Roma Ligocka

Jeden dobry dzień


Скачать книгу

uciekać zawsze umiałaś.

      ***

      W szkole podstawowej na początku każdego roku dostawaliśmy zadanie z polskiego zawsze o tym samym tytule: „Jak spędziłam letnie wakacje i co mi się w nich najbardziej podobało”.

      Nie wiem już, co pisałam, pewnie zmieniało się to z wiekiem. Dziś przypominam sobie tylko to pierwsze, kiedy miałam może osiem lub dziewięć lat.

      „Na wakacje pojechałyśmy z mamusią w góry, do Zakopanego – pisałam wtedy – tam były owieczki i białe psy, owczarki, z którymi się bawiłam, i jedna pani chodziła z bańką i sprzedawała śmietanę, i opalałam się, ale trzeba uważać, bo w górach jest mocne słońce”.

      Jak łatwo było wtedy pisać wspomnienia – i jak radośnie. Bardzo chciałabym móc tak pisać teraz. Ale dziś tytuł wypracowania brzmi: „Jak spędziłaś życie i co ci się w nim podobało” – a to już jest trudniejsze zadanie domowe. Może najtrudniejsze, jakie zdarzyło mi się napisać.

      ***

      Spotykam wielu ludzi, którzy mnie rozpoznają. Traktuję ich jak znajomych, choć nieraz widzę ich po raz pierwszy.

      – Ja panią tak dobrze znam – mówi spotkana przypadkiem na ulicy pani Krysia. – Przeczytałam wszystkie pani książki, więc wszystko o pani wiem.

      Jak może pani wiedzieć o mnie wszystko – myślę, choć nie mówię tego głośno – jeśli ja o sobie nie wiem prawie nic?

      ***

      Buntuję się przeciw porządkowi rzeczy, sile rzeczy, terrorowi rzeczy. Choć w końcu ustępuję – bo zawsze chcę być grzeczną dziewczynką. A potem buntuję się znowu.

      Zapominam o planach na dzisiaj – nie patrzę na listę spraw do załatwienia, choć sama ją sobie napisałam.

      Rano wybieram się z koszykiem na targ, aby kupić miód, marchewkę, owoce.

      I nagle idę w kierunku przeciwnym do zamierzonego.

      W południe na Wawelu robię sobie zdjęcie pod drzewami kwitnących różowych magnolii albo na barce na Wiśle z kieliszkiem prosecco. Takie to są moje dzisiejsze bunty, tak łatwe, bo nikt mnie za nie nie ukarze. I tłumaczyć się muszę tylko sama przed sobą.

      Wracam więc do domu wieczorem z pustym koszykiem. No, nie jesteś osobą poważną – mówię do swojego odbicia w lustrze. Ale to już oboje wiemy od dawna – lustro i ja.

      Moje codzienne piekło wybrukowane jest dobrymi postanowieniami – teraz już tylko piekiełko.

      Może piszę dlatego, że nie mam do kogo mówić? Nie, to byłoby za proste. A może nieraz mało mówię, czasem milczę – oszczędzam słowa, ponieważ mam dla kogo pisać…

      Nie zawsze czytam listy. Zaniedbuję przyjaciół. Bo co im powiem? Że mi smutno, że nie zawsze sobie radzę? Przecież ja jestem od pocieszania. Nie dzwonię do tych, do których powinnam zadzwonić. Czekam, aby ktoś zadzwonił do mnie. Najlepiej ten, którego głos pragnę usłyszeć.

      ***

      Odkąd pamiętam, świat i życie próbowały narzucić mi jakiś ład i porządek, tyle że nie zawsze był to mój świat i mój porządek. Buntowałam się więc i próbowałam go zburzyć, choć rzadko mi się to udawało. Chcesz być dopasowana, grzeczna, pokorna, bo tak cię wychowano, tego – wydaje ci się – oczekuje od ciebie świat. Chcesz być zbuntowana, przebojowa, inna – i też ci się wydaje, że taką świat chce cię widzieć. A potem patrzysz w lustro, nie wiesz, kogo widzisz i chcesz już tylko, żeby nie bolało.

      ***

      Zrywałam związki, zanim zaczęły zniewalać moją duszę. Uciekałam od relacji, gdy te próbowały mnie wchłonąć. Odrzucałam przyjaźń, która zawłaszcza.

      Wyjeżdżałam z miast, z miejsc, które przestawałam kochać.

      Przysparzałam sobie kłopotów, z którymi potem musiałam się uporać. Czasem myślałam, że winne są okoliczności – teraz częściej myślę, że winna byłam ja.

      Nigdy nie zastanawiałam się, ile mam lat i czy starczy mi sił.

      Nie pytałam innych o ich wiek, patrzyłam im tylko w oczy.

      Może więc prawa i porządek losu nie są tak nieubłagane, jak nam się wydaje? – pytam dziś siebie. Może sama też jesteś swoim prawem i porządkiem?

      ***

      Gdyby twoje życie było jak książka – na jakie podzieliłabyś je rozdziały?

      Praca. Miłość. Podróże. Przyjaciele.

      I jaka miałaby być tych rozdziałów kolejność?

      Na pewno miłość przed pracą – ale czy przyjaźń przed miłością? Nie wiem.

      ***

      Przyjaźń. Te dobre – nieliczne przetrwały do dziś. Może nigdy nie były poddane żadnej rozdzierającej próbie. Ale były dobre i są.

      Ulegają tylko niespostrzeżenie i nieuchronnie korozji, jaką przynosi czas. A te inne?

      Wydaje ci się, że ktoś cię rozumie, że ci na nim zależy, a potem wystarczy chwila, czas potrzebny do powiedzenia: „to na razie, cześć, będziemy w kontakcie”, i już wiesz: nie będę umiała przywiązać się do tej osoby, polubić ją naprawdę. Zamykają się jakieś drzwi, które nigdy się nie otworzyły.

      Wracasz do domu znanymi ulicami i nawet nie musisz wyrzucać z pamięci czegoś, co cię nie obchodzi, nie obchodzi. Nie obchodzi.

      ***

      Miłość. Kiedyś myślałam, że miłość jest jak podarunek. Jak prezent pod choinkę opakowany w bibułkę i obwiązany różową wstążeczką. A ona była jak wąska kamienna ścieżka wydeptana między skałami. Szłam, płakałam, zawracałam, i jeszcze dziś bolą mnie stopy.

      Miłość – jej podstawowe prawa i obowiązki. Nacierpisz się, zanim je zapamiętasz.

      Nie zawłaszczaj.

      Pamiętaj, że nic nie jest twoje, wszystko tylko podarowane.

      Pamiętaj, że nic ci się nie należy, ale wszystko może na ciebie czeka. Nie biegaj za uczuciem – wyjdź mu naprzeciw.

      Bądź uważna. Ale nie sprawdzaj. Nie przykładaj miary ani wagi. – Zwłaszcza tej narzuconej ci nie swojej.

      Nie oczekuj więcej, więcej i jeszcze więcej. – I jeszcze.

      ***

      Inność w bliskości. Bliskość i inność.

      Bliski człowiek ma wszystkie cechy, których sama nie mam – siłę i spokój, pogodną zgodę i ciekawość życia. Wystarczy dotyk jego ręki i uśmiech, żeby wiedzieć… więcej nie trzeba.

      Nie muszę mieć wszystkiego.

      ***

      Najłatwiej jest opisywać wakacje. Podróże. Szczególnie te z dzieciństwa.

      Nie leciało się wtedy samolotem na tydzień do Australii, żeby spędzić cztery dni w samolocie i trzy dni na miejscu.

      Jeździło się na wieś. Przynajmniej na miesiąc albo więcej. Można było się przyzwyczaić, polubić to miejsce. Polubić kogoś albo coś – uznać za swoje.

      Były oczywiście zielone łąki, były lasy, pastwiska. Było brodzenie bosymi stopami w lodowatej wodzie strumyka. Były też komary, osy, był czerstwy chleb z cukrem i deszcz, który czasem padał godzinami.

      Stałam wtedy w oknie, zaplatałam warkocze i liczyłam krople deszczu na szybach. Zawsze też były jeszcze książki.

      Moja mama miała dużo przyjaciółek, te zaś miały dzieci i z nimi wszystkimi spędzaliśmy razem