Shalini Boland

Sekret matki


Скачать книгу

przechodzącą kelnerkę o kolejną butelkę piwa.

      – Tak. Sądziłem, że się domyśliłaś; myślałem, że dobrze mi życzysz.

      Jestem zdumiona, w klatce piersiowej ściska mnie rozczarowanie tak wielkie, że ledwie mogę złapać oddech.

      – Nie chciałem ci mówić wcześniej – ciągnie Scott – by cię nie ranić. Ale kiedy Ellie odebrała wczoraj wieczorem moją komórkę… Cóż, poczułem, że muszę przyjść i ci to wyjaśnić. A ty sprawiałaś wrażenie takiej opanowanej i spokojnej… Uznałem, że nie będziesz się temu sprzeciwiać.

      Jestem zbyt oszołomiona, by odpowiedzieć; mój umysł i ciało ogarnia odrętwienie, jakby mi wstrzyknięto środek paraliżujący.

      – Poznaliśmy się ponad rok temu na przyjęciu bożonarodzeniowym w mojej firmie – wyjaśnia Scott z wahaniem. – Z początku nic sobie nie obiecywaliśmy, ale teraz… Tesso, przykro mi, to jest naprawdę poważne. Kochamy się.

      Chyba uznaje moje milczenie za zachętę, by tłumaczyć się dalej. Lecz ja marzę jedynie o tym, by zamilkł. Żeby się zamknął. Nie chcę słuchać o nim i o Ellie. O ich cudownym związku ani o tym, jak bardzo się kochają. Wypijam wielki haust wina, ciesząc się z niszczącego wpływu, jaki wywiera na moje splątane uczucia.

      – Przyszłam tu z nadzieją, że się zejdziemy – wykrztuszam z trudem, ale mój głos brzmi tak cicho, że Scott musi się nachylić w moją stronę, by dosłyszeć. – Zamierzałam cię prosić, żebyśmy dali naszemu małżeństwu jeszcze jedną szansę. Ciągle cię kocham, Scott. Nie rozumiesz?

      On jednak kręci głową, jakby chciał z siebie strząsnąć moje słowa. Słowa, których nie chce słyszeć.

      – Jest jeszcze coś – dodaje, próbując wytrzymać moje spojrzenie, ale zaraz zaczyna się gapić na pustą butelkę po piwie. – Ellie jest w ciąży.

      Robi mi się słabo, a jednocześnie czuję, jakby dźgnięto mnie nożem.

      – Przykro mi. – Teraz patrzy na mnie. – Tak bardzo, bardzo mi przykro. To nie było zaplanowane.

      Być może nie przez c i e b i e, myślę jadowicie. Jak można mi powiedzieć coś takiego? Siedzi zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, ale coraz mniej przypomina mężczyznę, którego znam. Mężczyznę, którego z n a ł a m.

      – Dobrze się czujesz, Tess?

      – Nie – odpowiadam. – Nie, Scott. Zdecydowanie, cholera, daleko mi do dobrego samopoczucia, nie widzisz tego?

      Otwiera usta, zaskoczony.

      Jego twarz wydaje mi się obca. Pełne usta, wydatny nos, jasnobrązowe oczy, dawniej tak serdeczne, pełne miłości i pożądania. Teraz jego łagodność zarezerwowana jest dla kogoś innego. Wobec mnie zaś czuje – co? Litość? Irytację? Stałam się przeszkodą, niezałatwioną kwestią. Dostrzegam to w jego spojrzeniu: nie może się doczekać, by stąd wyjść. Mieć tę sprawę za sobą. Załatwioną. Zamkniętą.

      Próbowaliśmy; staraliśmy się o następne dziecko. Jemu na tym zależało, ale mnie wydawało się to zdradą. Jakbym wymazywała wspomnienia o naszych zmarłych maluchach, chciała je zastąpić. Scott twierdził, że to nas uzdrowi; będziemy mogli przelać miłość na nową rodzinę. Stworzyć kolejne wspomnienia i w ten sposób zaleczyć rany z przeszłości. Tak czy siak, z jakiegoś powodu nic z tego nie wyszło, a on nie został wystarczająco długo, by się o tym przekonać.

      Nie mogę oddychać. Nie mogę zostać w tym miejscu, które nagle wydaje mi się zbyt głośne i radosne. Hałaśliwy rechot i szczerzące się twarze dokoła. I najgorsze ze wszystkiego: niewzruszone współczucie Scotta. Zrywam się gwałtownie i rozglądam za wyjściem, zagubiona, na moment tracąc orientację. Scott będzie miał kolejne dziecko. Kocha kogoś innego. Zostawia mnie.

      Teraz widzę, że wcale nie jest ze mną dobrze. Śmiechu warte: sądziłam, że nowa fryzura i seksowna spódnica wystarczą, by go odzyskać. Jestem wybrakowana. Bezużyteczna. To nie użalanie się nad sobą, tylko fakt. Prawda. Jak miałabym go winić? Wyrywa mi się głośny szloch, odwracam się i uciekam.

      – Tesso, zaczekaj! Musimy porozmawiać!

      Ale nie zniosę dłużej jego towarzystwa, muszę się stąd wydostać. Szarpię golf pod szyją. Dusi mnie. Grzeje. Swędzi. Mój mózg zalewają wizje Scotta i kobiety, z którą zamieniłam kilka zdań przez telefon. Nie wiem, jak wygląda, ale założę się, że jest śliczna. Ellie. Już jej nie znoszę. Za życie, jakie będzie miała. Życie, które powinno być moje.

      Zataczając się, wypadam z budynku. Scott nie pobiegnie za mną, póki nie zapłaci rachunku; jest na to zbyt sumienny. W tej chwili ta jego cecha budzi we mnie taką wściekłość, że chce mi się krzyczeć. Cóż, nie będę tu sterczeć, żeby dać mu szansę na kolejne przeprosiny. Nie będę krążyć po okolicy, by mógł ulżyć swojemu sumieniu. Biegnę ulicą, rozglądając się za taksówką. Już po kilku sekundach zauważam przed sobą pomarańczowe światełko. Wyciągam rękę i spoglądam błagalnie. Samochód podjeżdża, a mnie udaje się opanować na tyle, by podać adres:

      – Weybridge Road jedenaście.

      Kierowca kiwa głową, a ja siadam na tylnej kanapie.

      – Tessa! – woła gdzieś z tyłu Scott.

      Nie oglądam się.

      – Niech pan rusza! Natychmiast, proszę. On zaraz tu będzie. Nie chcę, żeby…

      Kierowca wciska pedał gazu. Mam nadzieję, że nie uzna za konieczne, by ze mną rozmawiać.

      – Wszystko w porządku, skarbie?! – woła z przedniego siedzenia.

      Chwytam jego spojrzenie we wstecznym lusterku, kiwam głową i odwracam wzrok. Mężczyzna milknie.

      Scott i Ellie. Ellie i Scott. Scott i Ellie Markhamowie. Bo wezmą ślub, prawda? Naturalnie, że tak. Scott się ze mną rozwiedzie. Będę musiała wrócić do dawnego nazwiska. Stanie się tak, jakby nas czworga nigdy nie było. Wymazani z jego życia. Weźmie ślub z Ellie, stworzą uroczą rodzinę i wszyscy będą powtarzać, jakie to cudowne dla Scotta. Że po wszystkim, co przeszedł, zyskał drugą szansę na szczęście. A potem dodadzą szeptem: szkoda tylko jego eks – jak ona miała na imię? Tessa, tak, właśnie. Jaka szkoda. Nadal żyje samotnie, nigdy się po tym nie pozbierała. Czegoś takiego nie da się zapomnieć…

      Nie mogę się rozkleić. Jeszcze nie, nie w taksówce z obcym facetem. Przyciskam pięść do ust. Muszę zdusić to wszystko w sobie, póki nie dotrę do domu. Wyglądam przez okno. Patrzę na witryny sklepów, na bary i restauracje, na tych wszystkich szczęśliwych ludzi. Nie myśl. Nie myśl o Scotcie. O Scotcie, o Ellie i ich uroczym nowym dziecku.

      Podróż trwa dwadzieścia minut. Nie stać mnie na nią – szczególnie po niedorzecznych wydatkach na spódnicę i fryzjera – ale nie zniosłabym jazdy autobusem wśród innych ludzi, a powrót pieszo zająłby mi co najmniej dwie godziny.

      Próbuję zmusić umysł, by się wyłączył. Stłumić przygniatające rozczarowanie, poczucie, że zostałam zdradzona i upokorzona. Lecz moje myśli szaleją. Nie potrafię ich okiełznać. Racjonalna część mózgu przypomina, że rozstaliśmy się ponad rok temu. Scott nie ma obowiązku się ze mną liczyć. Ale dlaczego tak długo ukrywał nowinę o Ellie? Przez ten czas – kiedy do niego dzwoniłam i z nim rozmawiałam, sądząc, że wciąż tkwimy w tym razem – już się ode mnie odsuwał, ustępując mi dla świętego spokoju. Biedna, głupia, irytująca Tessa.

      – Jesteśmy prawie na miejscu, skarbie. Weybridge Road, tak?

      – Tak, proszę! – wołam, a głos, który się ze mnie wydobywa, nie