Magdalena Majcher

Prawda przychodzi nieproszona


Скачать книгу

na udach. Wrzuciła telefon do torebki, zmusiła się do szerokiego uśmiechu i wróciła na salę, gdzie zabawa trwała w najlepsze. Ktoś naprędce próbował zorganizować sprzęt grający, aby móc urządzić karaoke. Magdalena wiedziała, że to najlepszy sygnał do wyjścia. Skoro byli już tak pijani, że zamierzali prezentować współpracownikom swoje wątpliwe talenty wokalne, nikt nawet nie zorientuje się, że jej nie ma.

      – Pani Magdalenko!

      A jednak.

      W jej stronę właśnie sunął prezes, chwiejąc się na nogach. W wyciągniętej w górę prawej ręce trzymał opróżnioną do połowy butelkę wódki. Magdalena z niedowierzaniem pokręciła głową. Poważni, ponoć inteligentni ludzie na poziomie tracą głowy z powodu kilku kieliszków alkoholu. I po co to komu? Kompletnie tego nie rozumiała. Czy warto za chwilę upojenia płacić cenę w postaci publicznego ośmieszenia się i kaca?

      – Pani Magdalenko, pani musi się ze mną napić, no niechże pani się ze mną napije… – Prezes pochylił się nad nią, a z jego ust buchnął nieprzyjemny zapach.

      – Nie mogę, muszę dzisiaj wracać. – Uśmiechnęła się przepraszająco.

      – Ale jak to tak? Pani zawsze wychodzi pierwsza! Myśli pani, że ja tego nie widzę? Pani Magdalenko, ja wszystko widzę, wszystko!

      – Po prostu nie lubię alkoholu – wytłumaczyła się. – Jestem abstynentką, proszę zrozumieć.

      Za prezesem zmaterializowała się zaciekawiona całą sceną Angelika. No tak. Gdzie szef, tam i ona.

      – Mnie się nie odmawia! – huknął prezes, a Magdalena nie wiedziała już, czy mężczyzna żartuje, czy mówi poważnie.

      Obraz rozmywał jej się przed oczami. Miała wrażenie, że wszyscy na nią napierają, a ręka prezesa ciągnąca ją za łokieć tylko potęgowała to odczucie. Zamrugała, ale to nie pomogło. Obraz był coraz mniej realny, a ona doskonale wiedziała, co to oznacza. Nie była się w stanie skoncentrować na oddychaniu. Była zbyt przerażona perspektywą skompromitowania się przed współpracownikami, aby mogła w jakiś sposób zapobiec nieuchronnemu.

      – Przepraszam, naprawdę już muszę iść… – Zaczęła się cofać, ale prezes nie zamierzał puścić jej ręki.

      – Co się dzieje? – zapytał Piotr, który nagle pojawił się tuż obok Angeliki.

      Magdalena posłała mu rozpaczliwe spojrzenie, ale nie rozumiał. I wcale nie dlatego, że w jego żyłach krążyła krew zmieszana z alkoholem. Po prostu nie miał o niczym pojęcia, jak oni wszyscy.

      Ból rozszedł się po jej klatce piersiowej. Zaczęła oddychać coraz szybciej, walcząc z dusznościami i uczuciem braku tchu. Miała świadomość irracjonalności całej tej sceny – zaraz umrze na oczach współpracowników. W najbliższym otoczeniu nie było ani jednej osoby, która mogłaby ją wesprzeć. Wszyscy byli zalani w trupa. Ta myśl tylko spotęgowała jej strach. Lęk był silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Cała się trzęsła. Wiedziała, że umiera i nie może liczyć na żadną pomoc.

      Złapała się za serce i upadła. Dostrzegała pełne przerażenia twarze kolegów i koleżanek, ale jej mózg ich nie rejestrował. To już nie było ważne. Istotna była tylko rozpacz, w której otchłani się zanurzała. Tak bardzo się bała! Chciała kurczowo złapać się życia, ale nie miała sił. Coraz trudniej było jej zaczerpnąć oddech. Wybałuszyła oczy, ostatkiem sił próbując przekazać niemą prośbę o ratunek.

      – Zadzwońcie pod sto dwanaście! Kurwa, szybciej! – krzyknął ktoś.

      Rozdział 4

      Kiedy wjeżdżali z Michałem na drogę krajową numer osiemdziesiąt sześć w kierunku Bielska-Białej, świtało. Nawet nie chciał słyszeć o tym, że miałaby wracać do domu własnym samochodem. Trudno, odbiorą go kiedy indziej.

      W samochodzie panowała cisza. Michał minął Orlen i zjechał na przeciwny pas, aby ominąć wyłączony z ruchu, remontowany fragment drogi. Magdalena bała się na niego spojrzeć. Wiedziała, co jej mąż chce powiedzieć, i w głębi duszy przyznawała mu rację. Skończył się właśnie etap, kiedy udawało jej się zachowywać swoją chorobę w tajemnicy. Atak, najsilniejszy z dotychczasowych, nastąpił na oczach niemal wszystkich pracowników firmy. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Miała poważny problem. Problem, który rzutował już nie tylko na jej życie osobiste, ale też zawodowe.

      Kiedy na miejscu pojawiła się karetka pogotowia, najgorsze już minęło. Wszyscy wydawali się całkowicie trzeźwi, jakby to, co się stało, odparowało z ich głów alkohol. Ratownicy medyczni podłączyli Magdalenę pod EKG i podali jej leki wziewne, bo przypuszczali, że mają do czynienia z atakiem astmy. Kiedy ją ustabilizowali i założyli jej wenflon, zabrali Madgalenę na SOR, gdzie ruszyła cała machina. Pobranie krwi, ponowne EKG, spirometria, USG, aby wykluczyć atak wyrostka. W międzyczasie pojawił się zawiadomiony przez kogoś z firmy Michał. Potem zszedł do niej psycholog, ale niewiele udało mu się z niej wyciągnąć, bo przez cały czas tylko leżała i płakała. Płakała nad sobą, nad utraconymi zmysłami, bo była przekonana, że dawno wszystkie postradała. Przeprowadzone badania nic nie wykazały, pacjentka wydawała się okazem zdrowia. I tylko ta „wskazana konsultacja psychiatryczna” na wypisie sugerowała, w jak kiepskiej jest kondycji.

      Wjeżdżali już do Tychów, kiedy postanowiła przerwać milczenie. Michał miał rację. Musi poprosić o pomoc.

      – Tym razem było inaczej – zaczęła zachrypniętym głosem. – Gorzej niż wcześniej. O wiele gorzej.

      Michał na chwilę oderwał wzrok od pustej o tej porze dnia drogi i spojrzał na żonę z zaciekawieniem.

      – Co masz na myśli?

      – Byłam pewna, że umrę – odezwała się cicho. – W myślach już żegnałam się z życiem i ta świadomość… – urwała nagle. – Ta świadomość wywołała we mnie taką rozpacz, taki ból… Nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. To było najgorsze, co kiedykolwiek przeżyłam.

      Gdzieś w jej głowie odezwał się cichy głosik: Kłamczucha, ale nie posłuchała go. Nie skłamała. Tamtego nie przeżyła przecież w sposób racjonalny. Była tam, tak wszyscy twierdzą, ale nie miała stamtąd żadnych wspomnień. A skoro w jej świadomości nie zachował się choćby ślad tamtych wydarzeń, jak mogłaby mówić, że je przeżyła?

      Michał ze smutkiem pokręcił głową.

      – Nawet nie wiem, co powiedzieć. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Na dodatek mam paskudne wyrzuty sumienia.

      Magdalena uniosła wysoko brwi.

      – Ty? Ale dlaczego?

      – No wiesz… – Zastukał palcami w kierownicę. – Mając świadomość, w jak kiepskiej jesteś kondycji, próbowałem naciskać na ciebie w kwestii dziecka. To było głupie z mojej strony. Poczekamy, aż wyzdrowiejesz, i wtedy wrócimy do tamtej rozmowy. Teraz musisz przede wszystkim zadbać o siebie!

      Odwróciła wzrok. Z jednej strony czuła ulgę na myśl, że temat dziecka został odsunięty na dalszą przyszłość, a z drugiej – wiedziała, że oszukuje Michała. Nie wierzyła w to, że może wyzdrowieć. Ataki tak głęboko wpisały się w jej codzienność, że nie wyobrażała sobie życia bez nich. To niemożliwe, żeby tak po prostu się skończyły. To nie wyrostek, który można wyciąć, czy angina do wyleczenia antybiotykami.

      – Pójdziesz do lekarza, prawda? – Michał jakby czytał w jej myślach.

      – Pójdę – potwierdziła Magdalena.

      Bo rzeczywiście podjęła