtijskiej Kosie – dorzucił pewnie Michaił, pełen woli zemsty i walki. – Po polsku to Mierzeja Wiślana… sto pięćdziesiąt dziewięć stopni, sześćset minut i jedna sekunda – zakończył z wyraźną złośliwością pod adresem Siemionowa i od razu zrobiło mu się lepiej.

      – No i popatrzcie! – odezwał się generał, jakby nie dosłyszał Popowskiego. – Koreę i Polskę dzieli jakieś osiem tysięcy kilometrów, te kraje nijak do siebie nie przystają, a tyle nam sprawiają kłopotów, każdy z osobna i na swój sposób – mówił cicho, sam do siebie, tonem zatroskanego nauczyciela geografii. – Hm… a jednak coś je łączy! Czy jest jakiś inny kraj na świecie, który ma takie problemy na granicach jak my? Ciekawe… Taki wielki kraj nie może nie mieć problemów… tu Konfucjusz, a tu papież rzymski!

      Lebiedź wciąż stał odwrócony do nich tyłem, z założonymi za plecy rękami, i wpatrywał się na zmianę raz w jeden, raz w drugi koniec mapy, po czym zatrzymał wzrok na wysokości Chin i trwał tak chwilę w milczeniu.

      Mógł sprawiać wrażenie wodza zatroskanego losami swojego kraju. Popowskiego jednak trochę drażniła ta jego poza. Wydawało mu się nawet, że wygląda jak Chaplin w Dyktatorze albo jakaś tandetna odmiana Aleksandra I. A generał przecież nigdy nie był śmieszny, tylko zawsze pełen dostojeństwa, roztropności i umiaru. Michaił był tego pewny i kiedy spojrzał na Siemionowa, z wyrazu jego twarzy odczytał jednoznacznie, że i w nim Lebiedź wzbudza głęboki szacunek. Skorygował więc natychmiast swoje pierwsze wrażenie i uznał, że jest małostkowy i niesprawiedliwy wobec swojego – przecież najlepszego – szefa. Po chwili zastanowienia był nawet zły na siebie, że znów go pokonała własna arogancja.

      – No dobrze… – odezwał się po chwili generał. – Zaczynaj, Wania! – I wrócił do długiego stołu konferencyjnego.

      – Jak