Варлам Шаламов

Opowiadania kołymskie


Скачать книгу

palce i zamach­nął się. Dzie­sięt­nik zaczął prze­raź­li­wie krzy­czeć. Fie­dia rzu­cił się do Sawiel­jewa, ale cztery palce zna­la­zły się w tro­ci­nach. Nie było ich nawet widać pomię­dzy gałąz­kami i szczap­kami drewna. Szkar­łatna krew buch­nęła z kiku­tów. Razem z Fie­dią roze­rwa­li­śmy koszulę po Iwa­nie Iwa­no­wi­czu, zro­bi­li­śmy zacisk na ręce i opa­trzy­li­śmy ranę.

      Dzie­sięt­nik odpro­wa­dził nas do łagru. Sawiel­jewa – do ambu­la­to­rium na opa­tru­nek, a potem do śled­czego, aby roz­po­czął sprawę o samo­oka­le­cze­nie. Fie­dia i ja powró­ci­li­śmy do tego samego namiotu, z któ­rego przed dwoma tygo­dniami wycho­dzi­li­śmy pełni nadziei na ocze­ku­jące nas szczę­ście.

      Nasze górne miej­sca na pry­czach były już zajęte przez innych, jed­nakże nie przej­mo­wa­li­śmy się tym – trwało lato i na dole było chyba lepiej niż na górze. Zanim przyj­dzie zima, jesz­cze bar­dzo wiele się zmieni.

      Zasną­łem szybko, a prze­bu­dziw­szy się w nocy, pod­sze­dłem do sto­lika sprzą­ta­ją­cego-dyżur­nego tej nocy. Przy­siadł się tam Fie­dia z kawał­kiem papieru w ręce. Przez ramię prze­czy­ta­łem, co on tam nagry­zmo­lił:

      „Mamo – pisał Fie­dia – mamo, żyje mi się dobrze. Mamo, ubrany jestem zgod­nie z porą roku…”

      INŻEK­TOR

      Kie­row­nik odcinka

      „Złote źró­dło”

      Kudi­now L.W.

      Do

      Kie­row­nika kopalni

      tow. A.C. Koro­lowa

      RAPORT

      Zgod­nie z Waszym zarzą­dze­niem doty­czą­cym poda­nia wyja­śnień w związku z sze­ścio­go­dzin­nym prze­sto­jem 4. bry­gady z/k z/k, do któ­rego doszło 12 listo­pada br. na odcinku „Złote źró­dło” powie­rzo­nej Wam kopalni, dono­szę, co nastę­puje: Tem­pe­ra­tura powie­trza rano wyno­siła ponad 50 stopni. Ter­mo­metr nasz został znisz­czony przez dyżur­nego nad­zorcę, o czym już Wam mel­do­wa­łem. Jed­nakże można było okre­ślić tem­pe­ra­turę, gdyż plwo­cina zama­rzała w locie.

      Bry­gada została wypro­wa­dzona na czas, ale nie mogła przy­stą­pić do pracy, gdyż przy boj­le­rze obsłu­gu­ją­cym nasz odci­nek przy roz­grze­wa­niu gruntu zupeł­nie odmó­wił pracy inżek­tor. O złej pracy inżek­tora nie­jed­no­krot­nie powia­da­mia­łem głów­nego inży­niera, ale nie podej­muje się żad­nych środ­ków i inżek­tor zupeł­nie się roz­re­gu­lo­wał. W chwili obec­nej główny inży­nier nie chce go wymie­nić.

      Zła praca inżek­tora spo­wo­do­wała nie­przy­go­to­wa­nie gruntu i trzeba było bry­gadę trzy­mać przez kilka godzin bez pracy. Nie ma się u nas gdzie ogrzać, a ognisk roz­pa­lać się nie zezwala. A na ode­sła­nie bry­gady z powro­tem do baraku nie zga­dza się kon­wój.

      Pisa­łem już wszę­dzie, gdzie tylko można, że z takim inżek­to­rem nie mogę dalej pra­co­wać. On już przez pięć dni tak skan­da­licz­nie pra­co­wał, a prze­cież od niego zależy wyko­na­nie planu całego odcinka. Nie możemy sobie z nim pora­dzić, a główny inży­nier nie zwraca na to uwagi i żąda tylko kubi­ków.

      Za powyż­sze

      Naczel­nik odcinka „Złote źró­dło”

      Inży­nier gór­ni­czy

      L. Kudi­now

      Na rapor­cie, na ukos, napi­sano wyraź­nym cha­rak­te­rem pisma:

      1. Za odmowę pracy w ciągu pię­ciu dni, która spo­wo­do­wała zała­ma­nie pro­duk­cji i prze­stoje odcinka, uka­rać z/k Inżek­tora trzy­dnio­wym aresz­tem bez wypro­wa­dza­nia do pracy, umiesz­cza­jąc go w kom­pa­nii o zaostrzo­nym reżi­mie. Sprawę prze­ka­zać do orga­nów śled­czych w celu pocią­gnię­cia z/k Inżek­tora do prze­wi­dzia­nej prze­pi­sami odpo­wie­dzial­no­ści.

      2. Głów­nemu inży­nie­rowi Gorie­wowi zwra­cam uwagę w związku z bra­kiem dys­cy­pliny w pracy. Pro­po­nuję zamie­nić z/k Inżek­tora kimś z wol­nego najmu.

      Naczel­nik kopalni

      Alek­san­der Koro­low

      APO­STOŁ PAWEŁ

      Kiedy wywich­ną­łem stopę, spa­da­jąc w szur­fie ze śli­skich schod­ków wyko­na­nych z żer­dzi, naczal­stwo zro­zu­miało, że będę długo kuleć, a ponie­waż nie można było tak sie­dzieć bez pracy, prze­nie­siono mnie jako pomoc­nika do naszego sto­la­rza, Adama Frühsorgera, z czego obaj – i on, i ja – byli­śmy bar­dzo zado­wo­leni. W swym „pierw­szym życiu” Frühsorger był pasto­rem w jakiejś nie­miec­kiej wsi koło Marks­stadtu na Woł­dze. Spo­tka­łem się z nim na jed­nym z więk­szych tran­zy­to­wych punk­tów w cza­sie tyfu­so­wej kwa­ran­tanny i przy­je­cha­li­śmy razem tutaj do pracy w oddziale zwiadu węglo­wego. Frühsorger, podob­nie jak ja, zdą­żył już być w taj­dze, zdą­żył stać się „docho­diagą” i na wpół obłą­kany tra­fił z kopalni na punkt tran­zy­towy. Ode­słano nas do zwiadu węglo­wego jako inwa­li­dów, w cha­rak­te­rze „obsługi” – kadry pra­cow­ni­ków zwiadu kom­ple­to­wano jedy­nie wol­nymi. Co prawda byli to tylko wczo­rajsi więź­nio­wie, po nie­dawno odby­tym wyroku, nazy­wani pogar­dli­wie w łagrze „wol­niasz­kami”. Kiedy jecha­li­śmy tutaj, pomię­dzy czter­dzie­stu ludźmi z led­wo­ścią udało się zna­leźć dwa ruble na kupno machorki, ale jed­nak to już nie byli ci nasi. Wszy­scy rozu­mieli, że gdy miną dwa, trzy mie­siące, oni także będą mogli się ubrać, wypić, otrzy­mają dowód oso­bi­sty, a może za rok pojadą nawet do domu. Te nadzieje były tym bar­dziej żywe, że Para­mo­now, naczel­nik zwiadu, obie­cał im ogromne zarobki i polarne racje żyw­no­ściowe. „Wszy­scy poje­dzie­cie do domu w cylin­drach” – stale im powta­rzał. Nato­miast z nami, aresz­tan­tami, nie roz­po­czy­nano żad­nych roz­mów o cylin­drach i polar­nych racjach żyw­no­ścio­wych.

      Zresztą naczel­nik nie był w sto­sunku do nas ordy­narny. Do pracy w zwia­dzie nie dawano mu więź­niów, i tych pię­ciu ludzi do obsługi – to było wszystko, co Para­mo­no­wowi udało się wypro­sić.

      Kiedy wywo­łano nas, nie­zna­ją­cych się jesz­cze wza­jem­nie, według listy z baraku, i zapro­wa­dzono przed jasne i prze­ni­kliwe oczy Para­mo­nowa, ten, po prze­py­ta­niu nas, wydał się bar­dzo zado­wo­lony. Jeden z nas był zdu­nem – siwo­wąsy kpiarz z Jaro­sła­wia, Izgi­bin, który nie utra­cił w łagrze swej wro­dzo­nej żywo­ści. Jego fach poma­gał mu tro­chę i dla­tego nie był tak wycień­czony jak pozo­stali. Dru­gim był jed­no­oki olbrzym z Kamieńca Podol­skiego – „palacz paro­wozu”, jak przed­sta­wił się Para­mo­no­wowi.

      „A więc potra­fisz coś zro­bić jako ślu­sarz” – powie­dział Para­mo­now. „Potra­fię, potra­fię” – potwier­dził skwa­pli­wie „palacz”. On szybko zorien­to­wał się w korzy­ści pracy w zwia­dzie zatrud­nia­ją­cym wol­nych. Trzeci, Ria­za­now, był agro­no­mem. Zawód ten wpra­wił Para­mo­nowa w zachwyt. Na porwane łach­many, sta­no­wiące odzież agro­noma, nie zwró­cił oczy­wi­ście