Magdalena Majcher

Prawda przychodzi nieproszona


Скачать книгу

Magdalena poczuła ogromną potrzebę, żeby porozmawiać z babcią, zapytać o to zimne spojrzenie matki i kłamstwa opowiadane tak często, że stały się prawdą. Ona naprawdę uwierzyła w to, że nie potrzebuje kontaktu z tamtą rodziną, a przecież w taki sposób poznała tylko połowę swojej spuścizny.

      Nie wiedziała, czy to sprawka leków, które brała od dwóch tygodni, czy odwagi, która kiełkowała w niej od miesięcy, ale chwyciła za telefon i wybrała numer babci. Musiała odczekać pięć sygnałów, zanim w słuchawce rozległ się zaskoczony głos Zofii. Wnuczka rzadko pierwsza do niej dzwoniła.

      – Madziu, to ty? Coś się stało? – zapytała babcia.

      – Nie, wszystko w porządku – odpowiedziała, posiłkując się tym ogólnikiem. Nic nie było w porządku, ale Zofia była ostatnią osobą, której mogła wyznać, że jest na lekach od psychiatry. Nie zrozumiałaby. – Po prostu chciałam z tobą porozmawiać.

      – Ach, naprawdę? – Babcia wyraźnie się rozluźniła. – To naprawdę miło z twojej strony! Właśnie wróciłam z przychodni. Mówiłam ci o tych moich skokach ciśnienia, prawda?

      – Prawdę mówiąc, chciałam z tobą porozmawiać o czymś innym – weszła jej w słowo Magdalena.

      – Tak, a o czym? – zainteresowała się babcia.

      – Czy moja mama była szczęśliwa, wychodząc za tatę? No wiesz, jak to się w ogóle stało, że wzięli ślub, czy go kochała…

      W słuchawce zapadła dłuższa cisza.

      – Ale dlaczego ty w ogóle o to pytasz? – nie rozumiała Zofia.

      – Oglądałam dziś stare zdjęcia i tam była fotografia z ich ślubu… – zaczęła Magdalena, ale babcia nie pozwoliła jej skończyć.

      – Moja biedna córka jeszcze nie wiedziała, jaki sprowadza na siebie los!

      – Nie wyglądała na szczęśliwą – podchwyciła Magdalena, licząc, że pociągnie Zofię za język.

      – Może już wtedy wiedziała, co to za ziółko? Nie wiem, nigdy z nią o tym nie porozmawiałam, nie zdążyłam.

      – Myślisz, że go kochała?

      – Oczywiście, że go kochała! Co to w ogóle za pytanie? Gdyby go nie kochała, nie wyszłaby za niego, przecież nikt jej nie zmuszał. Powiem ci więcej: on mi się od początku nie podobał! – oznajmiła Zofia, a Magdalena miała wrażenie, że słyszy w jej głosie coś na kształt satysfakcji. – Pamiętam, jak przed tym całym ślubem mówiłam Edziowi, że to nie jest chłopak dla naszej Izabeli, i miałam rację!

      Magdalena miała wrażenie, że nie wyciągnie z babci więcej, dlatego zadała drugie z nurtujących ją pytań.

      – Dlaczego odcięłaś mnie od babci Lidzi i dziadka Kazika?

      Zofia zachichotała nerwowo.

      – Skąd w ogóle to pytanie?

      – Mówiłam już, że oglądałam dziś zdjęcia i…

      – Posłuchaj. – W głosie babci nie pozostał żaden ślad niedawnej wesołości. – Cała ta rodzina jest zła, przeklęta. To chyba oczywiste, że nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego po tym, co się stało. Musiałam cię chronić!

      – Przed dziadkami? – powątpiewała Magdalena.

      – Jak ty to sobie wyobrażasz: miałam zaprosić ich do siebie do domu i może jeszcze ciastem poczęstować? Trzeba się było od tego odciąć, innego wyjścia nie było! Podjęłam taką decyzję i do dzisiaj uważam, że zrobiłam, co do mnie należało.

      – Miałaś z nimi jakiś kontakt przez te wszystkie lata?

      – Przecież mówię, że nie! – zdenerwowała się Zofia.

      – Ale czy oni nie próbowali…

      – Na początku przychodzili, ale szybko odpuścili. Przestań mnie tak wypytywać! Ja już jestem w takim wieku, że chcę mieć święty spokój. Mało krzywd w życiu zaznałam?

      Magdalena wiedziała, że to typowe zagranie ze strony babci, aby wzbudzić w niej poczucie winy. Wielokrotnie przerabiała to z Zofią, gdy jeszcze mieszkały pod jednym dachem. Zawsze kiedy Magdalena wychodziła do koleżanki i długo nie wracała albo dostawała w szkole gorszą ocenę, babcia zaczynała biadolić, jak bardzo ma w życiu pod górkę. Prawdę mówiąc, Magdalena dawno się na to uodporniła i słowa seniorki nie robiły na niej większego wrażenia. Już nie. Minęły te czasy, kiedy pozostawała pod silnym wpływem Zofii.

      – Dobrze, już nie będę. Widzę, że nie chcesz rozmawiać na ten temat.

      – Kiedy przyjedziesz?

      – Dam ci znać – obiecała Magdalena, choć chyba żadna z nich w to nie wierzyła.

      Rozmowa z babcią właściwie nic nie zmieniła. Magdalena pożegnała się, rozłączyła i schowała album z powrotem głęboko do szafy. Postanowiła wyjść na krótki spacer, zanim Michał wróci do domu. Włożyła grubą kurtkę, owinęła szyję szalikiem, wsunęła stopy w wysokie kozaki, po czym wyszła na zewnątrz.

      Osiedle sprawiało wrażenie ospałego. Nic dziwnego, zamieszkane raptem przez cztery rodziny, wcale nie tętniło życiem. Osiedle – Magdalenie wydawało się, że to określenie jest mocno przesadzone. Na osiedlu mieszkają setki, nawet tysiące ludzi. Ich zakątek był enklawą spokoju i ciszy. Magdalena lubiła myśleć, że mieszka na końcu świata. Na nowoczesnym końcu świata. Oddalone od głównych dróg i centrum miasta Osiedle Pogodne łączyło w sobie dwie cechy, które ceniła najbardziej: spokój i luksus. Pięć sporych rozmiarów domów, każdy z nich z garażem, ogrodem i tarasem. Cztery już zamieszkane, piąty gotowy na przyjęcie lokatorów. Deweloper zadbał o intymność i prywatność mieszkańców, budując domy w bezpiecznej odległości od siebie. To nie było kolejne osiedle bliźniaków, których najemcy mogą zaglądać do mieszkań sąsiadów przez płot. Wybudowane na zboczach góry, położone w bliskim sąsiedztwie zieleni osiedle przyciągało wzrok tych, którzy o zakupie nieruchomości w takiej lokalizacji mogli tylko pomarzyć.

      Mijała właśnie dom sąsiadów, kiedy drzwi się otworzyły i na zewnątrz wyszła elegancko ubrana kobieta w średnim wieku. Skinęła głową i wsiadła do luksusowego samochodu. Magdalena po cichu jej zazdrościła. Tamta wyglądała, jakby nie miała żadnych trosk. Mąż, w domu dwoje dzieci, spokój wypisany na twarzy, zero ataków paniki. Chociaż z drugiej strony… Każdy ma jakieś tajemnice.

      Poszła dalej, w stronę zbocza. Nie, nie zamierzała się wspinać. Mieszkała w Bielsku-Białej od kilku lat, a nigdy nie wypuściła się w góry. Nie rozumiała tej gorączki. Szczyty podziwiała, owszem, ale z daleka. Nie potrzebowała bliżej, mocniej. Zresztą tego dnia była naprawdę paskudna pogoda. Siąpił deszcz ze śniegiem, a porywisty wiatr coraz bardziej jej dokuczał. Z tym spacerem to nie był najlepszy pomysł, ale potrzebowała przewietrzenia myśli.

      Zawahała się i przystanęła. Dalej był już tylko las, nie było sensu wchodzić. Rozejrzała się niepewnie. Miała wrażenie, że tabletki nieco wyciszyły emocje, ale wciąż się bała, a nie dalej niż wczoraj zdarzył się kolejny atak. Nie tak silny jak wtedy, na firmowej imprezie, ale znów skutecznie zachwiał jej poczuciem bezpieczeństwa i pewnością siebie.

      Zawróciła. Michał niedługo powinien wrócić do domu. Poza tym musiała się przygotować na jutrzejsze spotkanie w pracy. Prezes dał jej plan rozmów. Skupiła się na obowiązkach. Prawie zapomniała o rozmowie z babcią. Prawie.

      Rozdział 7

      Magdalena mocniej