alt="Ko%c5%82o.psd"/>
Drzwi były otwarte – żadne zamki nie wytrzymałyby potężnego ciosu, wymierzonego opancerzonym ramieniem przez sierżanta Jeana Garroux. Połączony wysiłek dwojga starych służących z pewnością nie mógł wystarczyć do ponownego ich zamknięcia, zwłaszcza że Garroux postawił nogę na progu.
Wielki mężczyzna o byczym karku niemal pogardliwie pchnął drzwi, które otworzyły się na całą szerokość. Uderzenie sprawiło, że Silvio padł na podłogę, a Ana uderzyła całym ciałem o ścianę.
– Jazda do środka, hołoto – warknął sierżant Garroux.
Czterech mężczyzn za jego plecami chwiejnym krokiem władowało się do domu. Należeli do gaskońskiej piechoty, pośpiesznie skompletowanej przez czcigodnego biskupa Couserans, Charlesa de Gramonta. Rekrutacja przebiegła w takim tempie, że zabrakło czasu na wyposażenie świeżo upieczonych żołdaków w mundury. Nieżyczliwi zarzucali czcigodnemu biskupowi, że przeprowadził pobór w ostatniej chwili, aby zaoszczędzić na wyposażeniu dla wojska, lecz lepiej poinformowani utrzymywali, iż wedle prawa, poborowi powinni sami płacić za rynsztunek, więc dobry biskup celowo powołał ich późno, by nie musieli ponosić kosztów, którym z całą pewnością nie zdołaliby podołać. Tylko nieliczni Gaskończycy nie klepali biedy.
Przyzwoicie przeprowadzona kampania sama na siebie zarabiała, więc jeszcze parę godzin temu Gaskończycy, a także większość armii, nie posiadała się z radości. Potem jednak stało się jasne, że Pampeluna złoży broń bez jednego gestu oporu. Zlany potem burmistrz odwiedził głównodowodzącego, powitał go z najwyższą pokorą i wręczył mu klucze do miasta. Wśród żołnierzy gruchnęła wiadomość, że hiszpański garnizon w twierdzy zamierza się poddać bez jednego wystrzału.
Nie ma walki – nie ma łupów.
Wojacy nie kryli niezadowolenia oraz irytacji, zwłaszcza że hiszpański garnizon był zbyt nieliczny, aby stanowić realne zagrożenie. W takiej sytuacji żołnierzom pozostało jedynie wydać własne pieniądze w gospodach i lupanarach, a w kieszeniach mieli głównie dziury.
Nie tylko oni byli wściekli. Właściciele gospód, sklepów i lupanarów całkowicie podzielali ich odczucia. Oczekiwali rozkwitu interesów, a tymczasem rozzłoszczeni wyzwoliciele albo wcale nie przyszli, albo przyszli, lecz bez płacenia brali, co chcieli.
Część przedsiębiorców zasugerowała, że miejscowi bogacze najwyraźniej nie rozumieją, co zawdzięczają wyzwolicielom i dobrze byłoby im to uświadomić, zwłaszcza że oswobodzicielskie wojsko jest gotowe wydać pieniądze w mieście, które w ten sposób nie utraci ani odrobiny swego bogactwa.
Pomysł został przyjęty z entuzjazmem, nie tylko przez Gaskończyków jego lordowskiej mości z Couserans, lecz także przez regularną piechotę, pozostającą pod rozkazami lorda Elgobarraque’a, burmistrza Bajony. Ten pomysł, podobnie jak każda dobra myśl, błyskawicznie dotarł do wszystkich żołnierzy. Ogołocono gospody i posadas. Wojsko przetrząsnęło miasto i znalazło stosowne cele. Wkrótce w wielu domach przy eleganckich ulicach Pampeluny zabrzmiały wrzaski kobiet i dziewcząt.
Doña Mercedes Olveron y Fuentes nie wrzeszczała.
Pobiegła do drzwi wejściowych i ujrzała tam starego Silvia, który jęczał na podłodze; z rany na jego czole sączyła się krew. Stara Ana nadal stała przyciśnięta do ściany przez otwarte drzwi, a w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze grupka rozrośniętych, spoconych i niewątpliwie pijanych mężczyzn w obszarpanych ubraniach. Wszyscy wbili w doñę Mercedes uważne, niepokojące spojrzenie.
– Jak śmiecie pakować się bez pozwolenia do cudzego domu? – warknęła. – Zachowujecie się tak, jakby to nie była królewska stolica. Powinniście się wstydzić.
Sierżant Jean Garroux uśmiechnął się szeroko, prezentując mocne, choć żółte i krzywe zęby.
– Bernac, ty chyba takie lubisz – mruknął. – Dla mnie jest za tłusta.
– Nienajgorsza – ocenił Bernac. – I niebrzydkie kolczyki.
Zbliżył się do doñi Mercedes o krok.
– Ani się waż! – krzyknęła dama. – Porozmawiam o tym z waszym dowódcą. Hańba!
– To kiepska myśl – westchnął sierżant Jean Garroux. – On także nie przepada za grubymi. Proszę o wybaczenie...
Minął gospodynię i przy okazji pchnął ją całkiem mocno, prosto w ramiona Bernaca. Dopiero teraz wrzasnęła, lecz jej okrzyk utonął w donośnym rechocie mężczyzn. Krótkie, brudne paluchy Bernaca zahaczyły o górną krawędź jej sukni i szarpnęły.
Kwiczy jak maciora, pomyślał Garroux, idąc w głąb domu. Uznał, że z pewnością nie ma tu mężczyzny, jeśli nie liczyć tego zgrzybiałego starucha przy drzwiach. Gdyby był, z pewnością już by dał o sobie znać. Gdzie ona mogła schować szkatułę z biżuterią? W sypialni, rzecz jasna. Kobiety zawsze trzymają klejnoty. Srebrne naczynia? Niebrzydkie. Ale biżuteria jest lepsza. Cenniejsza i łatwiej ją ukryć.
Nagle stanął jak wryty.
Ujrzał przed sobą wyprostowaną, niespokojną, bardzo młodą i szczupłą dziewczynę o szeroko otwartych, przestraszonych oczach.
– Ładna – mruknął Garroux. – Nawet nie marzyłem, że znajdę taką śliczną szkatułeczkę. No to pora wyjąć klejnocik.
Dziewczyna odskoczyła, gdy wyciągnął ku niej łapy.
– Coś ty za jeden? – spytała drżącym głosem. – Co oni robią ciotce Mercedes? Dlaczego...?
Tym razem chwycił ją zanim znowu zdążyła mu umknąć.
– Niewiele cię jeszcze nauczyli, co, kociaku? – wysapał. – Już dobrze, ja cię wszystkiego nauczę. Pierwsza lekcja. Ładna dziewczyna nie używa buzi do gadania, tylko do... Nie wyrywaj się bez sensu i tak nie uciekniesz. Lepiej zdaj się na Jeana Garroux, dobrze ci radzę. W całej cholernej armii nie znajdziesz lepszego nauczyciela. Au – oj – ty... ty... Czekaj, ja ci dam drapanie...
Juanita jednak nie czekała. Gdy Garroux na moment osłabił uścisk, aby zasłonić oczy przed ostrymi paznokciami, wyrwała mu się z rąk i pognała korytarzem w kierunku tylnych drzwi.
Wszystko rozgrywało się jak w koszmarnym śnie, w którym odrażający potwór ścigał ją po bezkresnym korytarzu. Słyszała za plecami ciężkie odgłosy stąpania, do jej uszu docierał jego śmiech, szyderczy i chrapliwy, jak-by żołdak był pewien, że ofiara mu nie umknie.
Drzwi... Zamknęła je tylko na zasuwę. Gwałtownie odepchnęła sztabę, pchnęła drzwi i wypadła na ulicę. Słońce oślepiło ją swymi promieniami. Zatoczyła się i z pewnością by upadła, gdyby ktoś jej nie podtrzymał w ostatniej chwili.
– Mała dama w wielkim pośpiechu – zauważył niski głos, który zdawał się dobiegać z bardzo wysoka.
Zaczęła odzyskiwać wzrok. Jej oczom ukazała się szczupła, spalona słońcem twarz o pogodnych, błękitnych oczach. Gdyby dziewczyna była spokojniejsza, dostrzegłaby kurze łapki w kącikach nieznajomych oczu, a nad prawą brwią długą bliznę, sięgającą do ronda kapelusza. Rozgorączkowana Juanita nie zauważyła, że mężczyzna ma dwadzieścia kilka lat, nosi kamizelę z brązowej skóry oraz niespotykanie długi, dwuręczny miecz o głowni szerokości dłoni. Obcy trzymał także ciężką włócznię, na której swobodnie zwisało kilka przedmiotów, między innymi żelazny hełm oraz skórzany tobołek.
Zwróciła za to uwagę, że z twarzy mężczyzny przebija dobroć, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła, że ktoś ją chwyta i odciąga na bok.
– W tym mieście jest mnóstwo dziewczyn – wycharczał