Лорен Вайсбергер

W pogoni za Harrym Winstonem


Скачать книгу

zaczynała myśleć o kuchni Izzie w apartamencie w Miami albo o nowym lokum Leigh z jedną sypialnią czy pałacowych wnętrzach penthouse’u Adriany – szczególnie ta Adriana – mogła je nawet lubić. Rzecz w tym, że niemożność posiadania kuchni przez kogoś, kto kocha jedzenie tak bardzo jak ona, kto z rozkoszą spędza każdą wolną minutę albo przy garnkach, albo na rynku, zakrawa na okrucieństwo. Czy istnieje drugie takie miejsce na ziemi, gdzie roczny czynsz w wysokości trzydziestu tysięcy dolarów nie uprawnia człowieka do posiadania piekarnika? Tu była zmuszona zadowolić się zlewem, mikrofalówką i lodówką bardziej nadającą się do akademika. Właściciel – i to dopiero po upokarzających błaganiach i prośbach – kupił jednak dla Emmy nowiutki podgrzewacz. Przez pierwszych kilka lat dzielnie walczyła, by w tak trudnych warunkach jednak gotować, ale w końcu zmęczyła się tym, że wszystko oprócz podgrzewania stanowiło tu wyzwanie. Teraz, podobnie jak większość nowojorczyków, była studentka szkoły kulinarnej zamawiała jedzenie na wynos albo stołowała się poza domem.

      Emmy zrezygnowała ze sprzątania, klapnęła na niepościelone łóżko i zaczęła przerzucać strony albumu fotograficznego w twardej oprawie, który zaprojektowała na kodakgallery.com, by upamiętnić pierwsze trzy lata swojego związku z Duncanem. Całe godziny poświęciła na wybór najlepszych zdjęć, przycięcie ich do odpowiednich rozmiarów i usuwanie czerwonych oczu. Klik, klik, klik – klikała myszką, aż zdrętwiały jej palce i rozbolała ręka, zdeterminowana, by osiągnąć perfekcję. Na niektórych stronach umieściła kolaże, inne prezentowały pojedyncze dramatyczne ujęcia. Na okładkę wybrała swoje najbardziej ulubione, czarno-białe zdjęcie, które zrobił ktoś na osiemdziesiątych piątych urodzinach dziadka Duncana w Le Cirque. Z tamtego wieczoru najlepiej zapamiętała nieziemskiego dorsza zapiekanego w sezamie. Dopiero teraz, po latach, zauważyła, jak obronnym gestem obejmuje ramiona Duncana i patrzy na niego z uśmiechem, gdy on z rezerwą unosi kąciki ust i patrzy w inną stronę. Specjaliści od języka ciała z US Weekly mieliby używanie. Nie wspominając już o tym, że sam album, wręczony przy kolacji dla uczczenia trzeciej rocznicy, wywołał entuzjazm z rodzaju tych zarezerwowanych na okazję otrzymania szalika i pary rękawiczek (nawiasem mówiąc, dokładnie to jej wręczył, komplet, profesjonalnie opakowany). Duncan zerwał papier i wstążki z takim staraniem wybrane ze względu na ich męski charakter, nie zadając sobie nawet trudu, by odkleić – nie wspominając już o czytaniu – kartkę umieszczoną z tyłu. Podziękował jej i pocałował w policzek, a potem przerzucił strony z pełnym napięcia uśmiechem, po czym wymówił się koniecznością odebrania telefonu od szefa. Tego wieczoru poprosił, żeby zabrała album do siebie, żeby nie musiał nosić go z powrotem do biura, i w ten sposób przeleżał w jej salonie kolejne dwa lata, otwierany tylko przez przypadkowych gości, którzy oczywiście musieli skomentować, jaką to ładną parę tworzą Duncan i Emmy.

      Otis obudził się w klatce stojącej w kącie przypominającego literę L mieszkania. Objął dziobem jeden z metalowych prętów, potrząsnął nim z determinacją i zachrypiał:

      – Otis chce wyjść. Otis chce wyjść.

      Ponad jedenaście lat, a Otis wciąż miewa się świetnie. Emmy przeczytała gdzieś, że afrykańskie papugi szare dożywają sześćdziesiątki, jednak codziennie modliła się, żeby okazało się to błędem drukarskim. Niespecjalnie lubiła Otisa, nawet kiedy znajdował się pod wyłączną opieką Marca, pierwszego z jej trzech chłopaków, ale odkąd dzieliła z ptakiem liczące ponad sto metrów kwadratowych mieszkanie i poznała opanowane przez niego (zero treningu i absolutne zero zachęty) niedogodnie obszerne słownictwo, niemal wyłącznie ograniczone do żądań, krytyki i dyskusji o samym sobie prowadzonych w trzeciej osobie, lubiła go jeszcze mniej. Z początku odmówiła opieki nad papugą przez trzy tygodnie, na które po zrobieniu w czerwcu dyplomu Marc pojechał do Gwatemali szlifować hiszpański. Jednak tak prosił, że się ugięła. Typowe. Zapowiadane przez Marca trzy tygodnie zmieniły się w miesiąc, miesiąc przedłużył się do trzech, trzy przeszły w stypendium Fullbrighta na badanie wpływu wojny domowej na pokolenie gwatemalskich dzieci. Marc już dawno temu ożenił się z urodzoną w Nikaragui i wykształconą w Stanach ochotniczką z Korpusu Pokoju i przeprowadził się do Buenos Aires, a Otis tkwił u Emmy.

      Otworzyła klatkę i zaczekała, aż ptak pchnie drzwiczki, otwierając je na oścież. Niezręcznie wyskoczył na podstawione ramię i spojrzał Emmy prosto w oczy.

      – Grono! – skrzeknął.

      Westchnęła i wygrzebała jedno z miski stojącej w zagłębieniu zmiętej kołdry. Emmy wolała owoce, które mogła pokroić albo obrać ze skórki, ale Otis miał odjazd na punkcie winogron. Ptak wyrwał winogrono spomiędzy jej palców, połknął w całości i natychmiast zażądał jeszcze.

      Jest taka banalna! Rzucona przez ordynarnego faceta, zastąpiona młodszą kobietą, gotowa podrzeć namacalny symbol swojego pełnego kłamstw związku, skazana na towarzystwo niewdzięcznego zwierzaka. Byłoby to dość zabawne, gdyby nie chodziło o jej własne żałosne życie. Cholera, rzecz była zabawna, kiedy chodziło o Renee Zellweger w roli słodkiej pulchnej dziewczyny, urządzającej w oparach alkoholu sesję użalania się nad sobą, ale nie wydawała się już taka komiczna, kiedy sama zajęła pozycję słodkiej, pulchnej dziewczyny. No dobrze, kościstej i to w niezbyt atrakcyjny sposób. W każdym razie jej życie właśnie zmieniło się w żałosny żart. Pięć lat do spuszczenia w kiblu. Między dwudziestym czwartym a dwudziestym dziewiątym rokiem życia istniał tylko Duncan, przez cały czas, i co jej teraz zostało? Nie przyjęła posady, którą szef Massey zaproponował rok temu, a która dałaby jej możliwość podróżowania po świecie w poszukiwaniu miejsc na nowe restauracje i nadzorowania ich organizacji – Duncan błagał ją, by zachowała stanowisko głównego menedżera w Nowym Jorku, żeby mogli się częściej widywać. No i z pewnością nie doczekała się zaręczynowego pierścionka, to było zarezerwowane dla niemal nieletniej dziewicy, która nigdy, przenigdy, nie będzie zmuszona do przeżywania wyrazistych koszmarów na temat kurczących się jajników. Emmy musiała zadowolić się srebrnym wisiorkiem w kształcie serca od Tiffany’ego, który Duncan dał jej na urodziny. Identycznym jak te, co odkryła później, które kupił na urodziny także siostrze i babci. Oczywiście gdyby faktycznie chciała dokonać aktu samoudręczenia, mogłaby zauważyć, że tak naprawdę to matka Duncana wybrała i kupiła wszystkie trzy, by oszczędzić zapracowanemu synowi trudu związanego z nabywaniem prezentów.

      Kiedy zrobiła się taka zgryźliwa? Jakim sposobem wszystko tak się ułożyło? Sama jest sobie winna, co do tego miała absolutną pewność. Jasne, kiedy zaczęli się umawiać, Duncan był inny – chłopięcy, czarujący i jeśli nie dało się powiedzieć, że poświęcał jej uwagę, to przynajmniej był trochę bardziej obecny – ale podobnie było z Emmy. Właśnie rzuciła pracę kelnerki w Los Angeles, żeby wrócić do szkoły gastronomicznej, o której marzyła od dziecka. Po raz pierwszy od czasów college’u była z Leigh i Adrianą i, rozradowana pobytem na Manhattanie, czuła dumę, że podjęła tak zdecydowane działania. Jasne, szkoła okazała się trochę inna od jej wyobrażeń: zajęcia często były sztywne i nudne, a koledzy z klasy jak szaleni konkurowali o praktyki i inne stanowiska w restauracji. Ponieważ mieszkała w Nowym Jorku tymczasowo i nie znała nikogo oprócz innych studentów, życie towarzyskie szybko nabrało kazirodczego posmaku. A, był jeszcze ten incydent z odwiedzającym ich szefem kuchni wysoko ocenionym przez Michelina, który trwał nawet krócej niż czas potrzebny na przygotowanie grzanki croque monsieur.

      Emmy nadal kochała gotowanie, ale straciła złudzenia co do szkoły gastronomicznej, kiedy załapała się na praktykę w restauracji szefa Masseya, Willow. Poznała Duncana właśnie w czasie praktyki, szalonego, niemal pozbawionego snu okresu, gdy zaczęła zdawać sobie sprawę, że znacznie bardziej odpowiada jej praca z klientami niż w kuchni, i trudziła się jak szalona, żeby odkryć dla siebie jakieś miejsce w przemyśle restauracyjnym.