Magdalena Majcher

Prawda przychodzi nieproszona


Скачать книгу

jest połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Czy brała pani kiedykolwiek jakieś leki na swoje objawy?

      Magdalena poczuła, że się czerwieni.

      – Mhm. Xanax.

      Twarz doktora Wójcika nie zmieniła się. Nie pojawiły się na niej żadne emocje. Po prostu zapisał tę informację w karcie.

      – Jak się pani po nim czuła? – zapytał.

      – Dobrze – odparła niepewnie Magdalena. – Czułam się… naprawdę szczęśliwa. Nie miałam żadnych zmartwień.

      – Xanax działa objawowo, nie rozwiązuje problemu, dlatego ja proponuję pani paroksetynę. Będzie pani zażywała lek w dawce dziesięciu miligramów dziennie przez cztery dni, potem zwiększymy dawkę do dwudziestu miligramów – mówił doktor, jednocześnie zapisując zalecenia w karcie. – Tę dawkę jeszcze zwiększymy po miesiącu, ale wcześniej chciałbym panią zobaczyć.

      Magdalena poczuła ogromną ulgę. Jakby doktor, przepisując jej lek, podarował jej gotową receptę na życie.

      – Po jakim czasie mogę się spodziewać poprawy? – zapytała.

      – Zamierzony efekt osiągniemy po około miesiącu, proszę nie spodziewać się cudów. W ulotce przeczyta pani, że paroksetynę powinno się zażywać nie dłużej niż sześć miesięcy, ale ja podzielam zdanie ekspertów, którzy twierdzą, że leki trzeba stosować dłużej, aby mózg był w stanie prawidłowo funkcjonować. Czasem nawet dwa, trzy lata. – Poczuła, jak opada jej szczęka. Dwa, trzy lata? Tego się nie spodziewała. Lekarz chyba dostrzegł jej zmieszanie, bo szybko dodał: – Ale wcale nie jest powiedziane, że w pani przypadku będzie potrzebne tak długie leczenie, prawda? Może też być tak, że lek trzeba będzie zmienić, bo nie dostrzeże pani poprawy. Takie sytuacje się zdarzają, każdy pacjent jest inny, czasem szuka się miesiącami, aż w końcu trafi się na to, co pomaga. Proszę nie robić takiej przerażonej miny. – Doktor pozwolił sobie na niewinny uśmiech. – Wspominała pani o tym, że ataki pojawiały się już przed maturą… To trwa od lat. Nie wyleczę pani w ciągu tygodnia, jestem tylko lekarzem, a nie cudotwórcą.

      Jego słowa sprawiły, że Magdalena poczuła się nieswojo. Miał rację. Przez lata lekceważyła swój stan. Nie może teraz wymagać od lekarza, aby postawił ją na nogi z dnia na dzień.

      – Oczywiście – zgodziła się.

      – Może się zdarzyć tak, że przez pierwsze dwa, trzy miesiące będzie się pani czuła dobrze, a potem stwierdzi, że lek nie działa już tak jak wcześniej. Muszę o tym wszystkim pani powiedzieć, żeby mogła się pani przygotować. Czeka panią długa droga, proszę mieć tego świadomość.

      Magdalena opuściła gabinet lekarski z receptą i długą listą wątpliwości. Spodziewała się, że po tej wizycie poczuje ulgę, tymczasem była przytłoczona tym, co ją czeka. Ogarnęła ją złość. Sama już nie wiedziała, na kogo się gniewa – na siebie czy na doktora. Po początkowym zadowoleniu nie pozostał już ślad.

      – Jak poszło? – zapytał Michał, kiedy wyszli z przychodni.

      – Wiesz, że leczenie może potrwać nawet trzy lata? – zaatakowała go, choć on w tej całej sytuacji był najmniej winien. – Że mogę brać leki przez pół roku i w ogóle nie czuć się lepiej? Że mogę zostać królikiem doświadczalnym, na którym będzie się testować kolejne prochy, a i tak wszystko może się okazać nieskuteczne?

      Michał zbladł. Mrugał nerwowo oczami, próbując nadążyć za informacjami podsuwanymi przez żonę.

      – Tak ci powiedział ten lekarz?

      – Mniej więcej. Dostałam lek, po którym mogę się dobrze czuć, ale nikt mi tego nie gwarantuje. Nikt też nie jest w stanie mi powiedzieć, czy i kiedy całkowicie wyzdrowieję! – Magdalena z każdym słowem coraz bardziej się nakręcała. Michał próbował ją nakłonić, żeby wsiadła do samochodu, ale ona mu się wyrwała. – Jestem pierdoloną wariatką i nawet psychiatra nie jest w stanie mi pomóc! Może zostaw mnie od razu, po co masz czekać na coś, co nigdy nie nastąpi? – wykrzyczała mężowi prosto w twarz.

      – Czy ty się słyszysz? O czym ty w ogóle mówisz? – zdenerwował się Michał.

      – Chcesz mieć dziecko, normalną rodzinę… Po co ci taka wariatka jak ja, no po co? – łkała Magdalena.

      – Kocham cię, słyszysz? Kocham, i tylko to się liczy! Razem przez to przejdziemy! – Mężczyzna złapał twarz żony w dłonie. – Nie pozwalam ci tak myśleć!

      Przez cały czas towarzyszyło jej dziwne wrażenie, że już kiedyś była świadkiem podobnej sceny.

      Rozdział 6

      Otworzyła stary album ze zdjęciami. Dawno tego nie robiła i sama nie wiedziała, dlaczego akurat teraz się na to zdecydowała. Po przeprowadzce do nowego domu schowała wszystkie fotografie głęboko w szafie. Myślała nawet o tym, żeby je wyrzucić, ale Michał się temu sprzeciwił.

      – To jest twoja rodzinna historia – powiedział wtedy. – Co pokażesz naszym dzieciom? Co im opowiesz?

      Problem polegał na tym, że nie zamierzała niczego tym hipotetycznym dzieciom ani pokazywać, ani opowiadać. To znaczy, gdyby w ogóle chciała mieć dzieci. Ale nawet jeśliby już były, jej historia rodzinna to ostatnie, czym pragnęła się z nimi dzielić.

      Na pierwszym zdjęciu uwieczniono jej rodziców w dniu ślubu. Zatrzymała wzrok na twarzy matki. Rzeczywiście, wyglądały niemal identycznie. Jedyna różnica polegała na tym, że inaczej się uśmiechały. Zresztą, jakby się tak przyjrzeć, to na tej fotografii śmiały się tylko usta mamy. Oczy pozostawały zimne. Dlaczego? Przecież w dniu ślubu powinna być najszczęśliwszą kobietą na świecie! Magdalena spojrzała w oczy matki i zadała sobie i jej pytanie, na które miała nigdy nie otrzymać odpowiedzi. Powoli przeniosła wzrok na twarz ojca. Zadziwiające, ale oglądając go na zdjęciu, czuła się o wiele lżej, niż kiedy przyglądała się Izabeli. Tata budził w niej znacznie cieplejsze uczucia, a przecież powinno być odwrotnie.

      Przewróciła stronę. Kiedyś zdjęcia robiło się tylko z okazji ważnych wydarzeń. Ślub, chrzest, komunia, urodziny. Były jeszcze jakieś fotografie z wakacji. Wiedziała więc, że nie znajdzie w albumie urywków codzienności, a tego właśnie potrzebowała, aby zrozumieć. Tylko czy chciała zrozumieć?

      Na następnym zdjęciu zobaczyła samą siebie w wieku kilku miesięcy. Rodzice i chrzestni pozowali do fotografii, uśmiechając się szeroko. I znów oczy matki pozostawały zimne. Czy od początku była nieszczęśliwa w tym małżeństwie? Czy pojawienie się na świecie córki uniemożliwiło jej wycofanie się? Magdalena bała się choćby pomyśleć, że to ona może być winna tej całej sytuacji. Winna. Tak, to było właściwe słowo. Poczucie winy towarzyszyło jej od zawsze. Była jedyną osobą, która mogła wtedy pomóc mamie. Niby nie powinno się oczekiwać cudów od pięcioletniego dziecka, ale przecież mogła wybiec z domu i zawołać kogoś na pomoc. Nie zrobiła tego, a matka wykrwawiła się na kuchennej podłodze. Chyba po raz pierwszy świadomie spróbowała przywołać ten obraz, urzeczywistnić go, ale jej się nie udało. I dobrze.

      Na kolejnej fotografii miała już rok. Kolejne ważne wydarzenie, pierwsze urodziny. Tym razem trzymała ją babcia Zofia. Tuż obok niej stała druga kobieta. Magdalena nie widziała jej od wielu lat, ale bez problemu rozpoznała babcię Lidię ze strony ojca. Co się z nią stało? Czy jeszcze żyła? Magdalena nie miała z nią kontaktu od bardzo dawna, tak jak i z jej mężem Kazimierzem. Wyrzuciła tamtych dziadków z serca i pamięci. Nie było to trudne, bo tata pochodził z wioski oddalonej od Wąsewa o dwadzieścia kilometrów i tam też mieszkali