P.C. Cast

Powrót bogini Część 2


Скачать книгу

W kręgu mocy PartholonuP.C.CastPowrót bogini cz. 2

      KSIĘGA TRZECIA

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Patrzyłam na martwą, zmasakrowaną przyjaciółkę, gotując się z bólu i rozpaczy.

      Epono, dlaczego do tego dopuściłaś?!

      Boże, który władasz w Oklahomie, dlaczego na to pozwoliłeś?!

      To były dwie pierwsze myśli, które zrodziły się w mojej głowie. A zrodziły się z bólu, z rozpaczy… Z gniewu. Tak się dzieje, gdy umiera ktoś nam bliski i kochany. Jak mogło do tego dojść?! To niesprawiedliwe! Tego nie da się zrozumieć! I obwiniamy siły wyższe…

      Suzanna nie żyje! – coś krzyczało we mnie, gdy nagle…

      Gdy nagle wśród tego koszmaru rozległ się złowrogi i bulgoczący śmiech, zanikający wraz z ciemną plamą uciekającą w mrok nocy.

      A ja patrzyłam.

      – Boże, ile krwi… – wyszeptały zdrętwiałe z przerażenia wargi, a zaraz potem wydały rozpaczliwy krzyk: – Suzanna!

      Mężczyzna, który klęczał przy Suzannie, poderwał głowę. Był to Gene. Twarz miał szarą jak popiół, usta sine i zaciśnięte w wąską kreskę.

      – To ty ją zabiłaś – wysyczał.

      Prawie jednocześnie rozległ się stanowczy głos Clinta:

      – Idziemy!

      Równie stanowcza silna ręka objęła mnie przez ramię.

      – Ale… przecież nie mogę jej tak zostawić – wykrztusiłam przez łzy.

      – Jej nie można już pomóc, Shannon. Ona nie żyje.

      Nie żyje. Wiedziałam o tym już od paru chwil, a jednak te dwa słowa były jak cios o niebywałej sile.

      – Cofnąć się! Cofnąć!

      Do policjanta dołączyło kilku mundurowych. Starali się zaprowadzić porządek. Ale przez krąg ludzi zgromadzony wokół Suzanny przedarł się jeszcze jakiś mężczyzna i zawołał z bezbrzeżną rozpaczą:

      – Boże przenajświętszy!

      Był to kierowca chevroleta impali.

      Jeden z policjantów odciągnął go od nieruchomego ciała, nakazując przy tym:

      – Proszę pana, proszę się tam nie zbliżać!

      – Ale ja… ja… – mówił rozszlochany kierowca – przysięgam… samochód nie chciał się zatrzymać! Naciskałem na hamulec i nic! Nic! Przysięgam!

      – Shannon, idziemy – powtórzył Clint bardzo zdecydowanie.

      Czułam, że zaczynam już odpływać, co oznaczało początkowe stadium szoku, dlatego bez oporu dałam się poprowadzić, a za sobą słyszałam rozpaczliwe, pełne nienawiści krzyki Gene’a:

      – To ona! To przez nią! Ona to zrobiła!

      Spojrzałam przez ramię. Zaplamiony krwią Gene krzyczał histerycznie, wskazując mnie ręką:

      – To przez nią! Morderczyni!

      – Proszę pana! – Ten sam policjant, który przed chwilą przekazał swemu koledze zszokowanego kierowcę chevroleta, położył Gene’owi rękę na ramieniu, próbując go uspokoić. – Proszę pana, wszystko widziałem. Byłem dosłownie dwa metry od niej. To był wypadek. Nikt…

      Co mówił dalej, nie usłyszałam, ponieważ Clint, trzymając mnie mocno, konsekwentnie parł do przodu, coraz bardziej oddalając się od miejsca wypadku.

      – Nie zatrzymuj się – mówił cicho, prosto do mego ucha. – Oddychaj głęboko i idź przed siebie. Tak dobrze, moja mała Shannon, bardzo dobrze.

      Dotarliśmy do hummera. Clint wsadził mnie do środka, zapiął mi pasy. Wtedy dopiero zauważyłam, że wokół Clinta jest szafirowo i połyskliwie, czyli pokazała się jego aura.

      Ruszyliśmy. Hummer tak jak przedtem sunął pewnie po śniegu przykrytym śliską skorupą lodu. Clint włączył ogrzewanie na maksa i również jak przedtem, trzymając kierownicę jedną ręką, zdjął szybko kurtkę.

      – Shannon, włóż to.

      A ja spojrzałam na siebie – jakby z boku, byłam przecież w tym stadium rozłączenia się na dwie postaci. Dotarło do mnie, że po policzkach płyną strumienie łez i cała dygoczę.

      – Ale… ale dlaczego… nie zostaliśmy tam? – wybełkotałam, szczękając zębami. – Mo… może jestem potrzebna Suz…

      – Shannon, ona nikogo z nas już nie potrzebuje – odparł Clint, odrywając na sekundę wzrok od oblodzonej jezdni, żeby spojrzeć na mnie. – Ale to cholerne coś nadal tam było, rozumiesz? Mogło znów zaatakować. A tam nie rosły drzewa, z których moglibyśmy zaczerpnąć siły, i znów ktoś mógłby zginąć.

      – Tak… – Tylko tyle zdołałam odpowiedzieć. Byłam prawie nieprzytomna, słowa Clinta niemal do mnie nie docierały. Za to coś widziałam bardzo dokładnie. – Wiesz, że znowu jesteś niebieski?

      – Niebieski? – Spojrzał na mnie, jakbym oszalała.

      – Clint, twoja aura jest niebieska, a na brzegach złocista. Zwykle jej nie widać, ale ją zobaczyłam, kiedy wsiedliśmy do samochodu.

      Był zaskoczony, zaraz jednak swoim zwyczajem zaczął analizować informację i wyciągać logiczne wnioski:

      – Wyczułem, że coś złego do nas się zbliża, dlatego moja aura od razu zareagowała. Była gotowa do obrony, ale to nie my byliśmy celem ataku Nuady. Wiadomo przecież, że to on.

      – Przedtem zniszczę wszystkich, których kochasz. Wszystkich na tym świecie i na tamtym… – wyszeptałam, czując, że wargi mam jak z drewna. – Och, Clint! Ten drań wybrał Suzannę, bo jakimś cudem się dowiedział, że to jedna z osób, które kocham! Teraz wiadomo już na sto procent, że jest zagrożeniem nie tylko dla taty. Będzie polował na każdego, kogo kocham… – Rozdygotanym palcem wskazałam kierunek. – Teraz w prawo. To ulica Kenosha. – Kiedy skręcaliśmy, zdążyłam jeszcze zauważyć charakterystyczne światła ambulansu, który wjeżdżał na parking przy Wal-Marcie. – Clint, jesteś pewien, że ona… nie żyje?

      – Shannon, wiesz przecież, że tak jest – powiedział cicho i na ułamek sekundy oderwał rękę od drążka, by pogłaskać mnie po kolanie. – Nikt nie przeżyje takiego urazu głowy.

      Wiedziałam, oczywiście że wiedziałam… Boże wielki! Przecież to moja wina. Tylko moja… Zadrżałam i szczelniej owinęłam się kurtką. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. Było mi okropnie niedobrze. Oparłam się czołem o zimną szybę, zamknęłam oczy i starałam się całkowicie skoncentrować na zmuszeniu siebie do powstrzymania się od tego cholernego rzygania. Skupić się tylko na tym, bo nie powinnam rozmyślać o Suzannie, bo z tej rozpaczy zaraz umrę.

      A przecież wiadomo, że i tak cały czas myślałam o mojej Suz… Wspomnienia, wspomnienia… O tym, jak gadałyśmy godzinami, tracąc poczucie czasu. Jak Suzanna znakomicie wyczuwała moje nastroje. Wystarczyło, że usłyszała mój głos w telefonie i już wiedziała, czy jestem smutna, czy skaczę z radości…

      A wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś, ileś lat temu, jej najstarsza córka, jedna z moich ulubionych uczennic, zadecydowała:

      – Pani powinna zaprzyjaźnić się z moją mamą. Koniecznie.

      I przystąpiła do działania. Postarała się, żebyśmy się poznały, od razu z Suzanną przypadłyśmy sobie do gustu i zgodnie z tym, co zaplanowało dziecko, zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Stało się to bardzo szybko i byłyśmy tym zachwycone.

      A teraz Suzanna odeszła. Na zawsze. Trzy śliczne dziewczynki straciły matkę. Przeze mnie. Przeze mnie. Przeze mnie…

      Szlochałam.

      – Shannon, przestań. Nie płacz, bo znowu zrobi ci się niedobrze!

      Miałam ochotę wyprostować się i rzucić mu prosto w twarz, że nie ma najmniejszego prawa wydawać mi rozkazów, jednak na tego typu reakcje brakło sił. Byłam tylko w stanie trwać skulona,