Krzemieniec i Zbaraż w trzy dni dotarłem do Husiatynia. Ciche, spokojne miasto na śpiącym Zbruczu – w owych czasach żyło w nim zaledwie trzydzieści rodzin, z których jedną trzecią były to rodziny żydowskie, ale miasteczko było samorządne, prawo magdeburskie przyznano mu dwadzieścia pięć lat wcześniej przez Zygmunta Augusta… Szybko znalazłem posiadłość miasteczkowego starosty, wręczył mu list od podskarbiego, wysłuchał skargę na brzemię – dekretem książęcym nakazano im było wybudować most nad Zbruczem, któremu starostat się sprzeciwił, aby uniknąć zbędnych wydatków – i zapytał, czy można byłoby zobaczyć rodzinę Seweryna Nalewajki, mojego setnika? Starosta tylko machnął ręką w kierunku sąsiedniego dworu.
Podstarosta i jego rodzina nie byli obecni w domu – wszyscy wyjechali w odwiedziny do krewnych, na podwórku się nudził strożujący czterdziestoletni kozak, nie chętny do rozmów, natomiast w komnatach zostały tylko młoda pokojówka i wiekowa staruszka, cała ubrana na czarno – lub niańka, lub po prostu utrzymanka. Usłychawszy, jak zapytałem młodą pokojówkę o Pana Seweryna Nalewajkę – jakoś nagle ożyła i zaczekawszy, aż wyjdę na ganek, złapała mnie za rękę.
Patrząc na mnie łzawiącymi, wyblakłymi od przeżytych lat oczami cichym półszeptem staruszka powiedziała: "Zabije… zabije on mojego chłopczyka…"
Zatrzymałem się, bardzo oszołomiony tymi słowami. "Kto?" – "Przebiegły lis, Judasz, obłudnik i faryzeusz, kłamca i zdrajca – twój książę". "Kogo zabije?" – "Chłopczyka mojego, Symeona, syna Dymitra i Elżbiety".
– Jakiego Symeona? – Zapytał zaskoczony komisarz.
Szlachcic skinął głową w odpowiedzi:
– Właśnie o to zapytałem staruszkę. Zamiast odpowiedzi chwyciła mnie jeszcze mocniej za rękaw żupana i pociągnęła mnie do podziemia – ale tak mocno, że na miejscu osłupiałem – po drodze, dławiąc się z niecierpliwości, coś pośpiesznie zaczęła mi mówić.
– Długo nie mogłem zrozumieć, co usiłuje mi powiedzieć stara kobieta, która na pierwszy rzut oka wyglądała jakby wpadła w szaleństwo. Ale byłem cierpliwy – i wkrótce z jej niewyraźnych i poplątanych zdań udało mi się odczytać prośbę o obronie Pana Seweryna przed złem księcia Ostrogskiego – co, nie ukryję, początkowo wywołało u mnie przerażenie. "Babciu, ale Pan Nalewajko jest najbliższym bojarem księcia, Jego Mość Pan Bazyli powierzył mu swój skarbiec i życie, jak to możliwe, jak może się zdarzyć między nimi coś takiego jak zdrada lub nieuczciwa podłość?" Staruszka westchnęła ciężko, posadziwszy mnie na skrzyni, usiadła obok mnie na ławeczkę do przędzenia wełny, smutno się uśmiechnęła i odpowiedziała: "Nie wierzysz mi, uważasz za opętaną – widze to po oczach. Ale jak usłyszysz moją historię, zrozumiesz mnie, chłopcze…" Oczywiście, poprosiłem ją, aby powiedziała mi to, co postanowiła mi ujawnić – mając nadzieję usłyszeć historię o strasznych tajemnicach i okrutnych zbrodniach, jednak odbierając ich w głębi duszy jako bajki dla dzieci, takich jak te, które moja matka opowiadała mi, gdy byłem mały. Biedna moja matula, ona tak bardzo mnie kochała…
Przepraszam, Panie Stasiu, wrócę do mojej opowieści. Staruszka przemawiała dość długo – skuliliśmy się w podziemiach koło trzeciej po południu, lecz pod koniec opowiadania na dworze było już ciemno, strożujący kozak zamknął bramę, przy tym narzekając, przeprowadził mojego karego do pańskiej stajni, zdjął siodło, puślisko i dał mu owsa. W taki sposób więc było mi zaproponowano, abym spędził noc w domu podstarosty – ale nie to mnie zaskoczyło. Historia, opowiadana przez starą kobietę naprawdę zmusiła mnie do szczerego zdziwienia…
Panie Stanisławie, oczywiście pamięta Pan, kim tak naprawdę był książę Konstanty Iwanowicz Ostrogski?
Pan Komisarz skinął głową.
– Oczywiście, Panie Sławomirze. Kto nie pamięta zwyciężcy bitwy pod Orszą?
– Kasztelana Wileńskiego, Wielkiego hetmana Litewskiego, wojewody Trockiego… Wielki to był człowiek. Na Litwie jest niewielu mężów stanu, równych do niego ani w inteligencji i umiejętnościach wojskowych, ani we wspaniałomyślności i hojności. Nie wiem nawet, który z obecnych wojewodów może porównać się z nim… Ale nie o to chodzi, nie o osiągnięciach tego czlowieka. Jak wiecie, Panie Stanisławie, książę Konstanty był dwukrotnie żonaty. Za pierwszym razem zaręczył się z Tatianą Golszańską, córką księcia Symeona Golszańskiego, przywódcy Łucka i marszałka województwa Wołyńskiego. Z tego małżeństwa urodził się najstarszy syn księcia, Ilya. Niestety, to małżeństwo skończyło się smutno – gdy Ilya miał dwanaście lat, jego matka nagle zmarła. Po raz drugi więzi boskiego zjednoczenia połączyły Jego Mość księcia Ostrogskiego z Aleksandrą Słucką, córką księcia Symeona Słuckiego – wynikiem tego małżeństwa był najmłodszy syn Bazyli. Oznacza to, że synowie Konstantego Iwanowicza byli przyrodnimi braćmi, ich matki były inne, do tego Ilya był o szesnaście lat starszy od Bazyla. Jest to rzeczą powszechną, wszystko może się zdarzyć w życiu, ale w naszej historii ta okoliczność ma dość ważne znaczenie.
Komisarz skinął głową.
– Słyszałem o tym. Ilya zmarł bardzo młodo, jak wiem?
Pan Sławomir pokręcił głową.
– Nie tylko bardzo młodo. Śmierć ta była o tyle niezwykłą, że spowodowała, wybacz mi Pan takie słowa, długie plotki i ołbrzym szeptów za plecami…
– O, zaczynają się właśnie tajemnice, które Pan mi obiecał na początku? – Pan Stanisław lekko się uśmiechnął.
– Eee tam, Panie Stasiu, będzie ich o wiele więcej… Syn Wielkiego hetmana i słynnego dowódcy, Ilya Konstantynowicz, jak wiemy, nie wykazał żadnych szczególnych zdolności do służby wojskowej, chociaż odpierał najazdy tatarskie oraz ze swoją choragwią dworskiej brał udział w wojnie Starodubskiej z Moskwą, oblegając wraz z Janem Glebowiczem Siebież, chociaż to bez skutku. Laury ojca okazały się nieposilne dla młodego księcia… Ale też nie o to chodzi w mojej historii. Książę Ilya okazał się bardzo przeciętnym wojownikiem, ale nie zaryzykowałbym jemu robić zarzuty. To jest moje głębokie przekonanie, że wojna jest rzemiosłem, którego umiejętności nie są do popisywania dla osoby godnej… Umiejętność zabijania jest wątpliwą sprawnością. Wybacz mi pan moje moralizatorstwo, ale jestem już starym człowiekiem, który widział wiele wojen w swoim życiu i sądzę, że mam prawo wyciągać z tego takie wnioski.
Wracając do tematu, chodzi mi nie o społecznym, lecz o prywatnym życiu księcia Ilyi. Panie Stasiu, Pan chyba słyszał opowieści o manierach i zwyczajach z połowy ubiegłego wieku, o czasach Zygmunta Starego?
Komisarz od pomiarów uśmiechnął się.
– W czasach mojej młodości byłoby dziwnym nie słuchać tych bajek o Barbarze Radziwiłłównie…
Pan Sławomir zmarszczył lekko brwi.
– Panie Stanisławie, poprosiłbym Pana nie tylko nie powtarzać tych bajek przy tym stole – ale nawet żeby żadnej sugestii o tym nie było przy naszej rozmowie. Honor damy nie jest pustym dźwiękiem, a dla szlachty tym bardziej.
– W porządku, Panie Sławomirze, oczywiście… Proszę mi wybaczyć moją lekkomyślność.
– Dziękuję, Panie Stasiu, jestem starym człowiekiem i cieszę się, że Pan zrozumiał moje słabości… Więc książę Ilya, będąc związany obietnicą swojego ojca, by poslubił Annę Elżbietę Radziwiłł – starsi w rodzinie wcześniej się dogadali o przyszłości swoich dzieci, w tych czasach takie coś było rzeczą powszechną – postanowił sprzeciwić się woli Konstantego Iwanowicza. On zdecydowanie odmówił Annie – nie wiem, jakie koty darli ze sobą… Na próżno Wielki hetman Litewski Jerzy Radziwiłł ofiarował mu swoją drugą córkę,