Ale tak samo niechętne były liczne inne mieszkanki Pampeluny, a także cała armia dziewcząt ze wszystkich chrześcijańskich krajów. W tym czasie toczyło się kilkanaście pomniejszych wojenek i kilka średnich.
Mała dama wzywała Maryję, ale co z tego, skoro wszyscy przywoływali jej imię, kiedy sprawy przybierały niewłaściwy obrót, i zwykle tylko wtedy.
Nieznajoma dziewczyna była ładna, ale nie ładniejsza od wielu innych.
Dlaczego miałby pakować się dla niej w tarapaty?
Nie istniał żaden powód. Ani jeden.
Podszedł do tylnych drzwi. Były zamknięte. Ten fakt go zirytował i dodatkowo pogłębił jego fatalny humor. Samym swoim istnieniem dziewczyna sprawiała mu kłopoty.
Ulric von der Flue, zwany Długim, piechur w Wolnym Korpusie jego lordowskiej mości Charlesa de Gramont, biskupa Couserans, otworzył drzwi i ruszył przed siebie krętym korytarzem, by wkrótce dotrzeć do pandemonium.
Dwóch gaskońskich żołnierzy w pośpiechu pakowało kosztowności. Jakiś mężczyzna w podeszłym wieku skrzekliwie błagał o litość, na co trzeci Gaskończyk uderzył go w głowę. Starzec osunął się na nieruchome ciało bardzo starej kobiety w sukience służącej. Potężnie zbudowany mężczyzna, który złapał dziewczynę, przed momentem obalił ją na ziemię, i teraz przez ramię obserwował intruza.
– W dodatku sierżant – mruknął Ulric von der Flue z goryczą. – Ktoś taki powinien mieć więcej rozumu.
Nalane oblicze Garroux nabiegło krwią, gdy wstawał, prezentując swoją blisko dwumetrową sylwetkę w pełnej krasie. Głowa dziewczyny z głuchym łomotem opadła na posadzkę. Ulric przelotnie zerknął na nieznajomą i pomyślał, że pewnie straciła przytomność.
Garroux nie odrywał od niego swoich świńskich oczu. Ze zdumiewającą lekkością, jak na mężczyznę tej wagi, skoczył ku ciężkiemu fotelowi i chwycił oparty o niego, swój własny miecz.
Ulric uśmiechnął się szeroko. Ani jednym ruchem nie przeszkodził sierżantowi sięgnąć po broń.
– Powiedziałem ci, żebyś się trzymał z daleka – warknął Garroux chrapliwie.
– A jakże. Poza tym jesteś sierżantem, nie moim, chwała Bogu. Mój dowódca mnie nie wyzywa i nie ma potrzeby zmuszać kobiet do uległości, bo nie przypomina tępego wołu.
Z ust Garroux posypał się stek wyzwisk tak ohydnych, że wstrząsnęłyby nawet najbardziej wulgarną i kłótliwą jędzą.
– Cahors! Bernac! Varel! Beauxregard! – ryknął na koniec.
Ulric pokręcił głową.
– Jeśli chcesz się nauczyć przeklinania, powinieneś odwiedzić Węgry – zauważył. – Mieszkańcy tego kraju zapożyczyli część niezrównanych przekleństw od Turków. Czy to cała twoja armia? Ty i czterech mężczyzn?
– A niech mnie, jeśli to nie Długi Uli – oświadczył Varel z uśmiechem. Usta miał zapchane winogronami. – Czego on od ciebie chce, sierżancie? – Dokończył winogrona i wytarł dłoń o tylną część spodni. – Chyba nie szuka guza, co, sierżancie?
– On już jest trupem – orzekł Garroux. – Tylko jeszcze o tym nie wie.
Uli zmarszczył czoło.
– Posłuchajcie – zaczął. – Wiecie równie dobrze jak ja, że nie tak należy się zachowywać. Ten starzec nie żyje, staruszka pewnie też. Nie jesteśmy na terytorium wroga. Jeśli profos się o tym dowie...
– Profos ma teraz co innego na głowie – przerwał mu Garroux. – Nie zamierzałem zawracać mu głowy. Teraz jednak będę musiał, bo zacząłeś wtykać nos w cudze sprawy. Myślisz, że przywołałem swoich ludzi, żeby mi pomogli rozprawić się z tobą? Skąd, w pojedynkę poradziłbym sobie z trzema takimi jak ty. Potrzeba mi świadków. Czterech zacnych, wiarygodnych, odpowiedzialnych żołnierzy, którzy dadzą świadectwo prawdzie i potwierdzą, kto zakłócił spokój. Dobrze mówię, Bernac? Beauxregard? Varel? Cahors? Oddawaj miecz, szwajcarski mule. Do niczego ci się już nie przyda. Jesteś aresztowany.
Uli pokiwał głową. Zamierzali zrobić z niego kozła ofiarnego, obarczając go winą za to, co sami uczynili. Chcieli także wykończyć dziewczynę, aby nie świadczyła przeciwko nim. Właśnie takiego planu należało się spodziewać po Garroux, znanego z całkowitego braku skrupułów. Tylko niesłychana sprawność bojowa nie raz i nie dwa ocaliła go przed stryczkiem. Uli znowu pomyślał, że przez tę dziewczynę wpakował się w kłopoty.
Blizna nad jego lewym okiem pociemniała i zdawała się pulsować, ale jego głos zabrzmiał nieoczekiwanie łagodnie.
– Jeśli chcesz mieć Małego Hansa, to musisz podejść i go wziąć – oświadczył.
Upuścił włócznię, hełm i tobołek, a następnie wydobył Małego Hansa z pochwy. Jednocześnie wprawnym okiem ocenił rozmiary pomieszczenia. Dwuręczny miecz liczył ponad metr pięćdziesiąt długości, czyli niecałe czterdzieści centymetrów mniej niż jego właściciel.
– Na dodatek stawia czynny opór – warknął Garroux. – Brać go.
Czterej mężczyźni stanęli jednak jak wryci, kiedy dwuręczny miecz nagle zaświstał w powietrzu, a Cahors ryknął z bólu: broń wypadła mu z dłoni nagle uboższej o dwa palce.
– To jeden – oznajmił Uli. W starciu ucierpiała prawa ręka Cahorsa, zatem raczej nie należało oczekiwać, że lewą ciśnie nożem, który trzymał za pasem, zwłaszcza, że musiał potwornie cierpieć. – Kto następny?
– Ty! – ryknął Garroux. Podniósł ciężkie krzesło i cisnął nim w Szwajcara, a następnie błyskawicznie dobył miecza i ruszył na wroga.
Uli uchylił się przed krzesłem, które z wielką siłą uderzyło o ścianę, odbiło się od niej i rykoszetem trafiło go w plecy. Szwajcar zachwiał się pod wpływem ciosu, dwuręczny miecz zmienił kierunek i straszliwe ostrze wbiło się w drewniany stół. Uli musiał puścić rękojeść. Tylko szybki unik uchronił go przed agresywnym atakiem Garroux. Szwajcar skoczył prosto na Beauxregarda, powalił go na ziemię, lecz sam jednocześnie upadł u stóp Bernaca. Chwycił go za stopę i pociągnął z całej mocy. Bernac upadł z łoskotem, a Garroux, który ponownie szarżował, musiał skręcić, aby uniknąć zderzenia.
Uli miał szczęście, że nie nosił zbroi. Jego ciężki pancerz był starannie poskładany w skórzanym tobołku i zawieszony na włóczni. Gdyby miał go na sobie, nie mógłby poruszać się z taką zwinnością i szybkością. Walczył instynktownie. W pewnej chwili wykorzystał całą energię do tego, by skoczyć w kierunku stołu, gdzie nadal tkwił miecz. Wydawało się, że potężna broń cały czas się pogrąża w drewnie, wyłącznie pod wpływem własnego ciężaru. Uli chciwie pochwycił rękojeść, szarpnął, oswobodził broń i zamachnął się nią wokół głowy, jakby pragnął wznieść magiczną barierę pomiędzy sobą a prześladowcami.
Jego plan częściowo się powiódł, chociaż miecz zakreślił w powietrzu wyłącznie półkole i zatrzymał się na czymś niebywale twardym i ciężkim. Zderzenie okazało się tak gwałtowne, że Uli niemal ponownie zgubił Małego Hansa.
Sierżant Garroux wykonał w powietrzu figurę taneczną, jakby zaproszony do tańca przez groźną broń przeciwnika. Zatoczywszy półkole upadł z łoskotem na podłogę, a wokół niego rozsypały się resztki pierwszorzędnej jakości naramiennika. Kawałki metalu zadźwięczały na ziemi i stopniowo znieruchomiały.
– To dwa – oświadczył Uli zadyszany. – Kto następny?
Następnego jednak nie było. Wiedział o tym dobrze. Chociaż czerwona mgła cały czas przyćmiewała