przypomnieć, jak wyglądała tamta kobieta, tylko w uszach ciągle miał jej gruchający szept: „Nie najgorzej, chłopcze. Przekonasz się, uszczęśliwisz niejedną i niejedną unieszczęśliwisz”.
A jedną i uszczęśliwił, i unieszczęśliwił.
Stanął na schodach zamkniętej, ciemnej restauracji.
Dłonie na kolanach, głowa spuszczona. Odruch wymiotny załaskotał go głęboko w gardle, usłyszał własny chrapliwy oddech. Policzył do dwudziestu, szeptem wypowiadając jej imię. Rakel, Rakel. W końcu się wyprostował i spojrzał w dół na rozpościerające się pod nim miasto. Oslo, miasto jesieni. Teraz, wiosną, przypominało rozkapryszoną o poranku kobietę, która obudziła się niechętnie w swoim łóżku i miała rację, mówiąc, że potrzebuje makijażu. Ale Harry’ego nie obchodziło to, co leżało w kotle centrum; patrzył dalej, na drugą stronę miasta, ku tamtym wzgórzom, ku jej willi na innym zboczu tego, co mimo wszystkich tych świateł i gorączkowej ludzkiej aktywności było jedynie martwym kraterem wulkanu, zimnym kamieniem i zakrzepłą gliną. Jeszcze raz zerknął na stoper w zegarku i znów zaczął biec.
Zatrzymał się dopiero, gdy dotarł z powrotem na Borggata.
Tam wyłączył stoper i uważnie przeanalizował liczby.
Resztę drogi do domu przebył lekkim truchtem. Wchodząc do mieszkania, usłyszał szorstki odgłos żwiru trącego o drewno pod butami i przypomniał sobie, co Katrine powiedziała o podnoszeniu nóg.
Uruchomił swoją playlistę w serwisie Spotify. Dźwięki The Hellacopters buchnęły z soundbaru marki Sonos, który dostał od Olega na urodziny. W ciągu jednej nocy urządzenie sprawiło, że kolekcja płyt stojąca na półce za kanapą stała się niepotrzebna. Zmieniła się w martwy pomnik pieczołowicie gromadzonej przez trzydzieści lat kolekcji, z której to, co nie wytrzymywało zęba czasu, było nieubłaganie wyrywane jak chwast i trafiało do kosza na śmieci. Przy wtórze chaotycznego gitarowo-perkusyjnego intro w Carry Me Home, wprawiającego głośniki w pulsowanie, Harry zabrał się do wydłubywania z podeszew żwiru przyniesionego z parku rzeźb. Jednocześnie rozmyślał o tym, że dziewiętnastolatka tak chętnie cofnęła się w przeszłość płyt winylowych, podczas gdy on sam niechętnie przesunął się w przyszłość. Odłożył buty i zaczął szukać The Byrds, których nie było na żadnej z jego playlist. Muzyka lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stanowiła raczej domenę Bjørna Holma, a podjęte przez niego próby zbawienia Harry’ego Glenem Campbellem okazały się daremne. Znalazł Turn! Turn! Turn! i sekundę później w pokoju rozbrzmiały dźwięki gitary Rickenbacker Rogera McGuinna. Ale ta dziewczyna pozwoliła się zbawić. Zakochała się, chociaż to nie była jej muzyka. Gitary coś robiły z dziewczynami. Wystarczały cztery struny, a ten gość miał ich aż dwanaście. Harry pomyślał, że oczywiście może się mylić. Ale jego włoski na karku rzadko się myliły, a podniosły się, kiedy rozpoznał z protokołów przesłuchań jedno z nazwisk na okładce płyty. I powiązał je ze zdjęciem chłopaka z rickenbackerem. Zapalił papierosa i zasłuchał się w podwójne gitarowe solo pod koniec Rainy Days Revisited. Ciekaw był, ile czasu minie, zanim zaśnie. Jak długo da radę nie brać do ręki telefonu, żeby sprawdzić, czy Rakel nie odpowiedziała.
5
– Saro, wiemy, że już odpowiadałaś na te pytania – powiedział Harry, patrząc na dziewiętnastoletnią dziewczynę, która siedziała naprzeciwko niego w ciasnym, przypominającym domek dla lalek pokoju przesłuchań. W sąsiednim pomieszczeniu kontrolnym Truls Berntsen ziewał z rękami założonymi na piersi. Była już druga, rozmawiali od godziny i gdy jeszcze raz rekonstruowali przebieg zdarzeń, Sara zaczęła wykazywać oznaki zniecierpliwienia, ale żadnych innych emocji. Nawet kiedy Harry odczytywał na głos z raportu opis obrażeń, jakich doznała jej matka w wyniku trzynastu ciosów nożem. – Ale, jak już ci mówiłem, przejęliśmy z sierżantem Berntsenem śledztwo i chcemy uzyskać możliwie najpełniejszą jasność. A więc tak: czy twój ojciec pomagał w gotowaniu? Pytam, bo prawdopodobnie umiał szybko znaleźć najostrzejszy z kuchennych noży, wiedział, w której szufladzie i w którym miejscu go szukać.
– Nie, on nie pomagał. – Niechęć w głosie Sary dała się słyszeć wyraźniej. – On gotował. A jedyną osobą, która pomagała, byłam ja. Mama wychodziła.
– Wychodziła?
– Spotykała się z koleżankami. Trenowała. Przynajmniej tak mówiła.
– Widziałem jej zdjęcia, sprawiała wrażenie wysportowanej. Młodo wyglądała.
– Whatever. Młodo umarła.
Harry czekał. Pozwolił, by odpowiedź zawisła w powietrzu. Zobaczył, że Sara się krzywi. Już przy innych sprawach widział, jak najbliżsi ofiar walczą z żałobą niczym z wrogiem, traktując ją jak irytującą dokuczliwość, którą trzeba oszukać. A jednym ze sposobów na to było obniżanie oceny tego, co przepadło, dyskredytowanie osoby zmarłej. Przypuszczał jednak, że w tym wypadku jest inaczej. Kiedy Harry zaproponował, aby Sara przyszła z adwokatem, dziewczyna odmówiła. Powiedziała, że chce to jak najszybciej zakończyć, bo ma swoje plany. To było zrozumiałe, miała dziewiętnaście lat i dobrą zdolność dostosowania się, no a życie toczyło się dalej. Poza tym sprawa została wyjaśniona, pewnie dlatego Sara tak się rozluźniła. Pokazywała swoje prawdziwe uczucia. A raczej ich brak.
– Nie ćwiczysz tak dużo jak twoja matka – zauważył Harry. – Przynajmniej nie biegasz.
– Nie? – odparła z lekkim uśmiechem, patrząc na Harry’ego. To był pewny siebie uśmiech młodej osoby z pokolenia, w którym człowiek wyróżnia się jako szczupły, jeśli ma ciało, które za czasów Harry’ego uchodziło za normalnej budowy.
– Oglądałem twoje buty do biegania – wyjaśnił Harry. – Są prawie nieużywane. I nie dlatego, że są nowe, bo ten model przestano produkować dwa lata temu. Noszę taki sam.
Sara wzruszyła ramionami.
– Teraz mam więcej czasu na bieganie.
– Rzeczywiście, twój ojciec spędzi w więzieniu dwanaście lat, więc nie będziesz musiała mu pomagać w gotowaniu obiadów.
Harry spojrzał na nią i dostrzegł, że uwaga była celna. Usta dziewczyny pozostały otwarte, a mocno umalowane na czarno rzęsy poruszały się w górę i w dół w wyniku intensywnego mrugania.
– Dlaczego skłamałaś? – spytał.
– Co… co?
– Powiedziałaś, że przebiegłaś z domu na samą górę parku rzeźb, potem w dół do restauracji Ekeberg i z powrotem do domu w ciągu trzydziestu minut. Dziś w nocy pokonałem ten sam dystans. Zajęło mi to prawie czterdzieści pięć minut, a biegam całkiem nieźle. Rozmawiałem też z policjantem, który cię zatrzymał, kiedy wróciłaś. Mówił, że nie byłaś ani spocona, ani szczególnie zdyszana.
Sara wyprostowała się na krześle po drugiej stronie malutkiego stolika i mimowolnie zapatrzyła się w czerwone światełko nad mikrofonami, świadczące o tym, że nagrywanie jest włączone.
– Okej. Nie wbiegłam na samą górę.
– A jak daleko?
– Do pomnika Marilyn Monroe.
– Wobec tego biegłaś żwirową ścieżką, tak samo jak ja. Po powrocie do domu musiałem wydłubywać z podeszwy kamyki, Saro. Osiem sztuk. A twoje podeszwy były zupełnie czyste.
Harry nie miał pojęcia, czy tych kamyków było osiem, czy trzy, ale im więcej szczegółów przytaczał, tym trudniej będzie podważyć jego rozumowanie. A po reakcji Sary widział, że to na nią działa.
– Ty