policjantowi. – A pani kogo odwiedza?
– Matkę – odpowiedziała Dagny, zerkając na nagrobek syna tego człowieka. Valentin Gjertsen. Nazwisko nie wydało jej się całkowicie obce.
– A więc nie wdowa. Bo taka piękna kobieta jak pani oczywiście ma męża i dzieci?
– Ani jednego, ani drugiego – odparła Dagny z uśmiechem, a przez głowę przemknęła jej wizja dziecka, które będzie miało jej jasne loki i spokojny uśmiech Gunnara. Uśmiechnęła się na tę myśl jeszcze szerzej. – Jakie to ładne. – Wskazała na niezwykły metalowy przedmiot wetknięty w kwietnik przed nagrobkiem. – Co symbolizuje?
Mężczyzna wyjął go i pokazał. Przedmiot przypominał wijącego się węża i kończył się ostrym szpikulcem.
– Symbolizuje śmierć. Czy w pani rodzinie byli sza-szaleńcy?
– Hm… Nic mi o tym nie wiadomo.
Podciągnął rękaw flanelowej koszuli, żeby spojrzeć na zegarek.
– Piętnaście po drugiej – powiedziała Dagny.
Mężczyzna uśmiechnął się, jakby to była zbędna informacja. Nacisnął przycisk z boku zegarka, podniósł wzrok i takim tonem, jakby coś wyjaśniał, oznajmił:
– Dwie i pół minuty.
Zamierzał mierzyć czas?
Nagle zrobił dwa długie kroki i stanął tuż przed nią. Pachniał ogniskiem.
Znów jakby czytając w jej myślach, dodał:
– Twój zapach też czuję. Czułem go, już kiedy nadchodziłaś. – Wargi miał teraz wilgotne. Kiedy mówił, przypominały węgorze wijące się w więcierzu. – Masz ja-jajeczkowanie?
Dagny pożałowała, że się zatrzymała, a jednak wciąż nie ruszała się z miejsca, niemal przykuta przez jego wzrok.
– Jeśli nie będziesz się opierać, prędko będzie po wszystkim – szepnął.
W tej chwili jakby wreszcie się oderwała i odwróciła, żeby uciekać. On jednak szybko wsunął rękę pod jej kurtkę, chwycił za pasek spodni i szarpnął ją do tyłu. Zdążyła wydać z siebie krótki krzyk i spojrzeć na pusty cmentarz, po czym została rzucona i wciśnięta w żywopłot rosnący przed ogrodzeniem od strony Ullevålsveien. Dwie silne ręce objęły ją przez pierś, przytrzymując jak w imadle. Zdołała nabrać trochę powietrza, żeby krzyknąć, ale on jakby na to czekał, bo w momencie, gdy zaczęła wydawać dźwięk na wydechu, imadło zacisnęło się jeszcze mocniej, opróżniając jej płuca z powietrza. Zobaczyła, że mężczyzna ciągle trzyma w jednej ręce metalowego węża. Druga ręka przemieściła się do jej szyi i zacisnęła. Już poczerniało jej w oczach i chociaż chwyt wokół klatki piersiowej osłabł, czuła, że jej ciało robi się ciężkie i bezwładne.
To się nie dzieje, pomyślała, gdy jego druga ręka wcisnęła się między jej uda od tyłu. Poczuła coś ostrego wbijającego się w brzuch tuż pod klamrą paska w spodniach i usłyszała trzask rozcinanego materiału w kroku od paska z przodu do paska z tyłu. To się nie dzieje, na cmentarzu, w środku dnia, w środku Oslo! To na pewno nie dzieje się mnie!
Ręka zwolniła uścisk na szyi, a dźwięk, który się rozległ, w uszach Dagny zabrzmiał tak jak wtedy, gdy mama, nadmuchując sparciały materac, chciwie wciągała w obolałe płuca mieszankę wiosennego powietrza Oslo i spalin. Jednocześnie Dagny poczuła na gardle nacisk czegoś ostrego. Na samym skraju pola widzenia dostrzegła wijący się nóż i usłyszała szorstki szept tuż przy uchu:
– Ten pierwszy to był wąż dusiciel. A to jest wąż jadowity. Jedno maleńkie ukąszenie i umrzesz, więc stój nieruchomo, zupełnie nieruchomo, i nie wydaj z siebie żadnego dźwięku. O tak, właśnie tak. Wy-wygodnie stoisz?
Dagny Jensen czuła łzy spływające po policzkach.
– Już dobrze, dobrze, wszystko będzie dobrze. Zechcesz uczynić mnie szczęśliwym człowiekiem i zostać moją żoną?
Dagny poczuła czubek noża jeszcze mocniej wbijający się w jej krtań.
– Zrobisz to?
Ostrożnie kiwnęła głową.
– No to jesteśmy zaręczeni, ukochana.
Wargami dotknął jej karku. Tuż przed sobą, po drugiej stronie żywopłotu i ogrodzenia, usłyszała stukot kroków na chodniku i rozmowę dwóch osób, których głosy zaraz jednak się oddaliły.
– Teraz nastąpi dopełnienie. Powiedziałem, że ten wąż, który dotyka twojej szyi, symbolizuje ś-śmierć. Ale oto symbol życia…
Dagny go poczuła i mocno zacisnęła powieki.
– Naszego życia, które teraz tworzymy…
Pchnął, a ona zagryzła zęby, żeby zdusić krzyk.
– Z każdym synem, którego stracę, przywołam na świat pię-pięciu innych – syknął jej do ucha i pchnął jeszcze raz. – A ty nie odważysz się zniszczyć tego, co jest nasze. Słyszysz? Bo dziecko jest dziełem Bożym.
Pchnął po raz trzeci i opróżnił się z przeciągłym jękiem.
Nóż się odsunął, mężczyzna ją puścił. Dagny otworzyła dłonie i zobaczyła, że są całe zakrwawione od spodu, bo zaciskała je na ciernistym żywopłocie. Dalej jednak stała, pochylona do przodu, tyłem do mężczyzny.
– Odwróć się – rozkazał.
Nie chciała, ale zrobiła tak, jak powiedział.
Trzymał jej torebkę. Wyjął z niej przekaz dla SOS Wiosek Dziecięcych.
– Dagny Jensen – przeczytał. – Thorvald Meyers gate. Przyjemna ulica. Będę tam regularnie zaglądał. – Podał jej torebkę, przechylił głowę i przez chwilę obserwował Dagny. – Pamiętaj, Dagny, że to nasza tajemnica. Od tej pory będę nad tobą czuwał, będę cię strzegł. Jak orzeł, którego nie widzisz, ale wiesz, że jest tam, w górze, i widzi ciebie. Nic ci nie pomoże, bo jestem duchem i nikt nie zdoła mnie schwytać. Ale żadna krzywda cię nie spotka, bo się zaręczyliśmy, a moja dłoń nad twoją głową będzie cię chronić.
Podniósł rękę i Dagny dopiero teraz się zorientowała, że to, co wzięła za paskudną bliznę w grzbiecie dłoni, było otwartą na wylot dziurą.
Odszedł, a Dagny Jensen, szlochając, osunęła się bezsilna w rozmokły śnieg przy ogrodzeniu. Przez łzy widziała warkocz na plecach starego człowieka, odchodzącego spokojnym krokiem w głąb cmentarza ku północnej bramie. Rozległy się pulsujące piski, mężczyzna przystanął, podciągnął rękaw i ścisnął nadgarstek. Piski umilkły.
Harry otworzył oczy. Leżał na czymś miękkim i wpatrywał się w sufit. W mały, ale piękny kryształowy żyrandol, który Rakel przywiozła ze sobą, kiedy wracała do Norwegii po latach spędzonych w ambasadzie w Moskwie. Gdy się patrzyło od spodu, kryształki układały się w literę S, na co nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi. Kobiecy głos wypowiedział jego imię. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył.
– Harry – powtórzył głos.
Śnił. Czy to obudzenie? Otworzył oczy. Ciągle siedział prosto. Ciągle był U Schrødera.
– Harry? – To był głos Niny. – Masz gościa.
Podniósł głowę. I popatrzył wprost w zatroskane oczy Rakel. Ta twarz miała usta Rakel, jej lekko smagłą skórę. Ale też gładką rosyjską grzywkę ojca. Nie, ciągle śnił.
– Oleg – wymamrotał niewyraźnie,