do wniosku, że prokurator, do którego Harry zadzwonił zaraz po przesłuchaniu, aby porozmawiać o zwolnieniu z aresztu ojca Sary, musiał natychmiast poinformować Katrine. Tylko co tu robił komendant?
– Mówiłem tej dziewczynie, żeby przyszła z adwokatem, ale zrezygnowała – ciągnął Harry. – Powtórzyłem to przed rozpoczęciem przesłuchania i znów odmówiła. Mamy to na taśmie. To znaczy na twardym dysku.
Żadne się nie uśmiechnęło. A do Harry’ego zaczynało docierać, że coś się stało, i to coś złego. Bardzo złego.
– Chodzi o tego ojca? – spytał Harry. – Czy on… coś sobie zrobił?
– Nie, Harry – odparła Katrine. – Nie chodzi o jej ojca.
Mózg Harry’ego podświadomie rejestrował szczegóły. Hagen pozwolił, aby inicjatywę przejęła Katrine, koleżanka nieco bliższa Harry’emu. A Katrine zupełnie niepotrzebnie użyła jego imienia. Niczym poduszki powietrznej. Zapadła cisza, a Harry znów poczuł szpon w piersi. I chociaż nie wierzył przesadnie w telepatię i jasnowidzenie, miał wrażenie, że szpon i te przebłyski cały czas usiłowały mu przekazać właśnie to.
– Chodzi o Rakel – powiedziała Katrine.
6
Harry wstrzymał oddech. Czytał gdzieś, że możliwe jest wstrzymywanie oddechu tak długo, aż się umrze. Wtedy jednak nie umiera się z braku tlenu, lecz z nadmiaru dwutlenku węgla. I że ludzie zwykle nie potrafią wstrzymać oddechu dłużej niż pół minuty, minutę, ale pewien Duńczyk uprawiający swobodne nurkowanie wstrzymywał oddech przez ponad dwadzieścia dwie minuty.
Harry był kiedyś szczęśliwy. Lecz szczęście jest jak heroina. Jeśli już raz się go posmakuje, jeśli się doświadczy jego istnienia, człowiek nigdy nie będzie mógł się pogodzić ze zwykłym, pozbawionym szczęścia życiem. Bo szczęście to coś zupełnie innego niż satysfakcja. Szczęście nie jest stanem naturalnym. Szczęście to rozedrgany stan wyjątkowy. To sekundy, minuty, dni, o których się wie, że nie mogą trwać wiecznie. A tęsknota za szczęściem nie pojawia się później, tylko jednocześnie z nim. Bo wraz ze szczęściem przychodzi bolesna wiedza o tym, że już nic nie będzie takie samo, i człowiekowi natychmiast zaczyna brakować tego, co ma, boi się odstawienia, żalu wynikającego ze straty i przeklina swoją wiedzę o tym, co jest w stanie poczuć.
Rakel miała zwyczaj czytania w łóżku. Czasami czytała na głos, jeśli coś mu się spodobało. Na przykład opowiadania Kjella Askildsena. Czuł się wtedy szczęśliwy. Przeczytane przez nią pewnego wieczoru zdanie utkwiło w nim na dobre. O młodej dziewczynie, która całe życie spędziła z rodzicami w latarni morskiej, aż do czasu gdy pojawił się tam żonaty mężczyzna, Krafft. Zakochała się w nim i w duchu zadawała sobie pytanie: „Dlaczego musiałeś przybyć i uczynić mnie tak samotną?”.
Katrine odchrząknęła, ale głos i tak ją zawiódł.
– Znaleźli Rakel, Harry.
Miał ochotę spytać, jak można znaleźć kogoś, kto nie zginął. Ale po to, by mówić, musiał oddychać. Odetchnął.
– I… to oznacza…?
Katrine z całych sił starała się zapanować nad twarzą, musiała jednak się poddać. Zasłoniła ręką usta wykrzywione w grymasie.
– Najgorsze, Harry – odezwał się Gunnar Hagen.
– Nie. – Harry usłyszał własny głos. Najpierw wściekły. Potem błagalny: – Nie!
– Ona…
– Zaczekaj! – Harry uniósł ręce w geście obrony. – Nie mów tego, Gunnar. Jeszcze nie. Daj mi… chwilę.
Gunnar Hagen czekał. Katrine zakryła twarz rękami. Szlochała bezgłośnie, ale zdradziły ją drżące ramiona. Wzrok Harry’ego odnalazł okno. Na brunatnym morzu, którym był park otaczający więzienie i Budynek Policji, wciąż dawało się dostrzec szarobiałe wysepki i małe śniegowe kontynenty. Ale na drzewach w lipowej alei, biegnącej w stronę więzienia, w ostatnich dniach zaczęły pojawiać się pączki. Za miesiąc, półtora nagle wypuszczą liście, a Harry obudzi się i zobaczy, że w ciągu nocy wiosna znów przypuściła błyskawiczny szturm na Oslo. I będzie to kompletnie bez sensu. Większość życia przeżył sam. Dobrze sobie z tym radził. Teraz nie radził sobie ani trochę. Nie oddychał. Wypełnił go dwutlenek węgla. Harry miał nadzieję, że to potrwa krócej niż dwadzieścia dwie minuty.
– No dobrze, powiedz to.
– Ona nie żyje, Harry.
7
Harry zważył komórkę w ręku. Dystans ośmiu przyciśnięć klawiszy. O cztery mniej niż wtedy, kiedy mieszkał w Chungking Mansion w Hongkongu, czterech szarych budynkach stanowiących osobną społeczność, ze schroniskami dla imigranckich pracowników z Afryki i Filipin, z restauracjami, pokojami modlitw, pracowniami krawieckimi, kantorami wymiany walut, izbą porodową i zakładem pogrzebowym. Pokój Harry’ego mieścił się na piętrze w bloku C. Cztery metry kwadratowe nagiego betonu z miejscem na brudny materac i popielniczkę, gdzie sekundy odliczało kapanie z klimatyzacji, a on sam stracił rachubę dni i tygodni, to zanurzając się, to wypływając z zamroczenia opium, które decydowało o tym, kiedy stamtąd wychodził i kiedy wracał. W końcu pojawiła się Kaja Solness z Wydziału Zabójstw i zabrała go do domu. Ale wcześniej znalazł swój rytm. I codziennie po zjedzeniu porcji szklistego makaronu u Li Yuana albo po wyjściu na Nathan Road i Melden Row oraz kupieniu grudki opium w butelce ze smoczkiem wracał, stawał przy windzie w Chungking Mansion i patrzył na automat telefoniczny wiszący obok na ścianie.
Uciekł wtedy od wszystkiego. Od pracy śledczego specjalizującego się w sprawach zabójstw, ponieważ niszczyła jego duszę. Od siebie samego, ponieważ stał się destrukcyjną siłą zabijającą wszystko dookoła. Ale przede wszystkim od Rakel i Olega, ponieważ nie chciał ich skrzywdzić. Nie bardziej, niż już to zrobił.
Mimo wszystko codziennie, czekając na windę, wpatrywał się w automat telefoniczny. Dotykał drobnych, które miał w kieszeni.
Dwanaście przyciśnięć guzików, aby usłyszeć jej głos. Upewnić się, czy ona i Oleg dobrze się czują.
Ale dopóki nie zadzwonił, nie mógł tego wiedzieć.
W ich życiu panował chaos i po jego wyjeździe wszystko było możliwe. Rakel i Oleg mogli dać się wciągnąć w wiodący ku otchłani wir, jaki powstał po sprawie Bałwana. Rakel była silna, lecz Harry przy okazji innych zabójstw widział, jak również ci, którym udało się przeżyć, stają się ofiarami.
Dopóki jednak nie dzwonił, oni tam byli. W jego głowie, w automacie telefonicznym, gdzieś na świecie. Dopóki nie wiedział, ciągle mógł sobie wyobrażać, jak w październiku spacerują ścieżkami po lasach Nordmarka. Tam gdzie wcześniej chodzili we troje. Chłopiec biegł przed nimi, radosny, próbując łapać spadające liście. Sucha, ciepła dłoń Rakel w ręce Harry’ego. Jej roześmiany głos pytający, dlaczego Harry się uśmiecha, on kręcący głową, kiedy zrozumiał, że rzeczywiście tak jest. Dlatego nigdy nie tknął tego telefonu. Dopóki powstrzymywał się przed naciśnięciem tych dwunastu klawiszy, ciągle był w stanie sobie wyobrażać, że to może wydarzyć się znowu.
Teraz wcisnął ostatni z ośmiu.
Telefon zadzwonił trzy razy, zanim po drugiej stronie ktoś odebrał.
– Harry? – Pierwsza z dwóch wypowiedzianych sylab zawierała zaskoczenie i radość, ta druga wciąż zaskoczenie, ale pomieszane z lekkim niepokojem. Harry i Oleg rzadko do siebie dzwonili i zawsze kontaktowali się wieczorem, a nie w środku dnia pracy. Na ogół po to, by omówić