P.C. Cast

Powrót bogini Część 2


Скачать книгу

i skomplikowanej historii, panie Parker. Może na razie wystarczy panu informacja, że stało się to dziś wieczorem i Shannon była tego świadkiem.

      Powiedział to bardzo zdecydowanie, a nawet ostro, jakby czuł się w obowiązku mnie chronić. Szczerze mówiąc, byłam trochę zaskoczona tą jego stanowczością. Tata niewątpliwie też, sądząc po spojrzeniu, którym poczęstował Clinta.

      Powiedział jednak ugodowo:

      – W porządku, synu, niech Shannon idzie spać. – Podszedł do kanapy, wziął mnie za rękę, a kiedy wstałam, przytulił mnie, pogłaskał po plecach. I pociągnął nosem. – Hej, Bugs! Ty po prostu…

      – Wiem. Śmierdzę – przyznałam żałośnie.

      Tata po raz kolejny bezradnie potrząsnął głową i nie puszczając mojej ręki, poprowadził mnie do holu, z którego wchodziło się do sypialni. Po drodze wziął z przedpokoju lampę naftową. Otworzył drzwi, wszedł pierwszy do środka i otworzył szufladę w szafce nocnej. Poszperał w niej, wyjął zapałki i pozapalał grube świeczki o zapachu wanilii stojące na komodzie. Potem odwrócił się do Clinta.

      – To pokój Shannon. Ciebie zakwateruję w gabinecie, na leżance. Odpowiada?

      – Tak, proszę pana – odparł Clint, wytrzymując jego wzrok.

      Tata chrząknął i odwrócił się do mnie.

      – Znajdziesz w komodzie swoje stare koszule nocne i tak dalej. Aha, chociaż wysiadł prąd, gorącej wody wystarczy na szybki prysznic. Koniecznie musisz się umyć. A jutro rano pogadamy.

      Rozczulona wsunęłam się w ojcowskie ramiona i szepnęłam:

      – Kocham cię, tato.

      – Ja ciebie też, Bugs – powiedział tata, potem zrobił w tył zwrot i wypchnął Clinta za próg. – Idziemy, synu.

      Drzwi zamknął bardzo starannie, wręcz demonstracyjnie. Cały tata. Zawsze był bardzo opiekuńczy. Uśmiechnęłam się rozczulona i zaczęłam przeszukiwać komodę. Faktycznie, coś mojego w niej było. Znalazłam dżinsy i bluzę, a także jedną z moich ulubionych nocnych koszul, tę ze Świętym Mikołajem w sytuacji bardzo intymnej. Siedzi na kominie i po prostu się załatwia. Plus napis: „I jak ci tu powiedzieć, że w tym roku wcale nie byłaś grzeczna?”. Tę koszulę dali mi w prezencie uczniowie.

      – Och, nie! Cóż za wspaniały widok! Wreszcie będę mogła pozbyć się tych cholernych stringów.

      Aż westchnęłam, wyjmując z szuflady majtki z Victoria’s Secret. Jedwabne, w kolorze lila i normalne, czyli zakrywające tyłek.

      No i proszę. Kiedy jestem w stresie, byle drobiazg potrafi mnie uszczęśliwić. Zadziwiające, prawda?

      Tata na szczęście się nie mylił, gorącej wody wystarczyło na prysznic. Wprawdzie niedługi, ale bardzo dokładny. Woda podziałała na mnie jak środek uspokajający, w rezultacie kiedy włożyłam koszulę i wyszłam z łazienki, oczy już mi się zamykały. Zdmuchnęłam świece i wsunęłam się pod kołdrę, którą moja babcia uszyła kilkadziesiąt lat temu. Okryłam się porządnie. Oddychałam głęboko. Słodki zapach wanilii mieszał się z zapachem kołdry, leciwej już, a jednocześnie czyściutkiej i świeżutkiej. Był to zapach nostalgiczny, przywołujący w zapadającej w sen pamięci wspomnienia z dzieciństwa. Było mi tak dobrze, czułam się bezpieczna… Nie minęła chwila, a spałam jak suseł.

      Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że właśnie śpi, lecz ja należę do wyjątków. Jestem świadoma, że śpię, mało tego, jak już nieraz wspominałam, potrafię swoim snem manipulować. Teraz też byłam świadoma, że śpię, i to od wielu godzin. Nic mi się nie śni, po prostu jest to zdrowy głęboki sen, dzięki czemu wypoczywam znakomicie.

      Do czasu, bo w pewnej chwili, kiedy byłam już w zdecydowanie lepszej formie, przemieściłam się jednak do Krainy Snów.

      Znajdowałam się w pozycji półleżącej, rozparta na olbrzymich puchowych poduchach, bujających się wśród liliowych obłoków (mówiąc bardziej fachowo, cumulusów). Wokół mnie wylegiwało się kilka tłustych czarno-białych kotów, mruczących z zadowolenia. Ale towarzyszyły mi nie tylko koty. Jamie Fraser (ten z „Obcej” Diany Gabaldon) właśnie powiadomił mnie tym swoim cudownym, seksownym szkockim akcentem, że rzucił Claire, bo to ja jestem jego jedyną miłością. Hugh Jackman (w wersji z „Wolverine”) bardzo zdegustowany powyższą informacją oświadczył, że będzie walczył o moje uczucie. Stanie do pojedynku, ale później, bo teraz musi skończyć masaż stóp (moich oczywiście). A ja już otwierałam usta, by powiedzieć chłopakom, żeby byli grzeczni. Bo czy warto bić się o taką starą…

      Wtedy wyssało mnie, jak już wiecie, zgodnie ze standardem. Dusza uleciała ze mnie, przeniknęła przez dach i zawisła nad ranczem moich rodziców. Unoszenie się pod zimowym niebem, z którego padał śnieg, było całkowicie nowym doświadczeniem. Miałam wrażenie, jakby białe kryształki śniegu były nie tylko wokół, ale i we mnie. A jeśli już o wnętrzu mowa, to w głowie zakręciło się, i to bardzo niepokojąco. Stąd wziął się mój krzyk rozpaczy rzucony gdzieś w noc, w przestrzeń:

      – O nie! Znów mi niedobrze!

      – Oddychaj głęboko, Umiłowana…

      Bogini! Moja Bogini! Jej głos, który słyszałam w głowie, bo na pewno nie pochodził z zewnątrz, był zaskakująco dźwięczny i donośny.

      – No nie… Mówisz całkiem jak Clint – stwierdziłam.

      Bogini pominęła to milczeniem, a ja zaczęłam robić to, co kazała, to znaczy głęboko wdychałam mroźne powietrze. No i zawroty głowy przeszły prawie natychmiast, czym poczułam się bardzo usatysfakcjonowana. Bo i proszę. Wychodzi na to, że z duchowymi podróżami w Magicznym Śnie radzę sobie całkiem nieźle. Można nawet powiedzieć, że w tej sytuacji, jakże przecież niesamowitej, czuję się swobodnie!

      Rozejrzałam się dookoła, zdumiona zmianami krajobrazu. Zupełnie jakbym patrzyła na pocztówkę ze stanu Kolorado fotografowanego zimą. Zielone pastwiska, dęby błotne, jałowce (jesteśmy przecież w Oklahomie!) znikły. Widziałam tylko biel, samą biel, puszystą i zachwycającą.

      – Cudnie – szepnęłam.

      Spojrzałam na szopę. Przez szpary w okiennicach sączyło się cieplutkie złociste światło, a cały dół obłożonego biało-czerwoną oblicówką budynku tonął w malowniczych zwałach śniegu.

      Podejrzanie wysokich, dotarło nagle do mnie.

      – Ale napadało. Chyba ponad metr – stwierdziłam na głos.

      Tym razem Bogini zareagowała:

      – I to nie jest normalne, Umiłowana.

      – Wiem! – oświadczyłam wciąż na głos, przed siebie, a noc zapewne nadstawiała uszu. – W Oklahomie nigdy nie ma aż tyle śniegu.

      – Teraz jest, Umiłowana, bo do tego świata przedostało się zło. Prawdziwe zło. Jest tu i czyni zło.

      Słowa Bogini, co oczywiste, budziły lęk. Och, mało powiedziane. Budziły okropny kłujący strach, który przekładał się na jedno znienawidzone imię.

      – Nuada! – zawołałam.

      – Tak. Musisz go powstrzymać, Umiłowana.

      – Ja?!

      – Tak, ty. Tylko ty możesz to zrobić.

      – Ale jak? Jak ja to zrobię tutaj, właśnie tutaj? W Partholonie było inaczej, tam byłam otoczona ludźmi, którzy rozumieli magię i bardzo mi pomagali. Ty mi pomagałaś!

      – Za mało wierzysz w siebie, Umiłowana, za mało. A tutaj też ci pomogą.