a gdy tłumacz przełożył słowa Marii na łacinę, zrobili się czerwoni i zaczęli się śmiać. Ale słuchali dalej. Potem dwudziestu czterech kardynałów podeszło do niej, mówiąc, że nigdy by o tym sami nie pomyśleli. A ponieważ małżeństwu Icaza wciąż nie podobał się tekst o rodzinie, poproszono ich o napisanie innego na następny dzień. Tak też uczynili, a podkomisja do spraw rodziny przyjęła ich propozycję. Biorąc pod uwagę wiek najmłodszych hierarchów, José szacował, że z życiem rodzinnym nie mieli kontaktu od co najmniej czterdziestu lat, kiedy to wstępowali do seminariów.
Nigdy by o tym sami nie pomyśleli… O tym i o wielu innych sprawach, które zwyczajnie ich nie dotyczyły. I niewiele brakowało, żeby na soborze powszechnym wśród tysięcy zgromadzonych nie znalazł się ani jeden praktyk życia rodzinnego. Luz María Álvarez Icaza i jej mąż byli przecież jedyną parą małżeńską zaproszoną na sobór, a i to dopiero na jego czwartą sesję. Oboje współprzewodniczyli Ruchowi Rodzin Chrześcijańskich, ale delegat papieski skierował zaproszenie na sobór tylko do Joségo. Gdy Álvarez Icaza upierał się, że pojedzie albo z żoną, albo wcale, bo oboje kierują organizacją, biskup pytał, co Luz María będzie robić na soborze, skoro nie zna się na sprawach międzynarodowych, nie napisała książki, nie ma stanowiska ani w społeczeństwie, ani w Kościele. José obstawał jednak przy opinii, że to, co robi Luz María, jest najważniejsze, bo ona przekazuje wiarę ich dzieciom. W tym momencie jego żona była w ciąży z ich dwunastym potomkiem. Niezłomność Joségo właściwie ucieszyła biskupa: dobrze, sprawiłem zatem, że na soborze będzie pierwsze małżeństwo. Przypadek, a nie autentyczna potrzeba konsultacji z tymi, którzy tworzą zręby życia chrześcijańskiego, sprawił więc, że doświadczenie małżeństwa mogło zostać wykorzystane podczas obrad soboru. Ani obecność Joségo i Luz Maríi, ani ich jednostkowy sukces w pracach nad Gaudium et spes nie czyniły jeszcze wiosny.
Pośród świeckich ekspertów zaproszonych na sobór na różnych jego etapach było łącznie dwadzieścia kobiet. Świeccy mówili do zgromadzenia soborowego sześć razy, jednak kobietom zawsze głosu odmawiano. Słynna była sprawa Brytyjki Barbary Ward, ekonomistki, dziennikarki „The Economist” i świeckiej działaczki katolickiej, której nie pozwolono wygłosić przygotowanego przemówienia, mimo że w 1964 roku została poproszona o przygotowanie memorandum na temat ubóstwa. W swoim tekście sugerowała konieczność solidarności bogatej Północy z biednym Południem, postulowała także stworzenie przez sobór stałego sekretariatu zajmującego się kwestią sprawiedliwości i biedy. Na sali obrad nie mogła jednak zadać dotyczącego tych kwestii pytania. Nie dopuścił do tego sekretarz soboru, wspomniany już arcybiskup Felici, kiedy tylko zorientował się, że wymienione wśród prelegentów nazwisko B. Ward należy do kobiety. Bazując na tekście Ward, przemówienie wygłosił zaprzyjaźniony z nią soborowy audytor James Norris.
Jak kobiety czuły się na soborze? Różnie, w zależności od tego, czy były przyzwyczajone do funkcjonowania w kościelnych gremiach, jak dobrze znały języki i innych uczestników. Młoda audytorka z Holandii, Anne-Marie Roeloffzen, przyjechała do Rzymu z umiarkowanymi oczekiwaniami, ale jednocześnie otwarcie mówiła w wywiadach, że miejsce kobiet w Kościele powinno być, tak jak w społeczeństwie, równe miejscu mężczyzn. Nie tak przyjęto ją na soborze i nie kryła swojego rozczarowania: „Nie jestem feministką, ale stwarzanie różnicy między audytorami mężczyznami i audytorkami kobietami jest formą dyskryminacji, bardzo nieodpowiednią w dzisiejszych czasach” – mówiła holenderskim mediom. Nie zrezygnowała tylko dlatego, że reprezentowała swoją organizację, ale jako katolicka działaczka miała ochotę to zrobić. Szybko zyskała opinię młodej buntowniczki. U niektórych jednak wzbudzała sympatię. Na przykład holenderski monsignor Piet Moors z Roermond zaprosił ją do Bar Jona, soborowej kafeterii przeznaczonej tylko dla mężczyzn, skąd szybko została wyproszona przez arcybiskupa Feliciego.
Wiele lat później José Álvarez Icaza wspominał, że kobiety z Ameryki Łacińskiej, pośród audytorek soborowych najmłodsze, przyjechały z wielkimi nadziejami, a wyjechały rozczarowane. To, jak niewielki udział miały w obradach, było frustrujące. Świadectwem takiej frustracji może być odpowiedź Margerity Moyano na prośbę podzielenia się wspomnieniami z soboru wysłaną jej przez Carmen McEnroy. „Nie lubię wspominać tego niemiłego doświadczenia, jakim był mój udział w soborze jako audytorki” – odpisała. Z kolei takie osoby, jak Pilar Bellosillo, Rosemary Goldie, siostra Susanne Guillemin czy Maria Luisa Monnet mogły mieć poczucie dobrze wykorzystanego czasu. Znały już wcześniej logikę życia Kurii Rzymskiej, toteż dla nich w doświadczeniu soborowym nie było nic, czego by się nie spodziewały. Umiały też sprawnie poruszać się w świecie hierarchów.
Pod koniec obrad sobór skierował przesłania do rządzących, ludzi nauki, artystów, ubogich, chorych i cierpiących, robotników, młodzieży oraz kobiet. Kobiety uważały, że lepiej było umieścić je w tych kategoriach, a nie kierować do nich przesłanie jako do osobnej grupy. Stało się inaczej, a w przesłaniu czytamy:
Nadchodzi godzina, nadeszła godzina, w której powołanie niewiasty realizuje się w pełni. Godzina, w której niewiasta swoim wpływem promieniuje na społeczeństwo i uzyskuje władzę nigdy dotąd nie posiadaną. Dlatego też w chwili, kiedy ludzkość przeżywa tak głębokie przemiany, niewiasty przepojone duchem ewangelicznym mogą nieść wielką pomoc ludzkości, aby nie upadła.
Sobór zwraca się do kobiet jako do „strażniczek domowego ogniska” i „pierwszych wychowawczyń rodzaju ludzkiego”, prosząc, by zawsze stały u źródeł życia, znaczenia kołyski. „Wy jesteście obecne przy tajemnicy powstającego życia i Wy pocieszacie przy śmierci”. Ojcowie soborowi składają też na barki kobiet odpowiedzialność za losy cywilizacji, mówiąc dość dramatycznie: „Przede wszystkim zaś czuwajcie – o to was błagamy – nad przyszłością naszego rodzaju. Wstrzymajcie rękę mężczyzny, który w momencie szału usiłowałby zniszczyć cywilizację ludzką”. I dalej: „Niewiasty całego świata, chrześcijanki i niewierzące, Wy, którym powierzone jest życie w tak ważnym momencie historii, od Was zależy ocalenie pokoju światowego”. Również w sprawie implementacji soboru ojcowie zwracają się do kobiet: „O Wy, Niewiasty, które potraficie uczynić prawdę słodką, miłą, dostępną, przyczyńcie się, aby duch soboru przeniknął wszystkie instytucje, szkoły, ogniska domowe w ich życiu codziennym”.
Język orędzia jest dość archaiczny, i choć na początku dostrzega się zmiany, jakie nastąpiły, jeśli chodzi o rolę kobiet w społeczeństwie, to potem kierowane jest ono jedynie do kobiet jako matek, wychowawczyń i opiekunek. McEnroy, autorka książki o kobietach na soborze, pisze o orędziu, że było mieszanką idealizmu i romantyzmu ojców soborowych, na które to postawy próbowały wywrzeć wpływ obecne na soborze kobiety. Trudno się dziwić, że orędzie spotkało się z krytycznym odbiorem takich kobiet, jak szwajcarska sufrażystka Gertrud Heinzelmann, teolożka Mary Daly czy Tine Govaart-Halkes, które krytykowały jego treść właśnie za brak myślenia historycznego i esencjalizm.
Czy soborowe dokumenty wniosły coś istotnego w kwestiach kobiecych? Niekoniecznie. Potępienie dyskryminacji ze względu na płeć w jednym dokumencie oraz archaiczne orędzie do kobiet to niezbyt wiele. Prawdziwe znaczenie dla kobiet, jako mających w Kościele status świeckich, miała wówczas przede wszystkim reforma zakonów i dowartościowanie roli laikatu. Zmiana nie była jedynie kosmetyczna, Sobór Watykański II inaczej opowiada o tym, czym jest Kościół, opisując go nie tyle jako hierarchiczną strukturę, co raczej jako lud Boży pielgrzymujący, mistyczne Ciało Chrystusa. Mówi się, że sobór ten zaczął wybudzać śpiącego olbrzyma, czyli świeckich. Z pewnością dał też impuls kobietom, których aspiracje i pragnienia związane z zaangażowaniem w życie Kościoła rosły, nie zawsze znajdując odpowiedź i przestrzeń do realizacji. Soborowy entuzjazm rozbijał się o kościelną rzeczywistość.