Shalini Boland

Sekret matki


Скачать книгу

brwi w oczekiwaniu na to, co powie dalej.

      – Wiem z twojego CV, że pracowałaś wcześniej jako architekt krajobrazu.

      – Taak, ale to było dawno temu.

      – Jedynie dwa i pół roku temu – uściśla. – Nie wątpię, że wszystko nadal tam zostało. – Stuka się w skroń.

      Zagryzam wargę, bo moje serce przyśpiesza. To był inny etap w moim życiu; czas, o którym staram się nie myśleć. Byłam wtedy zupełnie inną osobą.

      – Chodzi o to – ciągnie Ben – że biorąc pod uwagę twoje doświadczenie, byłbym zachwycony, gdybyś się zajęła moimi planami dotyczącymi ogrodu. Oczywiście zapłaciłbym ci rynkową stawkę; ogromnie cenię twoją opinię jako fachowca.

      Kiwam głową. Teoretycznie powinnam być zachwycona, ponieważ potrafiłabym to zrobić nawet przez sen. Szczerze i z głębi serca chcę pomóc Benowi wykorzystać jak najlepiej nową sposobność biznesową. Już odnośnie do obecnego rozplanowania miałam mnóstwo pomysłów. Pomysłów, które zachowałam dla siebie, bo rolą asystentki ogrodnika nie jest pouczanie szefa, jak ulepszyć interes. Teraz jednak Ben prosi mnie o profesjonalną radę, a ja nie jestem pewna, czy podołam tak wielkiej odpowiedzialności. Moja psychika jest bardzo krucha. Każdy drobiazg wykraczający poza starannie zaplanowaną codzienną rutynę grozi katastrofą, więc nie do końca wierzę, że poradzę sobie z tego rodzaju zmianą. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę do tego zdolna.

      – Wspomniałeś, że masz dla mnie dwie propozycje – odzywam się, unikając odpowiedzi. – Jak brzmi druga?

      – No więc – podejmuje Ben, a jego ciemne oczy płoną entuzjazmem – kiedy ruszę z miejsca ze swoim planem, zarządzanie projektem zajmie prawie rok. Co znaczy, że nie będę mógł poświęcać tyle uwagi kierowaniu biznesem. Potrzebuję kogoś do zarządzania centrum ogrodniczym w moim imieniu.

      Patrzy znacząco.

      – Ja? Chcesz, żebym pokierowała Villą Moretti?

      Przytakuje skinieniem głowy.

      – Mogę ci podwyższyć pensję. Niezupełnie podwoić, ale prawie. Mogę…

      – Nie tak szybko, Ben. – Oddycham głęboko i przesuwam dłonią po czole. – Pochlebiasz mi, naprawdę, ale…

      – Nie odrzucaj tego. Poczekaj. Zastanów się. Proszę.

      – A Carolyn? – pytam, myśląc o czterdziestojednoletniej koleżance prowadzącej sklep. – Nie wkurzy się, jeśli zostanę jej szefową? Z pewnością to ją powinieneś poprosić. Jez też się nie zgodzi, żebym nim dyrygowała.

      – Nie będzie się sprzeciwiał tak długo, jak długo dasz mu wolną rękę przy doglądaniu roślin. A mówiąc między nami, Carolyn jest urocza, ale też roztrzepana i nerwowa. Spóźnia się prawie codziennie. Godzina na lunch trwa u niej niemal dwie godziny i wciąż przeżywa jakieś rodzinne kryzysy. Nie mógłbym jej powierzyć prowadzenia firmy na czas, kiedy będę zajęty nowymi planami. Lubię ją, świetnie sobie radzi z klientami, ale nie sądzę, by się nadawała do tej roboty. Zresztą, chyba nawet by nie chciała.

      Zerkam w prawo i zauważam obok naszego stolika ładną ciemnowłosą kelnerkę.

      – Dwie lazanie – oznajmia z promiennym uśmiechem, stawiając przed nami jedzenie. – Jak leci, Ben?

      – Świetnie, Molly. A co u ciebie?

      – Och, no wiesz. Jak zwykle.

      – To jest Tess. Tess, poznaj Molly.

      Kelnerka spogląda na mnie uważnie.

      – Cześć – mówi.

      – Miło mi – odpowiadam.

      – U rodziców wszystko dobrze? – Molly zwraca się do Bena. – Szkoda, że już nas nie odwiedzają.

      – Mają się nieźle – odpowiada Ben. – Są zachwyceni, że wrócili do Włoch. Pozdrowię ich od ciebie, kiedy zadzwonią.

      – Tak, koniecznie. Pozdrów ich serdecznie.

      Stoi przy nas jeszcze chwilę, jakby chciała kontynuować pogawędkę, ale nie wie, co by tu jeszcze powiedzieć.

      – No cóż. – Ben przerywa niezręczne milczenie. – Miło cię było zobaczyć. Uważaj na siebie.

      – Ty też.

      Skręcając róg fartuszka, chwiejnie wraca do baru na dziesięciocentymetrowych szpilkach.

      – Szefowa fanklubu Bena Morettiego? – pytam.

      – Cha, cha, bardzo śmieszne.

      – Eksdziewczyna?

      – Skąd! Dawniej bardzo często bywałem tu z rodzicami. To zwykła uprzejmość.

      – Hm, myślę, że znacznie więcej.

      – A ja myślę, że zmienię temat – odpowiada; na jego policzki wypływa rumieniec. – Jedzmy.

      – Pycha! – rzucam po skosztowaniu pierwszego kęsa.

      – Mówiłem.

      – Zapraszaj mnie tu co wieczór, to może dam się namówić na prowadzenie Villi Moretti.

      – Serio? – Trudno mu opanować radość.

      Uświadamiam sobie, że nie powinnam tak żartować. Teraz uzna, że poważnie rozważam jego propozycję.

      – Słuchaj, Ben, chociaż ogromnie mi to pochlebia…

      Mina mu rzednie.

      – W tej chwili mam na głowie mnóstwo osobistych problemów – tłumaczę. – Naprawdę nie sądzę, żebym mogła wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność.

      – Tess… Słyszałem, co cię spotkało. Co się stało z twoimi dziećmi. Chciałem tylko powiedzieć, że bardzo ci współczuję.

      Odkładam widelec; nie czuję się już głodna.

      – Skąd się dowiedziałeś?

      – Carolyn coś wspominała, dawno temu.

      No, pięknie. A o n a skąd wie? Najwyraźniej słucha plotek i nie ma oporów, by przekazywać je dalej. Uświadamiam sobie, że mnie to rani. Zawsze sądziłam, że dogadujemy się całkiem nieźle, teraz jednak oczyma wyobraźni widzę ją w sklepiku: gada z klientami jak nakręcona. Otwieram usta, chcąc rzucić jakąś jadowitą uwagę o plotkarach z pracy, lecz Ben kontynuuje:

      – Zrobiła to z życzliwości, Tess.

      – Skąd wie o moich prywatnych sprawach, do cholery?

      – Podobno przyjaźni się z twoją teściową.

      Jestem pewna, że w opinii matki Scotta cierpię na jakiś defekt genetyczny. Amanda Markham i jej czwórka zdrowych dorosłych dzieci. Scott jest najmłodszy, ma trzy starsze siostry: wytęskniony synuś.

      – Carolyn uznała, że powinniśmy wiedzieć, przez co przeszłaś, by nie chlapnąć czegoś niestosownego.

      Ale ja wcale nie jestem zachwycona, że wszyscy słyszeli o moich prywatnych problemach, ani trochę. Chociaż pewnie oszczędziło mi to wielu wyjaśnień.

      – A więc – podejmuje Ben – chcę jedynie, byś zdawała sobie sprawę, że znam twoją sytuację i nie musisz się przejmować, jeśli ci się zdarzą… trudniejsze dni.

      – Dzięki – mówię cicho.

      – Nie będę udawał, że rozumiem, przez co przeszłaś, Tess. Już sama myśl o tym jest… jest straszna. Sądzę jedynie, że może dobrze by ci