Лорен Вайсбергер

W pogoni za Harrym Winstonem


Скачать книгу

– Adriana kiwnęła głową.

      Kosmyk naturalnie ciemnych włosów Emmy – jako jedyna kobieta na całym Manhattanie nigdy nie farbowała, nie rozjaśniała i nie prostowała włosów ani nie robiła trwałej, nie spryskiwała nawet długiej do ramion czupryny sokiem cytrynowym – wysunął się z końskiego ogona, zakrywając połowę czoła i całe lewe oko. Leigh miała ochotę wsunąć go Emmy za ucho, ale się powstrzymała. Zamiast tego wsunęła do ust kolejny kawałek nicorette.

      Emmy podniosła wzrok.

      – O co ci chodzi?

      – No wiesz, jakie ma wady. Ohydne przyzwyczajenia. Wstrętne sekrety – wyjaśniła Leigh.

      Adriana z irytacją wyrzuciła ręce w powietrze.

      – Daj spokój, Emmy. Cokolwiek! Dziwactwa, zahamowania, obsesje, uzależnienia, sekrety… lepiej się po tym poczujesz. Powiedz nam, co jest z nim nie tak.

      Emmy pociągnęła nosem.

      – Nic…

      – Nie waż się powiedzieć, że nic – przerwała jej Leigh.

      – Duncan był oczywiście bardzo… – umilkła, chcąc powiedzieć „nieszczery”, „skłonny do manipulacji” albo „podstępny”, ale w samą porę się powstrzymała – …czarujący, ale musiało być coś, o czym nam nie powiedziałaś. Jakaś tajna informacja, która sprawi, że rezolutna Brianna zawiesi swoje pompony na kołku.

      – Narcystyczne zaburzenie osobowości? – podsunęła Adriana.

      Leigh podjęła przekomarzanie.

      – Zaburzenia erekcji?

      – Uzależnienie od hazardu?

      – Płakał więcej od ciebie?

      – Był agresywny po alkoholu?

      – Miał kłopoty z mamusią?

      – Sięgnij głębiej – przynagliła Leigh.

      – No więc była taka rzecz, którą zawsze uważałam za trochę dziwną… – przyznała wreszcie Emmy.

      Dziewczyny spojrzały na nią wyczekująco.

      – Nie, żeby to było coś poważnego. I nie podczas seksu ani nic – dodała szybko.

      – Od razu zrobiło się ciekawiej – stwierdziła Adriana.

      – Wyrzuć to z siebie, Emmy – zachęciła przyjaciółkę Leigh.

      – On… – Kaszlnęła i odchrząknęła. – Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale on, eee, czasami nosił do pracy moje majtki.

      Ta rewelacja sprawiła, że dwie osoby, które uważały się za profesjonalne gaduły, zamilkły. Plotły trzy po trzy na sesjach u psychologa, potrafiły wyłgać się z mandatów i wkręcić do restauracji bez jednego wolnego miejsca, ale przez wiele sekund – możliwe, że całą minutę – żadna nie była w stanie zdobyć się na choćby w najmniejszym stopniu logiczną czy racjonalną reakcję na tę informację.

      Pierwsza doszła do siebie Adriana.

      – „Majtki” to ohydne słowo – stwierdziła. Ściągnęła brwi i opróżniła dzbanek, wlewając resztę koktajlu do swojego kieliszka.

      Leigh się na nią zagapiła.

      – Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka trywialna. Jedna z naszych najlepszych przyjaciółek właśnie ci powiedziała, że jej chłopak, z którym spędziła prawie pięć lat, lubi nosić jej majtki, a ty największy problem masz z samym słowem?

      – Wskazuję tylko na jego relatywną ohydę. Wszystkie kobiety nienawidzą tego słowa. „Majtki”. Po prostu to powiedz. „majtki”. Mam od tego gęsią skórę.

      – Adriano! On nosił jej bieliznę.

      – Wiem, możesz mi wierzyć, że słyszałam. Zrobiłam tylko uwagę, zauważ, że w nawiasie, że w przyszłości nie powinnyśmy raczej używać tego słowa. „Majtki”. Fuj. Nie jest obrzydliwe?

      Leigh zastanawiała się przez chwilę.

      – Tak, chyba tak. Ale nie to stanowi istoty sprawy.

      Adriana napiła się i znacząco spojrzała na Leigh.

      – Więc co w takim razie?

      – Fakt, że jej chłopak – Leigh wskazała Emmy, która przysłuchiwała się tej wymianie zdań z szeroko otwartymi oczami i zdezorientowaną miną – codziennie wkładał garnitur i wychodził do biura, że pod tym garniturem miał na sobie parę rozkosznych majteczek z koronkami. Czy to nie porusza cię bardziej niż słowo „majtki”?

      Dopiero gdy Emmy gwałtownie nabrała powietrza, Leigh zdała sobie sprawę, że posunęła się za daleko.

      – O mój Boże, przepraszam, kochanie. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak okropnie, jak…

      Emmy uniosła dłoń, rozstawiając palce.

      – Przestań, proszę.

      – Byłam taka niedelikatna. Przysięgam, że nawet…

      – Chodzi o to, że wszystko źle zrozumiałaś. Duncan nigdy nie interesował się moimi koronkowymi gatkami. Ani biodrówkami czy szortami, jeśli już o to chodzi. – Emmy uśmiechnęła się szelmowsko. – Ale najwyraźniej darzył uczuciem moje stringi.

*

      – Hej, suko, teraz mogę cię wziąć. – Gilles klepnął Adrianę w ramię, przechodząc obok i niemal wytrącając jej komórkę, którą przytrzymywała między podbródkiem a lewym ramieniem. – I rusz się. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż słuchać, jak uprawiasz seks przez telefon.

      Starsze panie podniosły wzrok znad swych „Vogue’ów” i „Town and Countries”, z dezaprobatą przyjmując to niestosowne zachowanie, tę kompletną ignorancję w kwestii podstawowych zasad własnego wychowania. Podniosły wzrok w samą porę, by zobaczyć, że Adriana odstawia porcelanową filiżankę na spodek i, mając jedną rękę wolną, unosi prawe ramię nad głowę, po czym wystawia środkowy palec. Zrobiła to, nie odwracając się, wciąż pogrążona w prowadzonej rozmowie.

      – Tak, querido, tak, tak, tak. Będzie idealnie, idealnie.

      – Zniżyła głos, ale tylko o pół tonu. – Nie mogę się doczekać, brzmi pysznie. Mmm. Cmok, cmok. – Stuknęła polakierowanym na czerwono paznokciem w ekran dotykowy iphone’a i wrzuciła go do szeroko otwartego worka Bottega Veneta.

      – Kto w tym tygodniu miał szczęście zostać twoją ofiarą?

      – Gilles zapytał o to Adrianę, gdy tylko do niego podeszła. Obrócił krzesło w jej stronę, a ona, świadoma, że skupia się na niej uwaga całego salonu, leciuteńko się nachyliła, pozwalając, by jedwabna bluzka zsunęła się o kilka centymetrów z jej piersi i pupy – całkiem sporej, ale zaokrąglonej i jędrnej tak, że zachwycała mężczyzn – po czym z idealną gracją opadła na skórę.

      – Proszę cię, naprawdę cię to obchodzi? To nudziarz w łóżku, więc tym bardziej nie warto o nim mówić.

      – Ktoś jest dzisiaj w dobrym humorze. – Stanął za Adrianą, przeczesując jej kręcone włosy grzebieniem o grubych zębach, i zwracając się do jej odbicia w lustrze:

      – Rozumiem, że to, co zwykle?

      – Może trochę jaśniejsze wokół twarzy? – Wysączyła ostatnie krople kawy, a potem oparła głowę na piersi Gillesa i westchnęła. – Popadłam w rutynę, Gilles. Zmęczyli mnie wszyscy ci faceci, wszystkie imiona i twarze, których nie wolno pomylić, że nie wspomnę o kosmetykach! Moja łazienka wygląda jak drogeria. Mam tyle różnych