takiego?! – wołam. – Uprowadzenie? Twierdziła pani, że chcecie mi zadać kilka pytań, raz jeszcze przeanalizować, co się stało wczoraj. Nikt ani słowem nie wspomniał o uprowadzeniu!
Czy ja śnię? Czy to jakiś okropny, przerażający koszmar? Mój mózg zmienia się w miękką, gąbczastą masę. Oboje coś mówią, ale kompletnie nie pojmuję słów.
– Pani Markham? Tesso? Dobrze się pani czuje? – pyta Marshall.
Biorę kilka głębokich oddechów.
– Zamierzacie mnie aresztować?
– Nie – odpowiada Chibuzo. – Jak wspomniałam, na tym etapie jedynie panią przesłuchujemy.
– Ale wspomniała pani o uprowadzeniu dziecka. Sądzicie, że porwałam Harry’ego?
– Próbujemy ustalić, co się wydarzyło – wyjaśnia. – Nie ma pani nic przeciwko temu, by odpowiedzieć na kilka pytań? Może pani skorzystać z porady prawnej, jeśli pani sobie życzy.
– Tylko kilka pytań? – upewniam się.
– Tak – potwierdza Chibuzo.
Rozważam opcję z poradą adwokata. Jeśli się na nią zdecyduję, będę musiała czekać, aż sprowadzą prawnika. Potrwa to wieki, a ja naprawdę powinnam wracać do pracy. Jeżeli zostanę zbyt długo, będę musiała wyjaśnić Benowi powód spóźnienia. Nie zrobiłam nic złego, decyduję zatem, że nie potrzebuję porady. Nic mi nie grozi.
– Odpowiem na pytania – oświadczam. – Nie chcę prawnika.
– Na pewno? – pyta Chibuzo.
– Tak.
Powtarzają te same pytania, które zadawali mi wczoraj. Co się wydarzyło po moim powrocie do domu oraz o czym rozmawiałam z Harrym. Raz jeszcze streszczam cały epizod, przeżywając ponownie wczorajszy wieczór. Liczę, że wkrótce skończą. Zegar tyka; już jest prawie za kwadrans druga.
– W roku… – Chibuzo czyta ze swojego notesu – w roku dwa tysiące piętnastym, w sobotę dwudziestego czwartego października zatrzymano panią, gdy szła pani przez Friary Park, pchając wózek z trzymiesięcznym Tobym Draperem. Jego matka, Sandra Draper, dwadzieścia minut wcześniej zgłosiła zaginięcie dziecka.
To stwierdzenie jest niczym cios w brzuch. Chibuzo podnosi głowę. Policjanci patrzą teraz prosto na mnie i czuję, jak płoną mi policzki.
– Owszem – przytakuję schrypniętym głosem. – Owszem, ale jak wyjaśniłam wtedy policji, to było zwykłe nieporozumienie.
– Zechce nam pani opowiedzieć raz jeszcze, co się wydarzyło? – pyta Chibuzo.
Nie, do cholery, nie zechcę wam opowiedzieć raz jeszcze, co się wydarzyło. Ostatnie, na co mam w tej chwili ochotę, to wywlekanie tamtej bolesnej historii z odległej przeszłości.
– Co pani pamięta z tamtego incydentu? – nalega Chibuzo.
Biorę głęboki oddech.
– Idąc przez park, dostrzegłam wózek na skraju lasu. Zeszłam ze ścieżki i poszłam spojrzeć z bliska. Zobaczyłam śpiące w środku niemowlę. Rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie zauważyłam, więc pomyślałam, że lepiej odstawię wózek z dzieckiem na posterunek, i tam właśnie zmierzałam, kiedy zatrzymał się przy mnie patrol policyjny.
Milknę. Mija długa chwila, nim ktoś przerywa ciszę.
– Miała pani przy sobie telefon komórkowy? – pyta posterunkowy Marshall zgodnie z moimi oczekiwaniami, bo dokładnie o to samo wypytywali mnie wtedy przesłuchujący.
– Tak – potwierdzam. – Miałam komórkę, ale uznałam, że będzie szybciej, jeśli sama zawiozę niemowlę na posterunek.
– A nie pomyślała pani, by zadzwonić do nas, na wypadek gdyby ktoś się niepokoił i szukał dziecka?
– Z perspektywy czasu tak; oczywiście, tak byłoby lepiej. Ale nie rozumowałam wtedy całkiem jasno.
– Zechce to pani rozwinąć? – prosi Chibuzo. – Dlaczego nie rozumowała pani całkiem jasno?
Wiem doskonale, do czego zmierzają.
– W sierpniu tamtego roku… – Głos mi się załamuje, więc odkasłuję i zaczynam ponownie. – W sierpniu tamtego roku mój syn… mój trzyletni synek zmarł na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Byłam w żałobie. Ciągle jestem – dodaję.
– Bardzo pani współczuję – mówi Chibuzo, a ja doceniam szczerość jej wypowiedzi.
Lecz współczucie nie powstrzymało jej przed wyciągnięciem tego wszystkiego raz jeszcze. Przed zmuszeniem mnie, bym zanurzyła się w tamten ból, podczas gdy oni patrzą i słuchają.
– To nie była pierwsza strata – dodaję. – Lily, siostra bliźniaczka Sama, zmarła zaraz po urodzeniu. Moje dzieci nie żyją.
Policjantka kiwa głową. Marshall wbija wzrok we własne buty.
– Ale wiedzą już państwo o tym wszystkim – kończę, patrząc prosto w przejrzyste brązowe oczy. – Muszą państwo mieć to w aktach.
Policjantka zerka na papiery leżące na stole.
– Jest tu wzmianka, że cierpiała pani na depresję. To prawda?
– Tak – potwierdzam przez zaciśnięte zęby. Też byś cierpiała na depresję, gdyby niedawno zmarło twoje drugie dziecko.
– Rozumiem, że to trudne – drąży Chibuzo – ale pani Draper twierdzi, że odeszła tylko na chwilę, by się zająć starszym dzieckiem, które odbiegło kawałek dalej, i kiedy spojrzała ponownie, wózka nie było, a pani szybko oddalała się ścieżką. Jest przekonana, że krzyczała za panią, lecz pani nie reagowała. Twierdzi, że to niemożliwe, by jej pani nie słyszała, jeśli nie jest pani głucha. Nie mogła pobiec za panią, bo jej synek nie słuchał, kiedy go przywoływała. Wtedy zadzwoniła na policję. Słyszała pani wołanie pani Draper?
– Nie! Policjanci wypytywali mnie o to wiele razy. Gdybym usłyszała, że ktoś woła, oczywiście bym się zatrzymała i zawróciła. Nie zostałam wtedy o nic oskarżona, więc czemu znowu o to pytacie?
– Pani Markham – włącza się Marshall poważnym tonem. – Czy wczoraj zabrała pani Harry’ego do swojego domu?
– Skąd miałabym go zabrać? Nie, przecież tłumaczyłam, że kiedy wróciłam, już się tam znajdował. – W pomieszczeniu jest duszno, oczy mnie swędzą i robi mi się gorąco. Zbyt późno dociera do mnie, że należało zaczekać na prawnika. – Oskarżacie mnie o coś?
Upijam łyk wody. Jest letnia i w najmniejszym stopniu nie łagodzi ściskania w gardle.
– Nie – odpowiada Chibuzo. – Próbujemy tylko ustalić fakty. Staramy się odkryć, jak to się stało, że Harry trafił do pani domu wczorajszego wieczoru.
– Już mówiłam. Nie kłamię, jeśli o to mnie podejrzewacie. Po co miałabym was wzywać, gdybym go uprowadziła? A zresztą, gdzie w tym wszystkim są rodzice Harry’ego? Ich zapytajcie, co się stało. Jak doszło do tego, że spuścili synka z oczu. Jak się znalazł pod moim dachem. Dzieje się tu coś dziwnego i ja nie mam z tym nic wspólnego!
– Proszę się nie denerwować, pani Markham… Tesso – łagodzi Chibuzo. – Rozmawiamy ze wszystkimi, którzy są w to zamieszani.
– A Scott, mój mąż? Jego też przesłuchaliście? Czy tylko ja stanowię problem?
– Nie stanowi pani problemu, chcemy jedynie ustalić, czy może nam pani powiedzieć coś jeszcze, co pomogłoby w dochodzeniu. I owszem,