Jo Nesbo

Nóż


Скачать книгу

ktoś z pracowników nie pojawia się na zebraniu?

      – Nie wiem, Harry. Powiedział, że to niepodobne do Rakel nie przyjść, a w każdym razie o tym nie powiadomić. No i wiedzieli przecież, że mieszka sama.

      Harry wolno kiwnął głową. Wiedzieli jeszcze więcej. Wiedzieli, że właśnie wyrzuciła z domu męża. Męża, który miał opinię niestabilnego. Rzucił papierosa na ziemię i usłyszał jęk żwiru, gdy przydeptywał niedopałek obcasem.

      Młody człowiek podszedł do nich. Trzydziestokilkulatek był szczupły, trzymał się prosto i miał azjatyckie rysy twarzy. Garnitur wyglądał na szyty u krawca, koszula była śnieżnobiała i odprasowana, a węzeł krawata mocno zaciśnięty. Fryzura – krótko ostrzyżone gęste czarne włosy – mogłaby uchodzić za dyskretną, gdyby nie sprawiała wrażenia wystudiowanie klasycznej. Śledczy z KRIPOS Sung-min Larsen lekko pachniał czymś drogim, jak domyślał się Harry. Podobno w KRIPOS nazywano go Indeksem Nikkei, chociaż imię Sung-min, na które Harry wielokrotnie natykał się swego czasu w Hongkongu, było koreańskie, nie japońskie. Ukończył Wyższą Szkołę Policyjną w roku, w którym Harry rozpoczął tam pracę, ale Harry i tak zapamiętał go z wykładów na temat prowadzenia śledztwa – głównie z powodu białych koszul, milczenia i krzywych uśmiechów posyłanych początkującemu, niezbyt pewnemu siebie wykładowcy, a także ze względu na wyniki egzaminu, podobno najlepsze, jakie kiedykolwiek ktokolwiek osiągnął w Wyższej Szkole Policyjnej.

      – Moje kondolencje, Harry – odezwał się Sung-min Larsen. – Wyrazy najgłębszego współczucia. – Wzrostem niemal dorównywał Harry’emu.

      – Dzięki, Larsen. – Harry ruchem głowy wskazał notatnik, który śledczy z KRIPOS trzymał w ręku. – Obszedłeś sąsiadów?

      – Zgadza się.

      – Coś ciekawego? – Harry się rozejrzał. Między willami na modnym Holmenkollen było mnóstwo przestrzeni. Wysokie żywopłoty i rosnące rzędami świerki.

      Sung-min Larsen przez chwilę miał taką minę, jakby oceniał, czy powinien dzielić się informacjami z Komendą Okręgową Policji w Oslo. A może jednak problem stanowił Harry – jako mąż denatki?

      – Twoja sąsiadka, Wenche Angondora Syvertsen, mówi, że w sobotę wieczorem nie słyszała ani nie widziała niczego niezwykłego. Spytałem, czy sypia przy otwartym oknie. Potwierdziła. Ale powiedziała też, że może spać przy otwartym oknie, bo nie budzą jej znajome dźwięki, na przykład samochód męża czy sąsiada, albo śmieciarka. I podkreśliła, że dom Rakel Fauke ma grube ściany.

      Relacjonował, nie zerkając w notatki, a Harry odniósł wrażenie, że Larsen przedstawia te mało treściwe informacje jako test. Chce sprawdzić, czy wzbudzą jakąś reakcję.

      – Mhm. – Harry wydał z siebie coś w rodzaju burknięcia, oznaczającego, że dotarło do niego, co tamten powiedział.

      – Czy to zgodne z prawdą? – spytał Larsen. – To jej dom? Nie twój?

      – Intercyza – wyjaśnił Harry. – Nalegałem. Nie chciałem, żeby ktoś pomyślał, że żenię się z nią dla pieniędzy.

      – Była bogata?

      – Nie, to taki żart. – Harry wskazał na dom. – Zanieś zebrane informacje swojemu szefowi, Larsen.

      – Winter już jest?

      – W każdym razie w środku zrobiło się dziwnie zimno.

      Sung-min uprzejmie się uśmiechnął.

      – Formalnie śledztwem taktycznym kieruje Winter, ale zapowiada się, że to ja będę w dużej mierze odpowiedzialny za tę sprawę. Nie jestem twojego kalibru, Hole, ale obiecuję zrobić, co w mojej mocy, żeby złapać łotra, który zabił twoją żonę.

      – Dziękuję. – Harry odniósł wrażenie, że młody śledczy mówi to, co naprawdę myśli. Oprócz tych słów o kalibrze. Patrzył za Larsenem, dopóki ten nie minął radiowozów, kierując się w stronę domu. – Ukryta kamera.

      – Że co? – zdziwił się Bjørn.

      – Umocowałem na drzewie fotopułapkę. Tam, na środkowym świerku. – Harry wskazał kępę krzewów i drzew, tworzącą jakby kawałeczek norweskiego lasu przy płocie sąsiedniej posiadłości. – Chyba muszę powiedzieć o tym Winterowi.

      – Nie – zaprotestował z naciskiem Bjørn.

      Harry spojrzał na niego. Chłopak z Toten rzadko bywał tak zdecydowany. Bjørn wzruszył ramionami.

      – Jeśli jest tam nagranie, które pomoże w wyjaśnieniu tej sprawy, to nie uważam, że zaszczyt powinien przypaść Winterowi.

      – Aha.

      – Z drugiej strony lepiej, żebyś ty też tu nic nie ruszał.

      – Ponieważ jestem podejrzany.

      Bjørn nie odpowiedział.

      – W porządku – powiedział Harry. – Wyrzucony mąż zawsze jest pierwszym podejrzanym.

      – Dopóki nie zostanie wyeliminowany ze sprawy. Sam się zajmę nagraniem z tej kamery. Mówisz, że środkowy świerk?

      – Trudno ją zobaczyć. Kamera jest w pończosze, w identycznym kolorze jak pień. Umieściłem ją na wysokości dwóch i pół metra od ziemi.

      Bjørn obrzucił Harry’ego dziwnym spojrzeniem. Wreszcie pulchny technik ruszył w stronę drzew swoim zaskakująco miękkim i wyjątkowo powolnym krokiem. Zadzwonił telefon Harry’ego. Cztery pierwsze cyfry na wyświetlaczu powiedziały mu, że to ze stacjonarnej linii wewnętrznej tabloidu „VG”. Sępy zwietrzyły padlinę. A ponieważ dzwoniły do niego, najprawdopodobniej już znały nazwisko ofiary i doszukały się związku. Odrzucił połączenie i schował telefon z powrotem do kieszeni.

      Bjørn już kucał przy świerkach. Obejrzał się przez ramię i gestem przywołał Harry’ego. Ale za moment nakazał:

      – Nie podchodź bliżej. – I znów włożył białe lateksowe rękawiczki. – Ktoś nas uprzedził.

      – Co, do jasnej cholery… – szepnął Harry.

      Pończocha, zerwana z pnia i podarta, leżała na ziemi obok zniszczonej kamery i obudowy. Ktoś rozdeptał urządzenie. Bjørn podniósł szczątki.

      – Nie ma karty pamięci – zauważył.

      Harry oddychał przez nos.

      – Zobaczenie kamery w tej pończosze kamuflującej to niezły wyczyn – stwierdził Bjørn. – Trzeba właściwie stać tuż przy drzewie, żeby ją dostrzec.

      Harry w zamyśleniu skinął głową.

      – Albo… – Poczuł, że mózg potrzebuje więcej tlenu, niż on był w stanie mu dostarczyć. – Albo trzeba wiedzieć, że tam jest.

      – No tak. Komu o tym mówiłeś?

      – Nikomu. – Głos Harry’ego zabrzmiał ochryple, a on sam nie mógł pojąć od razu, czym jest owa narastająca w piersi bolesność, która za wszelką cenę chce się z niej wyrwać. Czyżby się budził? – Absolutnie nikomu. I zakładałem ją w kompletnych ciemnościach w środku nocy, więc nikt mnie nie widział. Przynajmniej żaden człowiek.

      Teraz poczuł, co takiego chce się z niego wydostać. Wroni krzyk. Płacz szaleńca. Śmiech.

      9

      Było wpół do trzeciej po południu, a kiedy drzwi do lokalu się otworzyły, nieliczni goście spojrzeli na nie bez większego zainteresowania.

      Restauracja U Schrødera.

      Określenie