Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Święte słowo


Скачать книгу

cię wyrzucać. To było zupełnie niepotrzebne. Przecież to nie koniec świata, kiedy ładna dziewczyna próbuje człowieka oszukać.

      – Ale to nie tylko o to chodzi.

      Jeszcze się z tym nie uporała. Były u Asty, u niej się umalowały, wypiły tanie białe wino i calvadosa i próbowały dostać się do Kaffibaru, może i „22”, ale kolejki były zbyt długie, a bramkarze zbyt surowi. Udało im się pokonać kolejkę i wymachując nieudolnie podrobionymi dowodami, dostać do Biobaru, zeszły do piwnicy potańczyć i kupić pernod z wodą. Jedna z nich musiała wyjść do ubikacji zwymiotować i potem poszła do domu, pozostałe chciały zostać dłużej, skombinować jeszcze coś do picia. To nie był pomysł Julii, lecz jej zadaniem było wprowadzić go w życie: należało znaleźć jakiegoś zdesperowanego gościa i wyciągnąć go na parkiet, żeby pozostałe podprowadziły mu drinka. Julia zaś była już w takim stanie, że uznała pomysł za dobry. Podeszła prosto do faceta stojącego przy barze, uśmiechnęła się do niego i usiłowała wyciągnąć go na parkiet. Nigdy specjalnie nie znała się na ludziach, poza tym była pijana jak stodoła i okazało się, że to on. Poeta i filmowiec, nie pamiętała, jak się nazywał, w każdym razie nie był zdesperowany. Przytulała się do niego w tańcu i patrzyła mu w oczy, a on nawet nie był pijany i kiedy zauważył, jak jej przyjaciółki uciekają z jego drinkiem, spojrzał na nią z pogardą, zawołał barmana, powiedział coś, czego nie dosłyszała. Usiłowała mu się wyrwać i zniknąć w tłumie, ale barman zaciągnął ją na górę i przekazał bramkarzowi. Ten wyrzucił ją za drzwi niczym niechcianego szczeniaka.

      Stała kompletnie poniżona przed kolejką ciągnącą się w górę ulicy Klapparstigur, przyjaciółki wyparowały, a płaszcz został gdzieś w barze. Waliła w drzwi, darła się jak potępieniec, kopała w nie wojskowymi buciorami i oczywiście nie miała forsy na taryfę, musiała łapać okazję do domu, żeby nie zostać na śniegu. Następnego dnia wróciła po płaszcz, wciąż jeszcze cuchnął śmieciami i zwietrzałym piwem.

      I teraz ten facet siedzi po drugiej stronie stolika w tym swoim absurdalnym garniaku i stroi sobie z tego żarty. Pali i patrzy na nią z błyskiem w oku, z pewnością dawno skończył trzydziestkę, ale nie wygląda na aż tyle.

      Nazwał ją ładną dziewczyną, prawda?

      – Słuchaj – mówi Julia, prostując się – wybaczę ci, jeśli dasz mi spokój. Możesz się pocieszać, że na pewno już nigdy nie pójdę do Biobaru. I oddam ci za tego drinka.

      – Mam o wiele lepszy pomysł – odpowiada mężczyzna. – Pozwól mi zaprosić się na lunch. Lubisz sushi?

      Nigdy nie próbowała sushi, oczyma duszy widzi obślizgłe kawałki surowej ryby, ale jest i głodna, i bez grosza. Zawsze uważała się za osobę podejmującą odważne i spontaniczne decyzje, jest spragniona doświadczeń. Ma ochotę na ciekawe i ekscytujące życie w wielkich zagranicznych metropoliach, chce gromadzić historie, kochanków i głęboką wiedzę, trochę jak Anaïs Nin, tylko nie jest pewna, czy chce sypiać z zamężnymi kobietami. Ale nie ma nic przeciwko temu, by spróbować sushi. I choć ten człowiek kazał ją wyrzucić z lokalu i zachowuje się, jakby ta mała kafejka i cały świat do niego należały, to jego nachalny urok wzbudza w niej ciekawość.

      Wyciąga do niej rękę ponad stołem: Örlygur Jonsson.

      Ona się namyśla, mruży oko, patrzy na niego badawczo.

      – Julia Gylfadottir – mówi w końcu i podaje mu rękę, uścisk jest mocny i ciepły.

      W ten sposób zarzucił na nią przynętę i zaczął przyciągać do siebie wolno, lecz stanowczo, pokonał ją jej własną bronią.

      Tak moim zdaniem zaczęła się ta historia.

      *

      Wychodzą razem na zewnątrz, pada śnieg. Rejkiawik, miasto cudów. Nie ucierpiało zbytnio w zimnej wojnie, małe i brzydkie, ale z podniesioną głową. Cztery lata minęły od czasu, kiedy mieszkańcy z zainteresowaniem śledzili upadek murów w całej Europie, wciąż jeszcze szukają czegoś, co zastąpi im spory o zagrożenie atomowe, marksizm i imperializm. Mogą pić piwo. Kapitalistyczny optymizm zwyciężył, proszę, rynek da wam wolność, zanim kryzysy, nierówności i zmiany klimatyczne uśmiercą to miasto. To jest Rejkiawik sprzed turystycznego boomu, pustawy i szary; niebawem Björk naniesie naród na mapę świata. To Rejkiawik sprzed rewolucji informatycznej, dwa lata po uruchomieniu pierwszych nici światowej sieci; w lepszych domach półki ozdabiają encyklopedie, a fakty jeszcze są faktami, nieatrakcyjnie oddzielonymi od poglądów. To Rejkiawik poetów, bimbrowników i odrzuconych czeków.

      Örlygur i Julia brną razem przez śnieżycę na bezludnym placu Laekjartorg, ona obcięta na zapałkę, w martensach i cuchnącym wełnianym płaszczu, a on dziwnie schludny w lakierkach, musi się o nią opierać, pokonując najbardziej śliskie miejsca, przeprasza za swój wygląd, robię krótki metraż, mówi, sam w nim grałem cały poranek, koszula biała jak śnieg i rozpięta pod szyją, płatki śniegu sączą się za kołnierz, topnieją na jasnej skórze. Ona spogląda na niego ukradkiem, chłopak ma piękną szyję, wyraźne, choć delikatne jabłko Adama.

      Japońska restauracja na Ingolfsstraeti świeci pustkami, jak każda inna w tym mieście w poniedziałkowe południe, kelner zdaje się zdumiony i niezbyt zadowolony na ich widok. Örlygur nie zagląda nawet do karty, zamawia maki, zupę miso i zieloną herbatę, ona się nie sprzeciwia, zapala papierosa, żeby schować się za dym.

      – No, mała Julio – odzywa się, kiedy odchodzi kelner – opowiedz mi o sobie. Kim jesteś? Czy masz jakąś pasję? Wiesz, dokąd zmierzasz?

      – A co cię to obchodzi – odpowiada bezczelnie pytaniem. – Będziesz ze mną rozmawiał jak z jakimś dzieckiem?

      – Przepraszam – mityguje się – nie chciałem cię obrazić. Po prostu byłem ciekaw, a nie lubię krążyć. Od razu przechodzę do rzeczy.

      – Nie, nie lubisz, a jednak – odpowiada. – Byłbyś już zapytał, czy mam ochotę się z tobą przespać.

      Sama jest zaskoczona swoją śmiałością, lecz on tylko wybucha śmiechem, jest bardzo chłopięcy, kiedy się śmieje.

      Wyciąga paczkę francuskich papierosów, pali dla towarzystwa przy herbacie i mówi o sobie, opowiada jej o filmie, który kręci, o jachcie, który chce kupić razem z przyjaciółmi. Pokazuje jej, jak nalać sos sojowy do małej miseczki i zmieszać z zielonym sosem, po czym zanurza kęs w mieszance. Dotyka go ostrożnie wargami, a potem wkłada do ust i oczarowany kiwa głową z ustami pełnymi ryby i ryżu.

      A potem kończą oczywiście u niego w domu, na stryszku przy Odinsgata. Ona przesuwa palcem po grzbietach książek na półce, wszystkie w miękkich, podniszczonych oprawach. Örlygur gustuje w surrealizmie, filozofii i rosyjskich powieściach i częstuje ją kawą z niechlujnego dzbanka, ale nie śpią ze sobą. Nie od razu. To stanie się później, kiedy ona uzna, że znała go zawsze, kiedy jego osobowość nią zawładnie, jakby do czasu jego pojawienia się była pusta w środku.

      *

      Śnieg pada przez cały grudzień podczas mroźnych, bezwietrznych dni. Rejkiawik nawet pięknieje, sól na jezdniach nie zmienia go w bure bajoro.

      Örlygur oprowadza Julię po mieście, rozmawiają o literaturze i filmach, dziewczyna cieszy się jego niepodzielną uwagą. Są przyjaciółmi, jak mówi, przedstawiając ją swoim znajomym: „To jest Julia, moja przyjaciółka”, o, jak ona nienawidzi tego określenia.

      Zaprasza ją na koncerty, spotkania promocyjne i przyjęcia, czasem są tańce, a stoły uginają się od pyszności, czasem tylko dzbanek z kawą. Örlygur porusza się po mieście w białej koszuli i eleganckich półbutach, ma błysk w oczach, każdy chce z nim rozmawiać, kobiety się do niego uśmiechają i patrzą na Julię bykiem. A ona daje radę, jest może młodsza od nich i nie tak elegancko ubrana, ale kiedy z nim przebywa, kiedy on na nią patrzy, zdaje się jej, że unosi się nad podłogą.

      Wszystko