w jego spojrzeniu cień zainteresowania.
– Z powodu zmęczenia?
Wzruszyłam ramionami.
– Mam za sobą ciężki tydzień.
– Rozłąka z chłopakiem?
Że co?
– Z jakim chłopakiem?
– Z tym „skarbem”, z którym rozmawiałaś przez telefon.
Uśmiechnęłam się.
– To była Harper. Moja przyjaciółka.
– Jestem zaskoczony, że ktoś tak irytujący ma przyjaciół.
– Wszyscy mnie lubią. Gdyby nie to, że próbujesz się na mnie odgrywać, pewnie też byś mnie polubił.
– Wcale nie odgrywam się na tobie przez strach. Wtedy, na lotnisku, po prostu cię nie widziałem i nie zorientowałem się, że cię potrąciłem. Gdybyś nie rzuciła się na mnie jak harpia, być może bym cię przeprosił.
– Wątpię. Brakuje ci dobrych manier. Jak inaczej wytłumaczysz to, że postawiłeś mnie w głupiej sytuacji w Olive & Ivy? Albo że potraktowałeś mnie niegrzecznie przy stoisku z kawą? Czym to usprawiedliwisz?
Nagle uśmiechnął się tak pociągająco, że poczułam przyjemny dreszczyk w podbrzuszu. Ta fizyczna reakcja mnie zadziwiła.
– Zrobiłem to dla zabawy. Tak łatwo cię wkurzyć.
Prychnęłam, starając się stłumić swój fizyczny pociąg do irytującego Szkota, a ten dźwięk nawet w moich uszach zabrzmiał nieprzyjemnie i wyniośle.
– Strasznie pokręcony z ciebie typ.
– A ty mogłabyś się zastanowić, czy nie warto poddać się chirurgicznej operacji usunięcia tego kija, który połknęłaś.
– Wybacz, ale chyba pomyliłeś mnie z kimś, kogo choć trochę obchodzi twoje zdanie.
– Skarbie – odrzekł drwiąco. – Jak już mówiłem, nie znam cię prawie wcale, a i tak wiem, że za bardzo zależy ci na opinii innych.
Byłam wściekła, że wciąż wraca do tego denerwującego stwierdzenia, ale nie chciałam, żeby zobaczył, jak bardzo mnie tym wkurza, więc poklepałam się po kieszeni, a potem przerzuciłam magazyny pokładowe.
– Co ty robisz? – zapytał, marszcząc czoło.
– Szukam kartki i czegoś do pisania.
Pytająco uniósł brew.
– Pomyślałam sobie, że warto zanotować twoje przemądrzałe rady… żebyś mógł je sobie potem wsadzić w tyłek.
– A może wreszcie się zamkniesz i dasz mi spokojnie przetrwać start?
Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie.
– Za późno.
Rozejrzał się, zdezorientowany, i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że już jesteśmy w powietrzu. Samolot jeszcze nie wyrównał lotu, ale oderwał się od ziemi kilka minut wcześniej. Szkocki wiking musiał podnieść głos, żeby przekrzyczeć silniki, ale był tak skupiony na mnie, że nie zwrócił na to uwagi.
Spojrzał na mnie, wyraźnie zbity z tropu, co chyba rzadko mu się zdarzało.
– Nie ma za co – powiedziałam wesoło.
4
Prawdopodobnie byłam tak zmęczona, że zatraciłam zdolność jasnego myślenia, ponieważ przez sekundę wydawało mi się, że Szkot podziękuje mi za odwrócenie uwagi od startu samolotu.
Jego zaskoczenie szybko zmieniło się w chłodną ironię.
– Mam nadzieję, że nie spodziewasz się podziękowań – rzekł z kpiącym uśmieszkiem.
Słysząc jego lodowaty ton, niemal się wzdrygnęłam. Spostrzegłam, że w którymś momencie naszej rozmowy pochyliłam się ku niemu. Szybko usiadłam prosto i przybrałam równie ironiczny wyraz twarzy.
– Tak, to byłoby naiwne z mojej strony.
– Cóż, udało ci się tak mnie wkurzyć, że zapomniałem o wszystkim innym, a to trudno uznać za pomoc.
Wróciłam do czytnika, zamierzając znów ignorować obecność tego gbura.
– Jesteś żałosnym draniem, wiesz?
– Skarbie, gdybym zaczął się przejmować, co takie rozpieszczone księżniczki o mnie myślą, to chyba odechciałoby mi się żyć.
Zabolało mnie to do żywego, aż poczułam, że palą mnie policzki. Ten facet był koszmarny. Po prostu koszmarny! Zrobiłam błąd, pozwalając sobie wobec niego na współczucie i mylnie usprawiedliwiając jego zachowanie strachem. Nie zamierzałam popełnić tego błędu po raz drugi.
– Nie mów do mnie „skarbie”. Mam na imię Ava.
Nie odpowiedział, a ja pożałowałam, że w ogóle się odezwałam. Należało go olać.
Kiedy ogłoszono, że można używać większych urządzeń elektronicznych, mój odrażający sąsiad wyjął laptopa i znów zaczął mnie ignorować, co tym razem wydało mi się błogosławieństwem. Już się nie obrażałam, że traktuje mnie jak powietrze. Tak było korzystniej dla mojej samooceny.
Nie wiem, czy książka była słaba, czy Szkot wpływał na mnie silniej, niż tego chciałam, ale lektura mnie nie wciągnęła. Zaczęłabym coś szkicować, czy to projekty do pracy, czy rysunki dla przyjemności, ale Stella powiedziała, żebym nie zabierała laptopa i ustawiła automatyczną odpowiedź w skrzynce mailowej, zawiadamiającą o urlopie, i w ten sposób odcięła się od służbowych problemów. Sama postanowiłam nie brać szkicownika. Szefowa przejęła obowiązki na czas mojej nieobecności, jako że była nie tylko moją szefową, lecz także przyjaciółką. W firmie Stella Larson Designs pracowały tylko cztery osoby: Stella, ja, Paul i Gabe, młodszy projektant. Wykonywaliśmy projekty dla klientów na całym świecie, nie tylko w Stanach. Przywykłam do długich podróży służbowych, podczas których wykonywałam specyfikacje, dokonywałam pomiarów i robiłam liczne zdjęcia, żeby potem dopracować projekt w biurze w Bostonie. W zależności od zlecenia niekiedy musiałam odwiedzać dane miejsce wielokrotnie.
Czasami budżet można było wyrazić sumą sześciocyfrową, ale niejednokrotnie dochodził do milionów dolarów. Wszyscy pracowaliśmy z oddaniem i zaangażowaniem. Sprawiała to Stella, która jako bardzo zasadnicza szefowa wymagała doskonałości, ale też widziała w nas kogoś więcej niż pracowników. Traktowała nas jak przyjaciół, którzy mogą się do niej zwrócić z każdym problemem. Niewielu było takich pracodawców jak ona. Zdobyła naszą lojalność, sama wykazując się lojalnością wobec nas. Dzień, w którym skontaktowała się ze mną, zobaczywszy mój pierwszy po studiach duży projekt indywidualny (przekonałam wuja, księgowego, żeby pozwolił mi przerobić swoje biuro, a Stella okazała się jedną z jego klientek), był jednym z najszczęśliwszych dni mojego życia.
W tej chwili jednak przeklinałam ją, że jest tak dobrą szefową. Żałowałam, że nie nakazała mi stałego kontaktu z biurem, ponieważ mogłabym się teraz zająć pracą nad dwoma aktualnymi projektami i odpowiadaniem na maile, które bez wątpienia nagromadziły się w skrzynce. Miewałam klientów, którzy dawali mi wolną rękę; większość kontrolowała jedynie ogólną estetykę (niekiedy tkaniny i paletę barw). Ale zdarzali się też tacy, na szczęście nieliczni, z którymi musiałam uzgadniać każdy szczegół. Tacy byli najbardziej wyczerpujący i właśnie robiłam projekt dla jednego z nich.
Mogłam sobie wyobrazić, jak odchodzi od zmysłów, czekając, aż wrócę do pracy.
Cóż,