Jo Nesbo

Nóż


Скачать книгу

wiele takich blizn.

      – Coś się stało? – spytał Oleg.

      – Chodzi o twoją matkę. – Harry urwał, bo po prostu nie był w stanie mówić dalej.

      – Znów będziecie razem mieszkać? – W głosie Olega zadźwięczała nadzieja.

      Harry zamknął oczy.

      Oleg był wściekły, kiedy się dowiedział, że matka rozstała się z Harrym. A ponieważ oszczędzono mu uzasadnienia, jego złość odbiła się na Rakel, nie na Harrym, chociaż Harry nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe, że stał się ojcem, który zasłużył na to, by trzymać jego stronę. Na początku, gdy Harry wszedł w ich życie, starał się nie wtrącać, ani jako wychowawca, ani pocieszyciel, bo wyraźnie było widać, że chłopiec nie potrzebuje żadnego zastępczego ojca. A on zdecydowanie nie potrzebował syna. Ale problem – jeśli tak się na to spojrzało – polegał na tym, że Harry zwyczajnie polubił tego poważnego, milkliwego chłopca. Z wzajemnością. Rakel zarzucała im, że są do siebie podobni – i chyba rzeczywiście coś w tym było. Po pewnym czasie – kiedy chłopiec był wyjątkowo zmęczony lub zdekoncentrowany – zdarzało się, że wyrywało mu się „tato” zamiast „Harry”, chociaż ustalili, że będzie się do niego zwracać po imieniu.

      – Nie – odparł Harry. – Nie będziemy razem mieszkać, Oleg. Mam złą wiadomość.

      Cisza. Harry zrozumiał, że Oleg wstrzymał oddech. Harry chlusnął wrzątkiem.

      – Poinformowano mnie, że ona nie żyje, Oleg.

      Minęły dwie sekundy.

      – Możesz powtórzyć? – powiedział Oleg.

      Harry nie wiedział, czy da radę. Dał.

      – Jak to nie żyje? – W głosie Olega już można było wychwycić metaliczną desperację.

      – Dziś rano została znaleziona w domu. To wygląda na zabójstwo.

      – Wygląda?

      – Sam się o tym dowiedziałem przed chwilą. Na miejscu są ludzie z dyżuru kryminalistycznego. Zaraz tam jadę.

      – Jak…?

      – Jeszcze nie wiem.

      – Ale… – Oleg nie dodał nic więcej, a Harry wiedział, że to wszystko znaczące „ale” nie ma dalszego ciągu. To było tylko instynktowne zastrzeżenie. Samonarzucający się protest, zaprzeczenie odpychające możliwość, aby było tak, jak jest. Echo jego własnego „ale” w gabinecie Katrine Bratt dwadzieścia pięć minut temu.

      Harry zaczekał, aż Oleg zwalczy płacz. Na następnych pięć pytań chłopaka odpowiedział tak samo: „Nie wiem, Oleg”. Usłyszał jego szloch i pomyślał, że dopóki Oleg płacze, on nie będzie płakał.

      W końcu Oleg nie miał już łez. Zapadła cisza.

      – Będę miał telefon włączony i zadzwonię, kiedy tylko dowiem się czegoś więcej – obiecał Harry. – Jest jakiś samolot…?

      – Tak, przez Tromsø, o pierwszej. – Ciężki, z trudem łapany oddech Olega aż zatrzeszczał w mikrofonie.

      – Dobrze.

      – Zadzwoń najszybciej, jak tylko będziesz mógł, okej?

      – Tak.

      – I, tato…

      – Słucham.

      – Nie pozwól, żeby…

      – Nie bój się – odparł Harry. Nie wiedział, skąd wie, co Oleg miał na myśli. To nie była żadna racjonalna myśl, po prostu się pojawiła. Odchrząknął. – Obiecuję, że nikt nie będzie jej oglądał bardziej, niż musi, żeby zrobić swoją robotę. Okej?

      – Okej.

      – Okej.

      Cisza.

      Harry szukał słów pociechy, ale nie znalazł żadnego, które nie brzmiałoby bezsensownie.

      – Zadzwonię – powtórzył.

      – Dobrze.

      Rozłączyli się.

      8

      Harry powoli szedł pod górę w stronę czarnej willi z bali, oświetlanej niebieskimi błyskami lamp radiowozów parkujących na podwórzu. Pomarańczowo-białe taśmy policyjne zaczynały się już przy bramie. Koledzy, którzy nie wiedzieli, co powiedzieć czy zrobić, tylko na niego patrzyli. Miał wrażenie, że porusza się pod wodą. Jak we śnie, z którego pragnie wkrótce się obudzić. A może raczej właśnie się nie budzić, bo w tym śnie panowało odrętwienie, dziwny brak uczuć i dźwięków, było jedynie rozmyte światło i przytłumiony odgłos własnych kroków. Jakby dostał jakiś zastrzyk.

      Wszedł po trzech stopniach i stanął w otwartych drzwiach do domu, w którym mieszkał kiedyś z Rakel i Olegiem. Ze środka usłyszał trzaski policyjnego radia i krótkie komendy Bjørna Holma wydawane innym technikom. Harry z drżeniem nabrał powietrza.

      Wreszcie przekroczył próg, odruchowo omijając białe chorągiewki rozstawione przez techników.

      Śledztwo, pomyślał. To jest śledztwo. Śni mi się, ale śledztwo mogę prowadzić nawet przez sen. Trzeba tylko robić wszystko jak należy – niech się toczy, wówczas się nie obudzę. A dopóki się nie obudzę, to nie jest rzeczywistość.

      Zrobił więc to, co powinien, nie skierował oczu na słońce, czyli na ciało, które, jak wiedział, leżało na podłodze pośrodku między częścią kuchenną a salonem. Słońce – nawet gdyby to nie była Rakel – oślepiłoby go, gdyby popatrzył na nie wprost. Widok zwłok wpływał na zmysły nawet najbardziej doświadczonych śledczych, przytłaczał ich w większym lub mniejszym stopniu, wywoływał odrętwienie, przez co nie byli tak otwarci na odbiór mniej gwałtownych wrażeń, wszystkich drobnych szczegółów w miejscu zdarzenia, które mogą coś powiedzieć. Stworzyć powiązaną logicznie historię. Albo przeciwnie – zazgrzytać, pokazać, że coś tu nie pasuje.

      Przesunął wzrokiem po ścianach. Na haczyku pod półką na kapelusze wisiał samotny czerwony płaszcz. Tam gdzie zwykle odwieszała wierzchnie okrycie, które nosiła ostatnio, chyba że od razu wiedziała, że następnym razem już go nie włoży – wtedy wieszała je w szafie razem z innymi kurtkami. Harry musiał mocno wziąć się w garść, żeby nie chwycić tego płaszcza, nie przycisnąć go do twarzy, aby poczuć jej zapach. Zapach lasu. Bo bez względu na to, jakich perfum używała, jej symfonia zapachów zawsze miała podstawowy ton rozgrzanego w słońcu norweskiego lasu mieszanego. Nie dostrzegł nigdzie czerwonej jedwabnej apaszki, którą zwykle nosiła do tego płaszcza, ale czarne kozaki stały na półce tuż pod nim. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak, jak wtedy, gdy stąd wyszedł dwa miesiące, piętnaście dni i dwadzieścia godzin temu. Żaden obraz nie wisiał krzywo, żaden mebel nie został przesunięty, żaden chodnik się nie zawinął. Spojrzenie omiotło kuchnię. Tam. W stojącym na kuchennym blacie drewnianym bloku o kształcie piramidy brakowało jednego noża.

      Spojrzenie krążyło coraz bliżej ciała.

      Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.

      – Cześć, Bjørn. – Harry nawet się nie odwrócił, nie przerywając systematycznego fotografowania oczami.

      – Harry – odezwał się Bjørn. – Nie wiem, co powiedzieć.

      – Powinieneś mnie poinformować, że nie mogę tu przebywać – odparł Harry. – Powinieneś powiedzieć, że nie jestem bezstronny, że to nie moje śledztwo i że jak wszyscy inni muszę zaczekać, żeby ją zobaczyć, dopóki nie zostanę wezwany na ewentualną identyfikację.

      – Dobrze