mówił, co moja matka powinna zrobić. Ale to był przecież Gibson, więc nie zareagowałem.
– Czy obrażenia są bardzo poważne?
– Masz pogruchotaną prawą rękę, złamanych pięć żeber i miałeś poważnie uszkodzoną wątrobę, woreczek żółciowy i jedną nerkę. – Na twarzy Gibsona odmalował się niesmak. Wygładził dłonią przód szaty. – A nie wspomniałem o uszkodzeniu głowy. Musisz zdobyć się na cierpliwość, bo inaczej znów ci się pogorszy.
Potaknąłem słabo i ponownie ułożyłem się na poduszkach, zamknąwszy błądzące wokół oczy.
– Co się stało?
– Nie pamiętasz? – Scholiasta zmarszczył czoło. – Zostałeś zaatakowany. Jakieś szumowiny koło dzielnicy magazynów. Przejrzeliśmy nagrania z monitoringu ochrony i znaleźliśmy ich. – Ruchem głowy wskazał na stolik przy łóżku. – Ardian poprowadził prefektów. Znaleźli twój pierścień. – Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem i odnalazłem mój sygnet z laserowo grawerowanym diabłem Marlowe’ów wśród medycznych instrumentów. Obok niego leżał mój terminal.
– Widzę – mruknąłem i uniosłem lekko głowę, żeby wypić łyk wody. To dziwne, że gdy nie czujesz pragnienia, woda smakuje jak powietrze. Nigdy nie zauważasz jej smaku, cudownego smaku, chyba że zaschło ci w gardle. – A więc już nie żyją? Tamci trzej?
Gibson tylko skinął głową.
– Sir Roban znalazł cię w ostatniej chwili. Przywiózł cię tu. On i ta twoja porucznik.
– Kyra? – Mimo ostrzeżeń znów spróbowałem usiąść prosto i natychmiast tego pożałowałem, gdy przeszył mnie ból.
Gibson zamilkł, a ja pomyślałem przez chwilę, że stracił przytomność, stojąc jak w narkolepsji, pokonany przez bezgraniczne zmęczenie. Kiedy jednak położyłem się z powrotem i ból zelżał, zauważyłem, że oczy ma otwarte i patrzy na mnie z uwagą.
– O co chodzi? – zapytałem i skrzywiłem się, gdy poruszywszy ręką, dotknąłem miejsca na brzuchu, gdzie Tor Alma założyła aparat korekcyjny.
Stary scholiasta odetchnął głęboko, poprawiając machinalnie mankiet swego obszernego rękawa.
– Twój ojciec chce cię widzieć, kiedy tylko poczujesz się lepiej.
– Powiedz mu, żeby sam do mnie przyszedł – rzuciłem odruchowo. To zabolało. Żadne z moich rodziców nie przyszło, ani Crispin. Tylko Gibson. Mój wychowawca. Mój nauczyciel. Mój przyjaciel.
Blady, lecz ciepły uśmieszek wypłynął na postarzałą twarz Gibsona, który klepnął mnie lekko po ramieniu.
– Twój ojciec jest bardzo zajętym człowiekiem, Hadrianie. Wiesz o tym.
– Ktoś próbował mnie zabić! – Słabym gestem wskazałem opatrunek pod moimi żebrami. – Zdawałoby się, że mógłby znaleźć chwilę, żeby sprawdzić, jak się czuję. Czy w ogóle przyszedł? Choć raz? A matka?
– Lady Liliana nie ruszyła się stamtąd. – Gibson wciągnął kolejny haust powietrza. – Zostawiła instrukcje, żeby ją powiadomić, gdyby twój stan się pogorszył. A jeśli chodzi o ojca… to…
To mi wystarczyło.
– Oczywiście jest bardzo zajętym człowiekiem. – W moich słowach pobrzmiewała pustka i pewna zadziorność, jakby pękła jakaś szyba ochronna przebita pociskiem, a jej kawałki utrzymały się razem tylko dzięki temu, że oparły się o siebie wzajem, gotowe jednak posypać się pod najlżejszym naciskiem.
– Twój ojciec… prosi, żebyś rozważył, jak odniesione rany mogą wpłynąć na godność twego rodu. – Zawsze będę pamiętał, jak Gibson unikał mego wzroku, gdy wypowiadał te słowa, niemal równie dobrze jak ukłucie, które przy nich poczułem.
Zadrżałem i zamknąłem oczy, aby powstrzymać łzy, które do nich napłynęły. Jedną rzeczą jest czysto intelektualnie wiedzieć, że rodzice cię nie kochają, a zupełnie inną rzeczą jest to odczuć.
– Kazał ci to powiedzieć.
Nie było odpowiedzi i to właśnie stanowiło potwierdzenie. Spojrzawszy raz jeszcze, zauważyłem, jak bardzo zmęczony był Gibson. Pod szarymi oczami widniały ciemne kręgi, a w sąsiedztwie dumnych bokobrodów pojawiły się cienkie odrosty. Uświadomiłem sobie, że ten człowiek siedział na tym krześle od niemal pięciu dni, przez cały czas mego leczenia. Miałem w nim namiastkę ojca, ale jego twarz nigdy nie zawiśnie pod Kopułą Barwnych Rzeźb.
– Powinieneś się przespać, Gibsonie.
– Tak, skoro już wiem, że ci lepiej. – Mówiąc to, scholiasta odstawił kubek z wodą na stolik, obok moich rzeczy osobistych i instrumentów medycznych. – Kiedy tylko będziesz mógł, porozmawiaj z ojcem.
– Gibsonie… – Sięgnąłem zdrową ręką i złapałem go za luźny rękaw, napinając krępujące mnie pasy. Palce miałem opuchnięte, słabe i odrętwiałe. – On odda to Crispinowi.
Stary scholiasta spojrzał na mnie. Jego oczy stały się matowe jak porośnięte mchem kamienie.
– Co odda Crispinowi?
Nie dbając o kamery, mikrofony i cokolwiek jeszcze umieszczono w moim pokoju, wzruszyłem ramionami i krzywiąc się, opuściłem rękę.
– Wszystko.
Gibson stuknął laską o podłogę, zamyślony.
– Nie wskazał jeszcze swego dziedzica.
– Ale to, co uczynił, stanowiło coś w rodzaju zapowiedzi, prawda? Na koniec Kolosso? – Czułem, że mam rację, i zacisnąłbym dłonie w pięści, gdyby jedna z nich nie była uwięziona w rękawicy.
– Nic podobnego. – Gibson znów stuknął laską o posadzkę. – Pomiędzy napadem na ciebie a występem twego brata w koloseum, gdzie, jak rozumiem, dokonał imponującego dzieła, twój ojciec nie miał wiele czasu, by coś powiedzieć. Plebejusze są zachwyceni twoim bratem. Słyszałem, że Crispin był całkiem… mężny.
– Mężny? – Niemal się roześmiałem, poczuwszy nagłą potrzebę splunięcia na podłogę. – Czarna Ziemio, Crispin to maniak, Gibsonie. Odwiąż mi lewą rękę, żebym mógł się napić, a niech to! – Zrobił to i podał mi kubek. Wszystkie uczucia przeszły na moją rękę i zacisnąłem lewą dłoń wokół przezroczystego, grubego plastiku. Brykający czerwony diabeł Marlowe’ów wiszący na ścianie wyglądał niemal tak, jakby drwił sobie ze mnie, a ja ścisnąłem plastik tak mocno, że zatrzeszczał. – On musi o tym wiedzieć! Słyszał przecież, co powiedział ojciec.
Gibson przechylił głowę.
– A co powiedział?
Opowiedziałem mu wszystko: o mojej porażce w rozmowach z fakcjonariuszką Gildii, o posiedzeniu rady, o wszystkim. Po chwili zamknąłem oczy i chyba już setny raz pozwoliłem głowie opaść na puchową poduszkę. Potem zadałem pytanie, którego bałem się najbardziej ze wszystkich. Uznałem jednak, że lepiej je zadać, niż pozwolić mu dręczyć mnie od środka.
– Co zatem ze mną zrobią?
Na tak ważkie pytanie Gibson odpowiedział zaskakująco prędko i spójnie, a ja musiałem przypomnieć sobie, że człowiek ten jest scholiastą, wyćwiczonym w logice, którą poważa ponad wszystko.
– To nie zostało zapowiedziane. Ojciec nigdy nie ogłosił cię dziedzicem, a więc tak naprawdę nie ma tu żadnej prawnej komplikacji. A prostacy opowiedzą się raczej za Crispinem, jak rzekłem. Przynajmniej na razie.
– Zobaczymy,