Shalini Boland

Sekret matki


Скачать книгу

rozmawia teraz w kuchni z Harrym, a Scott i ja czekamy w saloniku; ciasną przestrzeń wypełnia niezręczne milczenie. Siedzę na sofie na tym miejscu co zwykle, Scott krąży przy oknie, wpatrzony w smagany deszczem mrok. Próbuję pochwycić coś z tego, co się dzieje za ścianą, ale widocznie mówią cicho, bo dolatują mnie jedynie basowe nuty męskiego głosu. Nie potrafię wyłowić ani jednego wyraźnego słowa.

      Jak zinterpretują opowieść Harry’ego? Czy powie im to samo co mnie? Po przybyciu policji zrelacjonowałam szczegółowo, co się wydarzyło po moim powrocie; potem wypytali mnie i Scotta, jak minęło nam dzisiejsze popołudnie. On – jak zwykle – rozegrał mecz piłki nożnej ze swoją pięcioosobową drużyną, a ja byłam na cmentarzu, sama. Pomijając pytania, policjanci nie skomentowali naszych zeznań ani słowem. Jedynie spisali je.

      – Dobrze się czujesz? – pytam Scotta, który zachowuje się okropnie cicho, odkąd posterunkowi zamknęli się z Harrym w kuchni.

      – Hm? – Zwraca się w moim kierunku.

      – Nic ci nie jest?

      – Nie, chyba nie. Miałem trochę inne plany na dzisiejszy wieczór.

      – Ja też.

      Zaciska zęby i kręci głową. Wiem, uważa, że to wszystko przeze mnie – wciągnęłam go w coś, w czym nie chce uczestniczyć. Może nie należało do niego dzwonić. Nie mam prawa domagać się niczego od swojego męża. Jesteśmy w separacji, nic mi nie jest winien. Ale zawsze zwracałam się do niego o pomoc. Do tej pory polegaliśmy na sobie. Dokonuję bolesnego odkrycia, że teraz oburza go to, że go potrzebuję. Wolałby być wszędzie, byle nie przy mnie.

      – Dziękuję – mówię.

      – Za co?

      – Że przyjechałeś, kiedy cię poprosiłam, i zadzwoniłeś na policję.

      Posyła mi smutny uśmiech i przeczesuje palcami wilgotne brązowe włosy. Wzrost i barczysta budowa zwykle dodają mu prezencji, lecz dziś wieczorem wydaje się jedynie niezgrabny i skrępowany. Zbyt rosły jak na tę przestrzeń, jakby już tu nie pasował.

      – Jak sądzisz, co z nim będzie? – pytam, podciągając kolana pod brodę.

      – Na pewno odnajdą jego rodziców.

      – Mam nadzieję, że to jacyś mili ludzie. Może od nich uciekł.

      – Nic mu nie będzie – rzuca Scott lekceważąco. – Policja to załatwi.

      Kiwam głową, ale nie jestem przekonana.

      Jego oczy rozszerzają się na dźwięk odsuwanych ze zgrzytem krzeseł, podniesionych głosów, otwieranych drzwi. Zrywam się z sofy i ruszam w ślad za nim na korytarz, gdzie dwoje policjantów stoi po obu stronach Harry’ego. Chłopiec wygląda żałośnie. Mała, zagubiona postać z bajki.

      – Skontaktujemy się z państwem – odzywa się policjantka.

      Na te słowa żołądek podchodzi mi do gardła. O co naprawdę chodzi?

      – Okej – odpowiada Scott.

      – Pa, pa, Harry – mówię. – Uroczo było cię poznać.

      Lecz chłopiec nie patrzy na mnie. Nawet nie odpowiada. Chyba sądzi, że go zawiodłam. Nie potrafię wymyślić nic, co by mu dodało otuchy. A za chwilę się rozstaniemy i będzie za późno.

      – Powiadomią mnie państwo, jak to się skończyło? – pytam policjantów, nagle przerażona, że nigdy więcej nie usłyszę o Harrym ani go nie zobaczę. Nigdy też się nie dowiem, co się z nim stało.

      – Niestety, nie wolno nam udzielać tego rodzaju informacji – odpowiada mężczyzna.

      – Ale…

      Scott ostrzegawczo kładzie dłoń na moim ramieniu, więc milknę. Nie mogę oderwać oczu od pochylonej głowy i bladej buzi chłopca, od jego ciemnych loków.

      – Nie zapomniałeś zabrać swojego rysunku, Harry? – pytam. – Chyba nie chcesz zostawić takiego pięknego obrazka.

      Nie odpowiada. Gdzie się podział ten gadatliwy maluch, który zaledwie przed chwilą nazywał mnie mamusią?

      – Pytaliśmy, czy chce go wziąć – odzywa się policjantka – ale odparł, że to dla pani Markham, tak, Harry?

      Nie jestem pewna, ale chyba chłopiec kiwa lekko głową.

      – Na pewno go nie zgubię – oznajmiam trochę zbyt dziarsko. – Przypnę go do lodówki, żeby codziennie na niego patrzeć.

      Harry znowu nie reaguje. Mam nadzieję, że rozumie, co mówię.

      Policjant wręcza Scottowi i mnie po wizytówce.

      – Skontaktujemy się z państwem, ale w razie potrzeby można do nas zadzwonić wcześniej – wyjaśnia. – Jeśli przypomną sobie państwo coś, co mogłoby się okazać pomocne.

      – Tak jest – potwierdza Scott. I dodaje: – Uważaj na siebie, Harry.

      Para policjantów opuszcza dom i rusza mokrą, śliską ścieżką. Harry idzie obok kobiety, powłócząc nogami; jej hebanowa dłoń ściska jego jasną. Idą do samochodu w ulewie. Mały moknie. Dlaczego nie włożą mu kaptura? Zaciskam zęby i po chwili oddycham z ulgą, kiedy kobieta wreszcie się nachyla, by to zrobić, wcześniej otworzywszy parasolkę.

      Chcę wierzyć, że Harry wróci do życzliwej, kochającej rodziny, która obsypie go uściskami i pocałunkami, gdy pojawi się w domu cały i zdrowy. Ale serce mam ciężkie jak ołów. Scott odsuwa mnie od drzwi i zamyka je za całą trójką.

      Stoimy chwilę, słuchając bębnienia deszczu o dach ganku.

      – Cóż – rzuca – będę się zbierał.

      – Jadłeś coś? – pytam. – Mogę coś ugotować, jeśli…

      – Lepiej pójdę, Tess. Mam w domu jedzenie na dzisiejszy wieczór, a pogoda jest okropna.

      – Tak, jasne, oczywiście. Idź.

      W korytarzu miga mi własne odbicie w lustrze. Twarz mam w plamach, oczy podkrążone; włosy przypominają wronie gniazdo w odcieniu blond, przyozdobione wyraźną linią ciemnych, siwiejących odrostów – jest to fryzura nie bezczelnej rockmenki, ale raczej znużonej życiem starszej pani, i dodaje mi jakieś dziesięć lat. Nic dziwnego, że Scott marzy, by się ulotnić. Nie chce nawet zostać, żeby porozmawiać o tym, co się zdarzyło dzisiejszego wieczoru. Pospekulować, skąd pochodzi Harry i jak się znalazł w mojej kuchni. W dawnych dobrych czasach otwarlibyśmy butelkę wina i długo w nocy dyskutowali o czymś tak dziwacznym. Ale nie teraz.

      – Uważaj na siebie, Tess.

      Nachyla się, by cmoknąć mnie zdawkowo w policzek. Zaskakuje mnie aromat płynu po goleniu; mam ochotę ująć w dłonie twarz Scotta, przytulić policzek do jego policzka. Zachować w nozdrzach ten ciepły zapach. Lecz on już się odsuwa, łapie za klamkę. Ucieka. Posyła mi ostatni uśmiech i kiwa głową, pociągając za sobą drzwi. Znika.

      Biorę głęboki oddech. Nie będę ani rozpamiętywać, ani użalać się nad sobą. Zrobię kolację – coś pysznego i podnoszącego na duchu. Chociaż zupełnie nie czuję się głodna.

      Kuchnia jest pusta. Cicha i martwa. Rysunek Harry’ego leży na blacie. Podnoszę go i oglądam uważnie: całkiem niezłe odzwierciedlenie zielonego parowozu, częściowo pokolorowane. Obok ciemnowłosy chłopiec i kobieta w kwiecistej sukience, z uśmiechem na twarzy.

      Muskam włosy palcami. Harry twierdził, że narysował mnie, ale kobieta na obrazku ma włosy brązowe, a m o j e są jasne. Otwieram ponownie górną szufladę, by spojrzeć na kredki. Jest zarówno brązowa, jak i żółta,