podpowiedział starszy szlachcic.
– Tak, tak, w Kieżmarku, to akurat był kolejny spór o Spiszu z carskimi…
– Spór o Spiszu i nawet teraz nie jest skończony, ale śmiem twierdzić, że po nieudanej próbie arcyksięcia Maksymiliana usiąść na polskim stole carskie się zgodzili, że Spisz jest polski… Ale teraz nie o tym chodzi.
– Tak, Panie Sławomirze, wybacz mi Pan wielkodusznie, po prostu każda wzmianka o zamkach Spiszu rozdrapuje mi, jako podskarbiemu, starą ranę. Jednak trzydzieści trzy tysiące kop groszy praskich – to dziś, jak przeliczyć, jest sto tysięcy kop groszy litewskich, lub po nowemu sto dwadzieścia tysięcy złotych, jak obliczyć według stopy Batorego, za te pieniądze można było by teraz parę województw kupić…
– Zapomnij, Panie Stasiu, o tych pieniądzach, nie po to je zabrał Zugmunt Luksemburg, aby jego dziedzicy nam je zwrócili… Ciesz się, Pan, że Spisz teraz na zawsze jest polski i uspokój swoją niespokojną duszę. Ale będę kontynuował, za Pana zgodą…
– Tak, tak, Panie Sławomirze, dla Bożego miłosierdzia, kontynuuj swoją opowieść. Czy syn Elżbiety został wywieziony na Wołyń, do Husiatynia, jak mówił Pan?
– No… tak powiedziała mi Pani Janina Lisowska, a ja jestem skłonny jej wierzyć. W przeciwnym razie jest bardzo trudne do wyjaśnienia, w jaki sposób syn jakiegoś podstarosty z Husiatynia nagle został rotmistrzem chorągwi dworskiej Jego Mości księcia Bazylego pokonując wielu zasłużonych szlachciców. A jeśli dodamy do tego, że proboszczem kościołu dworskiego Ostrogskich został Damian Nalewajko, starszy brat Seweryna – to innego wytłumaczenia tego, niż ukryte spokrewnienie, nie mogę wymyślić…
– Ale dlaczego do Husiatynia? Dlaczego nie do Ostrogu?
Starszy szlachcic uśmiechnął się.
– Panie Stasiu, widzę, że Pan nie docenia Jego Mości księcia Bazylego… Przebiegłość jego rozumu była na ustach wszystkich o tej porze, ukrył syna Halszki w taki sposób, że nikt go nigdy by nie znalazł, gdyby, nie daj Boże, Beata zdecydowałaby się na coś strasznego… Poza tym, Husiatyń jest naturalną twierdzą wzglęgem nalotów tatarskich: z południa jest chroniony przez Dniestr i grzbiet Hotyński, niedostępny dla konnych; ze wschodu chronia go dopływy Dniestru, płynące z północy na południe – Matiorka, Kalus, Daniłówka, Uszyca, Ternawa oraz Smotrycz, nad którym stoi twierdza Kamienec Podolski… Do tego lasy Iwankowickie. Tatarom do Husiatynia nie było możliwości dotrzeć! Nie będę grzeszył przeciwko prawdzie, jeśli powiem, że Husiatyń jest najbardziej chronionym miejscem na całej Rusi Litewskiej.
Komisarz od pomiarów skinął głową z satysfakcją.
– Przekonał mnie Pan, Panie Sławomirze. Młody dziedzic księcia Sanguszki dorastał w ciszy i błogości, bezpieczny i obfity w jedzeniu i piciu. Ale dlaczego Jego Mość książę Ostrogski później pozwolił na to, żeby jego bratanek, Giedyminowicz po ojcu i Rurykowicz po matce, tak strasznie zginął w Warszawie? Dlaczego pozwolił mu wywołać rokosz przeciwko królowi Zygmuntowi Wazie?
Starszy chlachcic westchnął ciężko.
– Nie pozwolił. Tylko KAZAŁ Sewerynowi wywołać ten rokosz.
Komisarz zapytał ze zdumieniem jeszcze raz:
– Kazał mu?!? Książę Ostrogski oddał swoją własną krew, swego bratanka, na taką okrutną śmierć – z własnej woli? Ale po co?
– Po to, że było mu jego nie szkoda…
Jak Sławomir Wierenicz-Stachowski został zaufanym powiernikiem Jego Mości księcia Bazylego Ostrogskiego i dlaczego nie był z tego zadowolony…
W pokoju zawisła napięta cisza – taka gęsta, że słychać było, jak listopadowy deszcz monotonnie mży za oknem.
Podskarbi Mścisławski, kręcąc głową, nalał sobie i starszemu szlachcicowi miodu, przesunął kubek do rozmówcy – i spytał cichym głosem:
– Panie Sławomirze, może wyjaśni mi Pan swoje słowa? A to zacząłem już słabo rozumieć wszystkie zawiłości Pana historii.
Pan Wierenicz, kręcąc głową, podniósł kubek, zrobił łyk bursztynowego napoju, chrząknął – i odpowiedział:
– Cóż, wyjaśnię. Ale w tym celu najpierw opowiem Panu, Panie Stasiu, opowieść o rokoszu Kosińskiego, myśle, ze słyszał Pan o tej rebelii?
Komisarz skinął głową.
– Historia ta jest dawna, ale znana. Czy wojewoda Kijowski ztłumił ten rokosz, jak pamiętam?
Starszy szlachcic uśmiechał się chytrze, a w jego oczach błysnęły psotne iskierki.
– Ztłumił, jak było nie ztłumić… Ale na na początku go… rozpalił!
Pan Stanisław rozłożył ręce ze zdumienia.
– Panie Sławomirze, znów mnie Pan zadziwia! Jak to – rozpalił? Czy nie Pan Krzysztof Kosiński osobiście podburzył kozaków z województwa Kijowskiego do buntu i szturmu Białej Cerkwi? I czy to nie jego kozacy niszczyli, ruinowali, niosli głód i mór majątkom Ostrogskich?
Starszy szlachcic skinął głową.
– Tak jest, Panie Stasiu. Ale wcześniej zdarzyło się wiele rzeczy, o których Pan, jak myślę, nie wie. Na przykład, czy wie Pan, kto był piastunem na weselu Krzysztofa Kosińskiego z księżniczką Maruszą Rużyńską? – i, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Jego Mośc książę Bazyli Ostrogski.
– I co z tego, Panie Sławomirze? Kogo to obchodzi, kto i kogo kiedyś ożenił, to jest taka sprawa…
– Zgadzam się z Panem, Panie Stasiu, ile jest przykładów w historii, gdy nie tylko bliscy znajomi – krewni gotowali sobie nawzajem krwawe łaźnie… Ale tutaj chodzi o coś innego.
– O co, Panie Sławomirze?
Starszy szlachcic przerwał rozmowę, westchnął i odpowiedział:
– Panie Stasiu… Zna się Pan na gospodarce, więc wie Pan, z czego żyje Wołyń, a także Podole, Kijowszczyzna, Bracławszczyzna oraz zadnieprowskie ukrajny. Ale i sam Pan niedawno mówił, że pszenica z Rusi Litewskiej jest prawie jedyną rzeczą, którą żywi i daje dochód Rzeczpospolitej. Przecież to jest tak?
Podskarbi Mścisławski przytaknął.
– Tak. Co prawda, na ten dochód dużo jest szabrowników, ale wciąż pszenica z województw ruskich jest złotem stepowym. Gdyby nie ona, to dawno byśmy poszli w świat z wygiągniętą ręką.
Starszy szlachcic skinął głową z zadowoleniem.
– Rozumie Pan więc, że ziemie zadnieprowskie, na których uprawia się tą pszenicę, województwa Kijowskie, Podole i Bracławszczyzna są olbrzymim majątkiem.
Komisarz w milczeniu pokiwał głową. Pan Wierenicz kontynuował:
– W tym roku książę Janusz Ostrogski, syn Jego Mości księcia Bazylego, otrzymał przywilej do własnych ziem na górnym Ingulcu i Rosi, za wyjątkiem nieużytków Rokytnego i Olszanki, razem dwieście wołok dobrych gleb i pół sta wołok traw zalewowych i pastwisk. Dobra posiadłość, ale książę Janusz miał znacznie szersze plany. Ingulec, jak wiadomo, wpada do Dniepru już w tatarskich granicach, ale z ujścia rzeki Żółtej i do połączenia jej z Saksaganią, przed pierwszymi tatarskimi rogatkami, teren wokół Ingulca, nie mniej niż tysiąc wołok najlepszych pól uprawnych i pół tysiąca pastwisk i nieużytków – były wtedy niczyje, ani Korony, ani magnatów, ani kozackie, ani tatarskie. Ale do tych ziem – półtora tysiąca wołok w środkowym Ingulcu – miał swój interes starosta Czerkaski, książę Wiśniowiecki. Kłopot polegał na tym, że Jego Mość król Zygmunt