Лорен Вайсбергер

W pogoni za Harrym Winstonem


Скачать книгу

spokojna, mądrzejsza i znacznie dojrzalsza. Od jak dawna tak myślała? I dlaczego podczas wszystkich tych niekończących się dziewczyńskich rozmów o chłopaku (obecnie mężu) Izzie, Kevinie, albo rodzicach czy Duncanie, Izzie ani razu tak wyraźnie nie wypowiedziała tej jakże oczywistej prawdy?

      – To, że nigdy wcześniej tego nie słyszałaś, nie znaczy, że tego nie powiedziałam. Emmy, wszyscy to mówiliśmy. Powtarzaliśmy. To ty jakby straciłaś rozum na pięć lat.

      – Jesteś po prostu słodka. Założę się, że każdy chciałby mieć taką siostrę jak ty.

      – Proszę cię. Obie wiemy, że jesteś notoryczną monogamistką i masz kłopoty z określeniem się poza związkiem. Brzmi znajomo? Bo jeśli chcesz znać moje zdanie, bardzo mi to przypomina mamę.

      – Dziękuję ci za tę dogłębną analizę. Może oświecisz mnie także, jak to wszystko wpływa na Otisa? Jestem pewna, że zerwania także na papugi mogą wpływać destrukcyjnie. Jeśli się nad tym zastanowić, powinnam pewnie załatwić mu jakąś terapię. Boże, byłam taka samolubna. A ten ptak cierpi!

      – Chociaż Izzie była teraz rezydentką na ginekologii w szpitalu uniwersyteckim w Miami, miała za sobą przelotny flirt z psychiatrią i rzadko kiedy powstrzymywała się od analizowania wszystkiego – rośliny, człowieka czy zwierzęcia – napotkanego po drodze.

      – Żartuj, skoro chcesz, Em. Zawsze radziłaś sobie ze wszystkim dzięki żartom i nie mówię, że to najgorsze rozwiązanie. Chciałabym cię tylko skłonić, żebyś spędziła trochę czasu sama. Skup się na sobie, rób to, co lubisz, kiedy chcesz, nie biorąc pod uwagę niczyich potrzeb.

      – Jeżeli znowu zaczniesz te bzdury o dwóch połówkach, które nie tworzą całości, czy coś w tym rodzaju, chyba rzygnę.

      – Wiesz, że mam rację. Poświęć trochę czasu sobie. Przenieś środek ciężkości swojego wyobrażenia własnego „ja”. Na nowo odkryj, kim jesteś.

      – Innymi słowy, bądź singlem. – Łatwo radzić, mając kochającego męża – pomyślała Emmy.

      – Czy to naprawdę brzmi tak okropnie? Byłaś w bliskich związkach odkąd skończyłaś osiemnaście lat. – Nie powiedziała tego, co było oczywiste: i były to udawane związki.

      Emmy westchnęła i spojrzała na zegar.

      – Wiem, wiem. Doceniam tę radę, Izzie, naprawdę, ale muszę lecieć. Leigh i Adriana zabierają mnie na wielką imprezę pod tytułem „Bez niego jest ci lepiej” i muszę się przygotować. Pogadamy jutro?

      – Zadzwonię na twoją komórkę ze szpitala, po północy, kiedy wszystko się uspokoi. Wypij dziś kilka drinków, dobra? Pochodź po klubach. Pocałuj nieznajomego. Tylko proszę, nie poznawaj swojego następnego chłopaka.

      – Postaram się – obiecała Emmy. W tym momencie Otis czterokrotnie wyskrzeczał to samo słowo.

      – Co on mówi? – zapytała Izzie.

      – „Majtki”. Powtarza „majtki”.

      – Powinnam zapytać? Nie, stanowczo nie.

*

      Po raz pierwszy, odkąd Leigh wprowadziła się do tego budynku, Adriana wyprzedziła ją w drodze do holu. Zrobiła to z konieczności: właśnie wróciła z relaksującej wizyty w salonie – randka z seksownym nieznajomym zaklepana na przyszły weekend – by odkryć, że władzę nad jej apartamentem przejęli rodzice. Teoretycznie rzecz biorąc, był to ich apartament, ale ponieważ zatrzymywali się w nim zaledwie na kilka tygodni w roku, czuła się usprawiedliwiona, uważając go za swoją wyłączną własność. Byli gośćmi. Trudnymi do zniesienia, okropnymi gośćmi. I jeżeli nie podobało im się, że zastąpiła nudne dywany skórami autentycznych afrykańskich zebr albo że załatwiła, by wszystkie światła, żaluzje i sprzęt elektroniczny działał na pilota, cóż, to nie jej problem. I nikt, nawet rodzice, nie mógł twierdzić, że woli ręcznie rzeźbiony, specjalnie sprowadzony z Włoch marmurowy prysznic i wannę od supernowoczesnej kabiny z kurtyną wodną, sauną i łaźnią parową, które umieściła w głównej łazience. W każdym razie nikt przy zdrowych zmysłach. Dokładnie dlatego Adriana musiała się ubrać i zmykać najszybciej jak się da: podczas czterech krótkich godzin jej eleganckie sanktuarium zmieniło się w szarpany konfliktami krąg piekielny.

      Nie, żeby ich nie kochała. Tata się starzał i na tym etapie życia był znacznie łagodniejszy, niż kiedy Adriana dorastała. Wydawał się zadowolony, zdając się na żonę, i rzadko upierał się przy czymkolwiek oprócz wieczornego kubańskiego cygara i zachowania tradycji, że wszystkie jego dzieci – troje z pierwszą żoną, troje z drugą, Adriana z obecną i, miejmy nadzieję, ostatnią – spotykały się w posiadłości w Rio de Janeiro na tydzień przed i po Gwiazdce. Z matką sprawy miały się dokładnie odwrotnie. Pani de Souza była wyluzowana i pełna zrozumienia dla nastoletniej Adriany i wszystkich jej eksperymentów z seksem i narkotykami, jednak jej liberalne nastawienie nie obejmowało niezamężnych dwudziestodziewięcioletnich córek – szczególnie tych, których upodobanie do seksu i narkotyków trudno już było nazwać „eksperymentowaniem”. Nie chodzi o to, że nie rozumiała potrzeby wygodnego życia, w końcu była Brazylijką. Jedzenie (niskotłuszczowe, niskokaloryczne), alkohol (jedna za drugą butelki drogiego białego wina), miłość (kiedy nie dało się już udawać kolejnego bólu głowy) – stanowiły esencję życia. Oczywiście w stosownej sytuacji: w przypadku beztroskiej młodej dziewczyny, a potem nie wcześniej, niż po znalezieniu i zabezpieczeniu sobie odpowiedniego męża. Sama jako nastolatka podróżowała, pracowała jako modelka i imprezowała – niektórzy wciąż nazywali ją Gizelle jej pokolenia. Camilla de Souza zawsze jednak ostrzegała Adrianę, że mężczyźni są tylko nieco mniej ulotni niż uroda. Przed ukończeniem dwudziestego trzeciego roku życia zaklepała sobie bajecznie bogatego, starszego męża, i postarała się o śliczną córeczkę. I tak właśnie powinno być.

*

      Na myśl o słuchaniu gadania matki przez kolejne dwa tygodnie Adrianie zrobiło się słabo. Wyciągnęła się na podniszczonej sofie w holu i opracowała strategię. Liczne zajęcia w ciągu dnia, powrót do domu późno albo wcale, przekonywanie rodziców przy każdej możliwej okazji, że cała jej energia – nie wspominając o znacznym funduszu powierniczym – skierowana jest na znalezienie odpowiedniego męża. Jeżeli będzie ostrożna, nigdy się nie dowiedzą o niechlujnym brytyjskim miłośniku rocka, który mieszkał w domu bez windy w East Village, ani seksownym chirurgu z praktyką na Manhattanie oraz żoną i dziećmi w Greenwich. Jeżeli będzie sprytna, mogą nie wpaść na ślad cudownego Izraelczyka, który twierdził, że przekłada papiery w izraelskiej ambasadzie, ale, Adriana była o tym przekonana, pracował dla Mossadu.

      Chrapliwy głos Leigh – jedna z niewielu jej naturalnie seksownych cech, Adriana zawsze jej to powtarzała, co nie znaczy, że ktoś tego słuchał – przerwał jej myśli.

      – Rany – westchnęła Leigh, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Adrianę. – Genialna sukienka.

      – Dziękuję, querida. Rodzice są w mieście, więc musiałam im powiedzieć, że idę na randkę z argentyńskim biznesmenem. Mama była taka szczęśliwa, że pożyczyła mi jedną ze swoich sukienek od Valentina. – Adriana przesunęła dłońmi po krótkiej czarnej sukni i zakręciła się w miejscu. – Czyż nie jest piękna?

      Sukienka rzeczywiście była wspaniała – jedwab sprawiał wrażenie myślącej istoty, która wiedziała, gdzie przylgnąć do wypukłości, a gdzie zręcznie się udrapować – ale przecież Adriana wyglądałaby równie cudownie owinięta serwetą w czerwoną kratkę.

      – Piękna – potwierdziła Leigh.

      – Chodźmy, zanim zejdą na dół i zobaczą mnie z tobą zamiast z jakimś południowoafrykańskim