już być w domu.
– Powinnam była z tobą jechać – stwierdziła Harper z ubolewaniem.
– Nie, skarbie. Musiałam to zrobić sama. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.
– Niekoniecznie. Ty zawsze mnie wspierasz. Powinnam być przy tobie w ciężkich chwilach.
Być może miała rację. Ale tak naprawdę nie chciałam, żeby Harper zobaczyła, jak mnie traktują w Phoenix, bo to mogłoby zmienić jej opinię o mnie. Oczywiście wtajemniczyłam ją w całą historię, ale bałam się, że ci wszyscy ludzie mogliby w jakiś sposób przekonać ją, że to ja ponoszę winę. A to nieprawda. To była niedorzeczna obawa, ponieważ Harper kochała mnie jak siostrę, lecz mimo to nie potrafiłam się jej pozbyć.
– Nawet jeśli cię ze mną nie było, i tak czułam twoje wsparcie – zapewniłam.
Harper westchnęła.
– Niech ci będzie. Odezwij się, kiedy wylądujesz w Chicago, i daj znać, kiedy twój samolot ląduje w Bostonie. Jeśli uda mi się zwolnić z pracy, przyjadę po ciebie.
– Nie musisz tego robić.
– Ale chcę, więc siedź cicho.
Roześmiałam się łagodnie.
– Dobrze. Zadzwonię. Pa, skarbie.
– Pa, kochana.
Kiedy się rozłączałam i wyłączałam telefon, przysięgłabym, że czułam na sobie wzrok Szkota Sukinkota. Jednak gdy na niego zerknęłam, ze zmarszczonym czołem patrzył na ekran laptopa.
Rozległ się komunikat, że samolot jest gotowy do startu, i poproszono pasażerów o schowanie większych urządzeń elektronicznych, takich jak laptopy. Ukradkiem patrzyłam, jak mój odpychający sąsiad odkłada laptopa i usadawia się wygodniej w fotelu.
Zamknął oczy, co wykorzystałam, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Rękawy sportowej koszulki nadal miał podwinięte, więc widziałam część tatuaży na jego lewym ramieniu. Wśród dymu, pyłu i czegoś, co wyglądało jak ruiny budynków, biegł współczesny żołnierz z karabinem. Nad nim zobaczyłam coś, co wyglądało jak stopa innej postaci, ale resztę przesłaniał rękaw koszulki. Mimowolnie przeniosłam wzrok na frapującą twarz Szkota. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jakie długie są jego złotobrązowe rzęsy. Moją uwagę przyciągnęła wydatna dolna warga, otoczona zarostem. Taki trzydniowy zarost zwykle mnie odrzucał, ale musiałam przyznać, że ten drań wygląda z nim dobrze.
Przyszło mi do głowy, że pewnie drapie i łaskocze przy pocałunku.
Na samą myśl o tym przerażona poczułam pulsowanie między nogami.
Zaczerwieniłam się i oderwałam wzrok od sąsiada. Zamierzałam ignorować jego obecność i fizyczne reakcje, jakie we mnie wywołuje, ale nagle spostrzegłam jego dłoń na podłokietniku obok.
Kurczowo zaciskał na nim palce.
Z całej siły.
Aż zbielały mu kostki.
Znów spojrzałam na jego twarz i tym razem zauważyłam bruzdę między brwiami i lekko rozszerzone nozdrza.
Czyżby ten szkocki twardziel bał się latania?
Natychmiast przypomniałam sobie Harper. Panicznie bała się latać. Kilkukrotnie wybrałyśmy się razem na wakacje do Europy i za każdym razem czułam się bezsilna, ponieważ nie mogłam jej pomóc. Kiedy tylko wchodziłyśmy na pokład, zamieniała się w kłębek nerwów, a gdy samolot startował, bladła i drżała na całym ciele. Nawet po starcie przez cały czas siedziała spięta w fotelu, sztywna ze strachu. Podczas długich lotów musiałam odprowadzać ją do toalety i stać pod drzwiami, żeby czuła moje nieustające wsparcie. Bardzo jej współczułam. Starałam się ją przekonać do wakacji w Stanach, w miejscach, do których można dojechać samochodem. Jednak ona nie chciała, żeby strach przejął nad nią kontrolę. To była jedna z rzeczy, które w niej podziwiałam.
Przypomniawszy sobie, co przechodziła moja przyjaciółka, poczułam mimowolny przypływ współczucia.
– Przepraszam! – zawołałam do przechodzącego stewarda. Kątem oka zobaczyłam, że Szkot uniósł powieki. – Czy mogę prosić o jeszcze jeden kieliszek szampana?
– Szykujemy się do startu.
– Będę bardzo szybka. Obiecuję.
Steward nie wyglądał na szczęśliwego, ale po krótkiej chwili podał mi szampana. Podziękowałam uśmiechem i zwróciłam się do Szkota, który znów zamknął oczy.
– Wypij to. – Wyciągnęłam ku niemu kieliszek.
Spojrzał na mnie chłodno.
– Co?
Podsunęłam mu kieliszek pod nos.
– To pomoże.
– O co ci chodzi? – zapytał, krzywiąc się z niechęcią.
– Boisz się latać w ogóle czy przeraża cię jedynie moment startu?
Nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie wojowniczo.
– Nie pijam szampana.
– Ale teraz wypijesz. Nie jest to whisky, ale może zadziała.
Kiedy nie zareagował, westchnęłam ciężko.
– Chryste! To, że boisz się latać, nie robi z ciebie mięczaka. Nadal uważam cię za nadętego gbura.
Słysząc te słowa, wyrwał mi kieliszek z ręki i wypił zawartość jednym haustem. Wycierając usta, spojrzał na mnie gniewnie.
– Chodzi tylko o start i lądowanie – warknął, a ja musiałam stłumić uśmiech.
– Nie jestem zaskoczona. Samolot to nie łódź wikingów.
– Jestem Szkotem, nie Skandynawem.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie masz w sobie ani kropli skandynawskiej krwi? Nie uwierzę.
Pojawił się steward, żeby zabrać pusty kieliszek, ale mój sąsiad nawet go nie zauważył, tak intensywnie mi się przyglądał. Nagle go zaciekawiłam.
– Szwedzkiej – powiedział.
– Słucham?
– Mój prapradziadek był Szwedem.
– Wiedziałam! Ale cały się zjeżyłeś, kiedy nazwałam cię Skandynawem. Właściwie to miałam rację.
– Właściwie to jesteś irytująca.
– Chyba powinieneś być przyzwyczajony do irytujących ludzi. Sam jesteś skrajnie irytujący. Choć zaczynam się zastanawiać, czy to zgrywanie wrednego typa nie wynika bardziej ze strachu przed lataniem niż z tego, że rzeczywiście taki jesteś.
Zmrużył oczy.
– Ja wredny?
– Jeszcze jak. Traktowałeś mnie podle, odkąd się poznaliśmy.
– Pozwolę sobie mieć inne zdanie. To ty już w pierwszej chwili na mnie naskoczyłaś. Niby jak inaczej miałem zareagować?
– Potrąciłeś mnie tak mocno, że prawie upadłam, żeby tylko być pierwszy przy kontuarze.
– Nie widziałem cię.
– Serio?
– Masz metr pięćdziesiąt. W kapeluszu.
– Wypraszam sobie. Mam metr sześćdziesiąt. A w szpilkach ponad metr siedemdziesiąt.
Jego wzrok znów powędrował wzdłuż mojego ciała, zatrzymując się na nogach.
– A nie wyglądasz.
Zmarszczyłam