wydawało sięw porządku, więc teraz tylko odtworzyła wszystkie ruchy i uruchomiłanagrywanie.
– Jestem gotowa – powiedziała Pola i zatrzasnęła drzwi auta. Obieruszyły w kierunku miejsca spotkania. Niewielkie schody miały podjazd,więc kobiety bez problemu dostały się do środka.
Od wejścia przywitały ich dwie hostessy. Sprawdziły bilety, które Anetamiała w telefonie.
– W porządku – oceniła jedna z nich, a druga podała Poli i Anecieprezenty. Były to pakiety powitalne. – Zapraszamy do środka.
– Dziękujemy – odparła Aneta i przesunęła swój pakunek na bok, by niezasłaniał kamery. Pola w tym czasie ruszyła przodem. Sala, do którejwjechała, była dość obszerna. W środku znajdowało się sporo osób. Częśćsiedziała na krzesłach. Kilka osób stało pod ścianą, jakby obawiając siępodejść zbyt blisko miejsca, w którym ustawiony był mikrofon. Za chwilępojawi się tam główny mag i zacznie czarować słowami, by ogłupić jaknajwięcej osób. Pola zauważyła też stół z różnego rodzaju specyfikami.Żaden z produktów nie miał etykiety. Wszystko było albo w zielonychsłoiczkach, albo w opakowaniach z szarego papieru. Nie było więc szans,by poznać ich skład.
Kiedy dziewczyny ustawiły wózki w najlepszej dla siebie odległości odsceny, Pola zajrzała do torebki z pakietem powitalnym. Nie miałapojęcia, co to jest, bo żaden z suplementów nie został opisany. Naopakowaniach znajdowały się jedynie cyfry od jeden do czterech.
Zapewne należy je zażywać w takiej kolejności, pomyślała.
– Ciekawe, na co to – skomentowała po cichu. – Pewnie wyszli z założenia, że na wszelkie dolegliwości pomaga to samo – dodałazłośliwie. – Jakby niepełnosprawność miała jedno imię.
– Cii – uspokajała Aneta. – Wszystko zepsujesz.
Oprócz Anety i Poli były jeszcze trzy osoby na wózkach inwalidzkich.Dziewczyny uważnie rozejrzały się po sali. Wszyscy mieli zatroskaneminy. Każdy pewnie zmagał się z jakimś schorzeniem i zamiast czekać nawizytę u lekarza, wyznaczoną w najlepszym wypadku za dwa albo trzy lata,szukał ratunku u szarlatanów. Pola zwróciła uwagę, że do sali wjechałana wózku kolejna osoba. Była to dziewczynka, na oko może dziesięcio-albo jedenastoletnia. Za nią szła dorosła kobieta, pewnie jej mama. Obiebyły bardzo skupione. Trochę niepewnie przekraczały próg sali.Podjechały jednak bardzo blisko prowizorycznej sceny.
– Która godzina?
– Cicho, zaraz się zacznie…
I kiedy Aneta wypowiedziała to zdanie, w sali rozbrzmiała muzyka i przygasły światła. Ludzie zamilkli i z ciekawością wpatrywali się w oświetlony środek prowizorycznej sceny. Nagle wbiegł na nią mężczyzna.Jego biała luźna koszula wypuszczona niedbale na spodnie o tej samejbarwie nie była przypadkowa. Kolor ten od wieków kojarzył się z czystością, a nawet boskością, więc teraz powinien podprogowo zadziałaćna zebranych. Obok niego pojawiła się kobieta ubrana zwyczajnie, bo w dżinsy i jasny T-shirt. Wzięła do ręki mikrofon i wtedy muzykaprzycichła. Stała się jedynie delikatnym tłem.
– Proszę państwa! – powiedziała radosnym głosem. – Jak miło miprzedstawić państwu cudownego człowieka! Przed nami Reuel Rajn!Przyjaciel Boga! Przywitajmy go brawami.
Ludzie zebrani w sali zaczęli klaskać. Pola i Aneta nie chciały sięwyróżniać, więc robiły to, co wszyscy. Ktoś z tyłu gwizdnął, aplauz byłogromny. Wydawało się, że magiczne działania Reuela były tu znane. Każdyliczył na cud. A być może miał być on wprost proporcjonalny do aplauzu,więc trzeba było się odrobinę wysilić.
– Za chwilę, proszę państwa, zostaniemy zbombardowani miłością! Czyjesteście gotowi przyjąć taką dawkę pozytywnej energii?
– Taaak!!! Re–u–el! Re–u–el! Re–u–el!
Pola uśmiechnęła się pod nosem, bo bombardowanie czymkolwiek nie wydałosię jej konieczne. A miłością tym bardziej. Dla niej to uczucie było jakjajko i tak należało się z nim obchodzić. Dbać i pielęgnować, a nie odrazu robić z niego jajecznicę na głowach Bogu ducha winnych ludzi.
Mężczyzna zrobił niewielki krok naprzód i podniósł dłonie w geściepodziękowania. Nie zabierał jeszcze głosu. Kobieta w dżinsach poprosiłao ciszę, a potem wyjaśniła, co wszyscy zebrani otrzymali w pakietachpowitalnych. Produkty były naturalne i należało je stosować zgodnie z oznaczeniem. Trzy razy dziennie po jednej łyżce przez pięć dni jedynka,potem tak samo długo dwójka, trójka i czwórka. Efekty poprawy zdrowiaprzyjdą już po tygodniu, zapewniała. Publiczność słuchała z uwagą, odczasu do czasu bijąc brawo. Pola musiała przyznać, że babka miałagadane. Sama za chwilę zacznie wierzyć w magię tych mikstur. Spojrzałana Anetę. Wyraz jej twarzy potwierdzał zainteresowanie. Dały sięzmanipulować.
– Nieźle, nie? – Pola szepnęła do koleżanki. – A dopiero się rozkręca.Zaraz nas plaśnie miłością po twarzy – zachichotała.
– Ciii…
Pola rozejrzała się po sali. Potem zatrzymała wzrok na dziewczynce nawózku. Zwróciła uwagę, że używała starego wózka dla dorosłych.
Dziwne, pomyślała, ale usprawiedliwiła to brakiem pieniędzy. Niespuszczała jednak dziewczynki z oka. Akurat klaskała. Robiła to z zaangażowaniem. Jej mama, stojąca tuż obok, także wydawała się podwielkim wrażeniem. A kiedy głos zabrał wreszcie Reuel, kobieta sięrozpłakała i uklękła przy wózku córki. Zaczęła coś krzyczeć, ale w hałasie Pola nic nie usłyszała. Widok był jednak bardzo przejmujący.
– Uzdrów moją córkę! Uzdrów ją!
Kobieta w dżinsach podsunęła matce mikrofon i jej głos wybrzmiał w sali.Pola przełknęła ślinę. Poczuła w gardle ogromną gulę. Zacisnęła mocniejpalce na poręczy wózka.
– Uzdrów moją córkę! Błagam!
Matka na klęczkach zwracała się do Reuela. Ten gestem poprosił, żebywstała, i pocałował ją w obie dłonie. Potem dodał, że spróbuje tozrobić, ale najpierw musimy sprawić, by sala wypełniła się dobrąenergią. Bo leczyć można tylko miłością.
– Znajdźmy ją w sobie! – krzyknął. – I ześlijmy na to biedne dziecko!
– Tak! Tak! – wrzasnęli ludzie, a Pola z niepokojem rozejrzała sięwokół.
Sekta, pomyślała od razu. Banda napalonych idiotów. I nie ma nikogo, ktokrzyknąłby, że król jest nagi. W zamian za to skandowano imię Reuela.
– Czy jest tu jakiś sceptyk? – spytał i wyjaśnił, że takie myśli zakłócąuzdrowienie, więc jeżeli ktoś nie wierzy w moc miłości, powinien odejśćw pokoju. Pola zerknęła na Anetę. Była jak zahipnotyzowana. Nawet niedrgnęła. Sama poprawiła pozycję na wózku, bo miała wrażenie, że Reuelspojrzał w jej kierunku, jakby wyczuł, że Pola Żółtaszek w myślachnaśmiewa się z tego cyrku. Szybko więc zrobiła przejętą minę i uniosłatak jak inni ręce.
– Boże, Ty to widzisz i nie grzmisz – szepnęła pod nosem. A w myślachdodała pytanie skierowane do Stwórcy, czy maczał palce w zmajstrowaniutego oszołoma na scenie, czy też pozostawił to wyłącznie ku ucieszeBelzebuba i Diabolicy.
Kiedy nikt nie wyszedł z sali, znów rozbrzmiała głośniejsza muzyka. Polapoczuła, że dźwięki nie były przypadkowe. Podsycały nastrój i wprawiaływ trans. Ludzie chyba wyłączali myślenie, stwierdziła, sama bliskauwierzenia w to, że za chwilę wstanie z wózka i pójdzie do domu pieszo,kopiąc po drodze wszystkie kamienie. Bo to była jej ukryta tęsknota. Takzwyczajnie po staremu kopnąć kamień, aż zaboli największy palec u stopy.
– Uściskajmy