Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Święte słowo


Скачать книгу

kontakty, tłumaczy, przecież nie mogą być cały czas razem. Ona stara się nie brać za bardzo do siebie tego, że zostawia ją samą w domu, jest o wiele młodsza od jego znajomych i zawsze gdy ich spotyka, czuje się nieswojo. Nikt jakoś chyba nie chce, by cokolwiek mówiła, by miała jakiekolwiek poglądy.

      Jesteś taka ładna, bełkotliwie szepce jej do ucha przyjaciółka narzeczonego na jednej z imprez. Örlygur lubi takie młode i słodkie. Ty właśnie jesteś dla niego taką malutką, słodziutką punkówą.

      Potem głaska Julię po głowie, jakby była dzieckiem, więc już w ogóle odechciewa jej się chodzić z nim na imprezy.

      W kwietniu orientuje się, że nie ma okresu. Örlygur zachowuje spokój, ale ona trzęsie się przed apteką z pogniecioną kartką w dłoni, nie pamięta, jak udaje jej się przejść przez Laekjartorg i w górę Bankastraeti, oszołomiona radością i przerażona.

      Cały wieczór siedzą przy małym stoliku w kuchni, przy kawie i zapalonych świecach, on bawi się woskiem i rysami na blacie, co chwilę wstaje, żeby uruchomić ekspres, wlać kawy do filiżanek. Ona zdezorientowana uważa, że jest gotowa, oczyma duszy widzi, jak spacerują wokół stawu z wózkiem, widzi go z maleństwem na rękach i miłością w oczach, ale on patrzy na to inaczej, ma inną perspektywę.

      – Rozejrzyj się dookoła – mówi do niej. – To nie jest miejsce dla małego dziecka. Żyjemy z kieszonkowego, które dostajesz od rodziców, moje stypendia nie starczają na jedzenie i czynsz za tę norę. Dziecko dużo kosztuje, musiałbym znaleźć jakąś koszmarną pracę, umarłbym.

      Ona nie widzi go na etacie, jako dziennikarza, agenta nieruchomości, nigdy bym tego nie chciała, mówi ze łzami w oczach. Niemniej zwleka z umówieniem wizyty u lekarza, jej umysł się zamyka, kiedy usiłuje wyobrazić sobie zabieg, przebudzenie z narkozy z pustym łonem, koniec snu.

      Jedzie autobusem do domu w Langagerdi, smutna wędruje po krainie swojego dzieciństwa, jej przyjaciółki przygotowują się do matury, każda przy lampce na biurku, w bezpiecznym zaciszu pokoju nastolatki, podczas gdy ona na otwartej przestrzeni zmaga się z własnym egzaminem i małą lampką w łonie. Tak to widzi, niczym błądzący ognik w czerwonej latarni, a w samym środku niewielkie bijące serce.

      – Julio, musisz być rozsądna – mówi matka. – Nie masz wykształcenia, nie masz pracy, pozbawiasz się przyszłości. Również dziecko pozbawiasz przyszłości, jakie życie możesz mu zaoferować?

      – Mogę zaoferować mu miłość – odpowiada Julia, płacząc niczym bohaterka opery mydlanej.

      Rodzice proponują jej różne rozwiązania. Albo usunie ciążę, albo skorzysta z drugiej możliwości, urodzi dziecko, przeprowadzi się do domu i przyjmie ich pomoc i finansowe wsparcie, by w przyszłym roku dokończyć naukę. Jeśli wróci do Örlygura – tego łachudry – i urodzi dziecko, to niech się nie spodziewa, że będą utrzymywać jej dom. Musi być rozsądna.

      – To znajdę sobie pracę! Do diabła z tym waszym rozsądkiem – krzyczy Julia i trzaska za sobą drzwiami wyjściowymi.

      Zapłakana wraca do domu ulicą Miklabraut, brodząc po kostki w roztopach, z zimnymi dłońmi w kieszeniach płaszcza. Przechodzi przez Klambratun i Raudarstigur w stronę placu Hlemmur, mija niedużą restaurację, szukają kogoś do pomocy na sali, ma skończone osiemnaście lat, jest napisane na kartce w oknie, zawraca więc, wchodzi i prosi o pracę. Jest zapłakana, z czerwonym nosem po marszu, ale właściciel ma kłopot i pyta, czy może zacząć już wieczorem. Julia nigdy nie pracowała fizycznie poza plewieniem chwastów w młodzieżowym hufcu, ale wychowała się w mieszczańskim domu, potrafi być grzeczna, stawia się w restauracji ze zmarszczonym czołem, co świadczy o koncentracji, uczy się przyjmować zamówienia i nalewać piwo do szklanek, sprzątać po wyjściu ostatniego gościa.

      Jest zdecydowana, że chce być szczęśliwa, wybiera miłość.

      *

      Branża filmowa ożywa na wiosnę. Örlygur wkłada garnitur i lakierki, idzie do fryzjera i każe sobie uporządkować jasną czuprynę. Jego ciemnoniebieskie oczy lśnią, ma na sobie wyprasowaną koszulę i wybiera się wraz z dwójką przyjaciół jachtem na zdjęcia na prowincji, poszukają fotogenicznych portów i zatok, nakręcą sceny, w których odświętnie ubrany mężczyzna wybiera się na morze łowić ryby, pokażą dystans, jaki się wytworzył między realnym systemem ekonomicznym a powierzchownym życiem mieszczan, wyjaśnia.

      Julia leży obok niego w łóżku, wyczerpana po długiej zmianie w restauracji i nie ma sił mu się sprzeciwić. Pościel jest brudna, mdli ją jej zapach, jest rozczarowana tym, że on okazuje tak mało zainteresowania ciąży. Ona długo pracuje w lokalu, przez sześć dni w tygodniu, a gdy wraca do domu, jest ciągle to samo. Albo spędził cały dzień w kawiarni, albo w łóżku, mieszkanie jest ciasne i zapuszczone, lodówka pusta. Ona je w pracy, je dużo, właściciel narzeka, ale on nie wie, że jest w odmiennym stanie.

      – Jak długo masz tam zamiar być? – pyta go z nadzieją, że nie zabrzmi to jak skarga.

      – Trudno powiedzieć – odpowiada Örlygur filuternie z dłońmi pod brodą. – Sztuka ma swoje prawa.

      Ona więcej nie pyta, ale jest oszołomiona.

      – Nie jestem dla ciebie dobry? – pyta, głaszcząc ją po plecach.

      Przynosi jej herbatę do łóżka, okazuje jej troskę i miłość, ale to nie jest akurat to, czego jej teraz brakuje. Ona potrzebuje bezpieczeństwa i odpowiedzialności, i najlepiej trochę pieniędzy. A on nic takiego nie posiada, jego wykłady na temat marksizmu i sztuki filmowej już ją zaczynają denerwować. Nie rozumie, dlaczego on ciągle musi sikać dookoła kibla, kiedyś nawet go o to pyta, ale on odpowiada jej pytaniem, czy aby nie chciała go jeszcze do tego wykastrować.

      – Wielbię cię – oświadcza – ale ta muszla klozetowa stoi między nimi.

      On nie szoruje klozetu, uważa, że to poniżej jego godności, uważa, że powinna to robić kobieta, którą wielbi.

      Kiedy Julia się wścieka, widzi wszystko na czerwono, to ciekawy skutek uboczny ciąży, uważa, i płacze z byle powodu, muzyki, wierszy, niegrzecznych klientów. Płacze, kiedy Örlygur odpływa, stoi wyprostowany na rufie i macha do niej, ona macha do niego i płacze, ale jest też trochę zadowolona.

      DZIEŃ 1

      Natychmiast po spotkaniu rodzinnym Einar wraca do domu, znajduje miejsce na dżipa przed blokiem i wchodzi na czwarte piętro, nie chce mu się czekać na windę. Klatka schodowa wymaga remontu, myśli, trzeba pomalować ściany, zmyć bazgroły, zmienić wykładzinę. Najlepiej byłoby pomalować ją na kolor, który nie bardzo się brudzi, taki, który nie potrzebuje nieustannych zabiegów i troski, szary, zielony, beżowy.

      Mieszkanie stało puste, więc teraz pachnie kurzem i zamknięciem, wszystko jest takie, jakie zostawił na wiosnę, meble z IKEA, mapy na ścianach, firany, które sam uszył na starej maszynie Ragnheidur. Ale niekoniecznie wydaje mu się, że tutaj mieszka, tu mógłby mieszkać byle kto. Powinien się rozpakować, wrzucić pranie do pralki, wysłać wiadomość do Steinunn, żeby wiedziała, że jest w mieście, ale tego nie robi, i tak nie miał z nią kontaktu od ostatniej zimy.

      Siada na kanapie, wyciąga telefon i skręca papierosa, pali, skanując wzrokiem wiadomości. Wszędzie piszą o Eddzie, przewija się we wszystkich mediach w necie między mdłymi późnoletnimi wiadomościami o kłótniach przy podcinaniu drzew i aranżowaniu przestrzeni. „DV” posuwa się najdalej:

      POSZUKIWANA EDDA ÖRLYGS

      Gwiazda mediów społecznościowych porzuca nowo narodzone dziecko

      Obok artykułu umieszczono jej fotografię, stoi w drzwiach i patrzy w obiektyw, robi dziobek. Włosy ma niemal białe, a rzęsy nienaturalnie długie, zdjęcie zrobiono, zanim zaszła w ciążę.

      – Co ci się właściwie