Ałbena Grabowska

Matki i córki


Скачать книгу

w dalszą drogę. Jestem świadomością przekazaną nieświadomemu, malutkiemu dziecku w chwili jego narodzin. Czemu opowiadałam maleńkiej córce wszelkie szczegóły ze swojego wojennego życia, z tych kilku lat, które całkowicie odmieniły moje losy? Myliłam się, wierząc, że małe dzieci nie pamiętają. Moje słowa musiały wedrzeć się do każdej pojedynczej komórki i zasiać w jej galaretowatym mózgu ziarno niepewności. Kim była jej matka? Nie chciałam, żeby o tym wiedziała. Nie powinna, gdyż to może wpłynąć na jej los.

      Lila ma rację. Bystre dziecko. Nie umarłam jak inni ludzie.

      – Co tam mruczysz, Sabciu? – pyta mnie moja matka, która także nie umarła.

      – Nic, nic… – próbuję ją zniechęcić. Nie lubię, kiedy mówi do mnie „Sabciu”.

      Całe życie była ciekawska. Kiedy wróciłam z obozu, nie chciałam o niczym rozmawiać. Sądziłam, że powinna to zrozumieć. Nie chciałam jeść, nie chciałam żyć. To irracjonalne. W obozie człowiek robi wszystko, aby przetrwać. Walczy dzień po dniu, pazurami trzyma się straszliwego życia. Myśli sobie – cierpię, więc jestem. Przetrwam, nadzieja mnie nie opuści. Przetrwałam, a nadzieja odeszła. Stało się tak, jakbym właśnie teraz chciała umrzeć. Teraz, kiedy przecież mogłam żyć.

      Jeździłam do lasu i wchodziłam tam, gdzie znajdowały się znaki „uwaga miny”. Niech by mnie któraś rozerwała, abym przestała tak cierpieć. Ale miny nie okazały mi litości. Próbowałam wejść na tory, ale pociąg zatrzymał się tuż przede mną, a roztrzęsiony maszynista wrzasnął: „Gówniaro! Życie ci niemiłe?”. Życie nie tylko było niemiłe. Było nieznośne.

      – Należało powiedzieć im prawdę… – Matka spojrzała na mnie znacząco.

      Nienawidziłam jej w tej chwili. Ona chciała wyjawić prawdę o mnie? Sama nie powiedziała prawdy o sobie. Przekazała mi swoją historię, gdy sama byłam niemowlęciem, na zawsze naznaczając mnie jej piętnem. Dla córki i wnuczki miałyśmy szmatławe historyjki o Syberii i obozie. Nie było w nich słowa prawdy. Bez jednego prawdziwego słowa.

      MARIA

      Nie rozumiałam, co znaczy to wszystko. Milczenie ojca, popłakiwanie matki. Okryłam ich wstydem. Patriotycznym wprawdzie, ale wstydem. Gdzie podziała się moja trzpiotowatość? Zniknęła wraz z zabraniem męża do cytadeli, zwolnieniem ze służby i powrotem do domu. Dobry Boże, czemu tak się stało? Byliśmy szczęśliwi. Nie minął miesiąc od ślubu. Ślubu, o którym mówiła cała Warszawa. Mecenas Mączka rozkładał ręce.

      – Cóż ja mogu? – zapytał.

      – A może kogoś przekupić? – naciskała matka.

      Kobiecie wolno mówić takie rzeczy, wiadomo, wietrzna, nie za mądra istota. Ojciec nie zadałby tego pytania. Teraz też się obruszył.

      – Ależ Tereso – powiedział, ale jego postawa wyrażała wdzięczność wobec matki, że właśnie takie pytanie zadała.

      – Gdybyż to tylko było możliwe… – Mączka wzniósł oczy ku niebu.

      Ach, jak on nam współczuł, przez „ł” przedniojęzykowe. Tak bardzo chciał pomóc – także przez to ruskie „ł”, które go w moich oczach zdradziło (przez normalne, polskie „ł”).

      – Musi być możliwe – nie odpuszczała matka, podczas gdy ojciec powtarzał swoje „ależ Tereso”, ale patrzył z napięciem na twarz Mączki. Tolerował jego przewracanie oczami tylko dlatego, że jedyny Mączka mógł cokolwiek pomóc. Przynajmniej tak się wtedy wydawało.

      – Już po procesie… – Uniósł gruby paluch i popatrzył na mnie. – Gdyby mnie wtedy poproszono…

      Kiedy aresztowano mojego męża pod zarzutem zdrady, nie mogłam uwierzyć, że mój Piotr byłby zdolny do takich działań, nie mógłby zdradzić Polski. Piotra nie interesowała Polska. Piotra interesowałam ja. Mój kochany, cudny, młody mąż.

      Jak on tańczył walca. Jak patrzył mi w oczy. Jak zapewniał o swojej miłości. Mdlałam w jego ramionach pod spojrzeniem czarnych oczu, które przenikały na wskroś moją naiwną duszę. Kiedy poprosił o rękę, wyszeptałam tylko „tak” i osunęłam się wdzięcznie na otomanę. On zerwał się z kolan i złożył na mojej ręce pocałunek. A potem mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. Przez miesiąc rozprawialiśmy przy śniadaniu o skowronkach i malarstwie Canaletta.

      – Pan wie, mecenasie, że poprosilibyśmy, ale wtedy wyjechał pan z kraju.

      – Nie opuściłem granic kraju – sprostował z tym samym obleśnym uśmiechem, wpatrując się w mój dekolt.

      – Przepraszam – powiedział ojciec. – Chciałem powiedzieć, że nie było szanownego pana w Warszawie.

      Uśmiech rozciągnął się od ucha do ucha.

      – Załatwiałem interesy w Moskwie – odparł. – Mam tam mnóstwo interesów. Także z ludźmi, którzy mają wielkie wpływy. W samej stolicy naszego kraju. Poza tym… Cóż… – Chrząknął. – Czyż można mnie winić, że nie chciałem przyjść na wesele panny Marii? Patrzeć na szczęście, które nie jest moim udziałem…

      Skoro tak otwarcie dawał do zrozumienia, że mu się podobam, postanowiłam to wykorzystać. Wyobrażałam sobie wtedy, że tacy jak Mączka mogą zrobić dla cierpiącej kobiety coś wyjątkowego zupełnie bezinteresownie. Podeszłam dość blisko i wzięłam kilka szybkich oddechów.

      – Panie Andrzeju kochany… – Zawiesiłam głos. – Pan wie, że Piotr nigdy by nie zdradził cara… Prowadzi interesy w samej Rosji. Mam na myśli nie Księstwo, a tereny… dawne.

      Brakowało mi wykształcenia. Zabory pozostawały dla mnie zagadką. Gdyby Piotra nie aresztowano, dalej nie miałabym pojęcia, czy jest wolna Polska, czy też nie. Mączka patrzył na mnie z mieszaniną pożądania i politowania. Musiałam sprawić, żeby pożądanie przeważyło. Za wszelką cenę.

      – Maryniu – zmitygował mnie tymczasem ojciec. – Nie zawracaj sobie ślicznej główki takimi sprawami. To nieodpowiednie dla damy.

      – Ależ tatku. – Przeniosłam wzrok na ojca i zaczęłam wyłamywać paluszki. Tak, tatku, grajmy w tę grę. Ty będziesz strażnikiem opowieści, a my z mamą ujmiemy to wprost. Czego chcesz, gruby, obleśny Mączko, w zamian za uwolnienie mojego męża z Cytadeli?

      – Chodzi o jej męża, Stanisławie… – Mama stała po mojej stronie.

      – Drogi panie Mączka – powiedziałam, ignorując zgorszony wzrok ojca. – To jakieś straszliwe nieporozumienie. Piotr prowadzi rozległe interesy. Ależ on dba o swoich ludzi! Wiem to doskonale. To jest wspaniały człowiek, panie Mączka. Niezdolny do zdrady! Wierny carowi.

      Rybka chwyciła przynętę.

      – To skąd takie oskarżenie? – spytał. – Brzydkie oskarżenie. Bardzo brzydkie.

      Rozłożyłam ręce i zrobiłam minkę. Zawsze działała. Dostawałam cukierki, wstążki do włosów, tańce, które chciałam, kawalerów, których towarzystwa pragnęłam. Teraz chciałam, aby za te minki uwolniono mojego niewinnego męża. Cóż za cierpienia musiał tam przeżywać. A ja? Taki skandal! Taki wstyd!

      – Może zazdrosny wspólnik? – zaryzykował ojciec.

      – Pan Piotr nie miał wspólnika… – przypomniał nam Mączka. – Kiedy zakładał fabrykę, współpracował z niejakim Halickim. Ów Halicki wycofał się z interesu i założył własną fabryczkę. Porcelany, notabene.

      Po co on o tym wspominał?

      – Skazano mojego zięcia na więzienie… – wyszeptał ojciec. – Córka moja została okryta hańbą…

      – Och…