Shalini Boland

Sekret matki


Скачать книгу

celu, jeśli mogę spytać? To znaczy, nie musisz odpowiadać, ale…

      – Nie, w porządku. Tylko że to dość dziwaczna historia.

      Chichoczę nerwowo.

      – Śmiało.

      Ben upija niewielki łyk piwa, a ja wielki haust soku pomarańczowego, żałując, że nie zamówiłam czegoś mocniejszego.

      Opowiadam mu o wczorajszym wieczorze. O Harrym. Wszystko wylewa się ze mnie falą. Nie nieporadnie, jak na posterunku, kiedy analizowano każde moje słowo, lecz jakbym chciała zrzucić ciężar z serca. Z wyrazu jego twarzy widzę, że jest zaskoczony, pełen współczucia i zrozumienia. Nie osądza mnie. Nie podejrzewa.

      – Kurczę, Tess. To…

      – Wiem, co chcesz powiedzieć. To dziwaczne.

      – Pewnie nie masz pojęcia, co o tym myśleć. A ja jeszcze dokładam ci stresów, wyskakując teraz ze swoją propozycją biznesową.

      Przewraca oczami.

      – Nie wiedziałeś. Zresztą, może masz rację. Może tego właśnie mi trzeba, żeby zająć czymś myśli. Tylko… Daj mi trochę czasu na zastanowienie, jeśli możesz.

      – Jasne, oczywiście. Zastanawiaj się, jak długo chcesz. Okej, może nie aż t a k długo. Powinienem poznać twoją odpowiedź do nowego roku, jeśli to dla ciebie dobry termin.

      Kiwam głową i nagle robi mi się znacznie lżej.

      – A teraz jedz – rozkazuje.

      – Tak jest, szefie.

      Spędzamy razem jeszcze godzinę, kończąc posiłek i gawędząc o bardziej przyziemnych sprawach: przeczytanych książkach, zabawnych klientach w pracy oraz o naszych najgorszych nałogach. Ben okazuje się zaskakująco sympatycznym towarzyszem, łatwo się z nim rozmawia. Zastanawiam się, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. Wkrótce jednak wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin dają o sobie znać. Jestem bardzo zmęczona. Ben nalega, żebym nazajutrz nie przychodziła do pracy. Protestuję, ale nie przyjmuje odmowy do wiadomości, więc ostatecznie się zgadzam. Przy odrobinie szczęścia po prostu prześpię cały dzień.

      Kiedy wtaczam się do domu przez frontowe drzwi, praktycznie zasypiając na stojąco, nie ma jeszcze dwudziestej pierwszej, chociaż mnie się wydaje, że jest znacznie później. Naprawdę powinnam powędrować prosto do łóżka, ale muszę coś zrobić.

      Zabieram komórkę do salonu i siadam skulona w rogu sofy, podwijając pod siebie stopy. Dzwonię do Scotta, chcąc usłyszeć, jak sobie poradził na policji dzisiejszego ranka. Wiem, że nie zasnę, póki z nim nie porozmawiam. Może jakimś cudem zdołał się dowiedzieć, co się stało z Harrym.

      Słyszę trzy sygnały, a potem dochodzę do wniosku, że wybrałam niewłaściwy kontakt, bo odbiera jakaś kobieta. Jestem tak zaskoczona, że nie od razu się odzywam.

      – Halo? – pyta. – Halo?

      – Hej – rzucam. – Chyba pomyliłam numer. Zamierzałam zadzwonić do Scotta. Kto mówi?

      Na drugim końcu linii zapada cisza.

      – Halo? Jest tam pani jeszcze?

      Już zamierzam się rozłączyć i spróbować drugi raz, kiedy tamta pyta:

      – Tessa?

      – Tak. Kto mówi? Czy to komórka Scotta?

      – Tak.

      W jej głosie słychać wahanie, jakby nie była tego pewna.

      – Może mi go pani dać, proszę?

      – W tej chwili jest… nieosiągalny.

      – Nieosiągalny? W jakim sensie? Nie wrócił jeszcze z pracy? Ma zebranie?

      – Bierze prysznic.

      Pozwalam, by dotarło do mnie znaczenie tych słów. Jakaś kobieta odebrała komórkę Scotta, ponieważ on bierze prysznic. Na chwilę zamieram, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.

      – Przepraszam – mówi nieznajoma bez cienia żalu. – Rozumiem, że to musi być dla pani zaskoczenie, ale jestem dziewczyną Scotta. Naprawdę powinien był wcześniej pani powiedzieć.

      Scott znalazł sobie dziewczynę. Wciąż jeszcze mam w ustach smak lazanii i soku pomarańczowego. Nie wiem, co powiedzieć.

      – Tesso?

      – Tak. Nic nie szkodzi, zadzwonię później.

      – Chodzi o to, że…

      Ale ja nie chcę czekać, by usłyszeć, o  c o  c h o d z i. Kończę połączenie. A potem wyłączam komórkę.

      ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Wracając do domu poprzedniego wieczoru, byłam gotowa wczołgać się do łóżka i zapaść w rozkoszny sen. Potem jednak rozmawiałam z  n i ą.

      Scott ma dziewczynę. D z i e w c z y n ę. Mój Scott. Ojciec naszych zmarłych dzieci.

      Leżałam w łóżku z zamkniętymi oczami, siłą woli próbując się zmusić, by zasnąć i we śnie znaleźć zapomnienie. Ale mój umysł nie chciał się uspokoić. Obrazy ich obojga razem. Rozważania, jaka ona jest. Ile ma lat? Czy jest ładna? Jak się poznali? Gdzie? Kiedy? Dlaczego mi o niej nie wspomniał? Nawet nie zapytałam jej o imię. Jest jego dziewczyną na poważnie czy to tylko przelotna znajomość? Czy śmieją się razem? Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio śmiałam się ze Scottem. Niedobrze, muszę bardzo wytężać pamięć; nie potrafię przywołać ani jednej takiej sytuacji w ostatnich latach. Wiem, że dawniej zdarzało się to często. Zaśmiewaliśmy się na cały głos, do rozpuku, aż nie mogliśmy złapać tchu. Musiałam krzyczeć, by przestał, bo się posiusiam.

      Jak mógł mi to zrobić? Wiem, że nie mieszkamy już razem; wiem, że żyjemy „w separacji”. Ale przecież to S c o t t. Ja i Scott. Zawsze zakładałam, że do siebie wrócimy. Byliśmy razem tak długo, że prawie nie pamiętam życia przed nim. Leżę w łóżku najpierw na jednym boku, potem na drugim, starając się spowolnić oddech, oczyścić umysł ze wszystkich myśli. Przywołuję obrazy lazurowego nieba i przejrzystych błękitnych jezior; szczęśliwych, spokojnych chwil w moim życiu. Ale te dobre momenty dzieliłam z nim. A teraz zostały zbrukane świadomością, że istnieje o n a.

      Co jakiś czas zapalałam światło i sprawdzałam godzinę – pierwsza nad ranem, druga dwadzieścia, druga trzydzieści pięć. Próbowałam czytać książkę. Zagrzałam sobie mleka. Trzecia rano. Słuchałam kojących głosów w programie czwartym. A teraz leżę w łóżku o cholernej siódmej trzydzieści, wciąż całkowicie rozbudzona, a mój mózg nadal się tłucze niczym obłąkany pociąg towarowy.

      Co powinnam zrobić? Co m o g ę zrobić? Nic dziwnego, że się zirytował, kiedy zadzwoniłam w niedzielę wieczorem. Odciągnęłam go od f l a m y. Co to w ogóle za słowo? Brzmi jak określenie z lat siedemdziesiątych; nigdy go nie używałam. Ale nie potrafię się zmusić, by ją nazywać jego dziewczyną. A słowo „suka” brzmiałoby tak, jakbym była strasznie rozgoryczona.

      Kim teraz jestem? Nieżoną? Niematką? Nie mam żadnych ambicji, swojego miejsca na świecie ani poważnego celu. Mocniej zaciskam powieki i wsuwam się głębiej pod kołdrę.

      Problem polega na tym, że razem z Samem umarło też nasze małżeństwo. Scott próbował je ratować, ale ja byłam tak przytłoczona rozpaczą, że nie umiałam przyznać, iż on również cierpi. Pochłonięta emocjami nie miałam sił, by pomyśleć o nim i jego potrzebach. A później, kiedy oznajmił, że odchodzi – niecały rok po tym, jak straciliśmy Sama – nie potrafiłam