Zuzanna Radzik

Kościół kobiet


Скачать книгу

praw. Większe zaangażowanie laikatu niosło ze sobą także kwestię kobiet. Obecność – nawet spóźniona – na soborze pierwszych kobiet audytorek pozwalała myśleć, że wraz z soborowymi przemianami w Kościele nadchodzą również zmiany dla kobiet. Do pewnego stopnia tak się stało, jednak wiele kobiet chciało uzyskać więcej, niż pozwalały teologia i przepisy. A te zmieniały się powoli. Teologowie i teolożki stawiali nowe pytania, z których wiele, jak te o stały diakonat kobiet, do dziś czeka na odpowiedź.

      Formalnie najwięcej zrewolucjonizował nowy, wprowadzony w 1983 roku Kodeks prawa kanonicznego, który zalegalizował rozmaite aspekty otwarcia Kościoła na świeckich, w tym na kobiety. Kanon 129 pkt 2 Kodeksu prawa kanonicznego mówi, że w wykonywaniu władzy rządzenia w Kościele mogą zgodnie z przepisami prawa współdziałać świeccy.

      Postrzeganie władzy i podziału ról w Kościele jest ściśle związane z rozumieniem, czym ten Kościół jest. Bosko-ludzką wspólnotą czy ziemską społecznością kierowaną przez hierarchię, niemal jak państwo? Jego rozumienie, nazywane przez teologów eklezjologią, czyli nauką o Kościele, balansowało w historii między tymi biegunami, zbyt często przechylając się na stronę patrzenia na Kościół przez pryzmat hierarchii. Do dziś widać to w języku. Kiedy mówimy: „Kościół jest…”, „Kościół powinien…”, „Kościół uważa…”, najczęściej mamy na myśli papieża, biskupów i księży, a nie zawsze wiernych. Kiedy niemieccy i austriaccy katolicy zapoczątkowywali ruch My Jesteśmy Kościołem, już sama jego nazwa pachniała rebelianckim potencjałem. Ale tak właśnie jest: my – wszyscy ochrzczeni – jesteśmy Kościołem. Co więcej, jesteśmy w nim nie sami, ale ze wszystkimi tymi, którzy byli w nim kiedyś i którzy będą po nas. Tak dziś o Kościele mówimy w teologii, ale czy tak go doświadczamy w życiu? Czy czujemy, że go współtworzymy, czy też jesteśmy jedynie klientami religijnych usług? Czy do współtworzenia jesteśmy zachęcani, czy raczej od niego odstręczani? I jak uczestniczyć w kształtowaniu Kościoła i jego życiu, kiedy rola świeckich – choć dowartościowana w ostatnich kilkudziesięciu latach – jest wciąż nierówna temu, jak Kościół kształtować mogą duchowni?

      Istnieją różne rodzaje władzy w Kościele. Władza udzielana przez święcenia i władza bardziej administracyjna, zwana władzą rządzenia. Jeszcze stosunkowo niedawno, bo w 1917 roku, Kodeks prawa kanonicznego nie dopuszczał, by jakąkolwiek władzę w Kościele mogli sprawować świeccy. Władza, zarówno święceń (potestas ordinis), jak i rządzenia (potestas regiminis), była powierzona wyłącznie duchownym. Władzę święceń przekazywano w obrzędach liturgicznych, a jurysdykcję poprzez przyznanie uprawnień lub delegację. Jedyne, co mógł robić człowiek świecki, to zostać notariuszem kościelnego sądu, a i to tylko wówczas, gdyby zabrakło przygotowanych do tego duchownych.

      Niemożliwość przyjmowania święceń wyklucza kobiety z jakiejkolwiek władzy w Kościele. Nie ma znaczenia, czy są siostrami zakonnymi, matkami czy singielkami, zawsze pozostają osobami świeckimi. To, co dopuszczalne dla świeckich, jest dostępne i dla kobiet. Jeśli zarówno do władzy święceń, jak i władzy rządzenia w Kościele katolickim nieodzowne są święcenia kapłańskie, to siłą rzeczy kobiety pozostają klasą rządzonych. Dlatego prawo kanoniczne ma niebagatelne znaczenie, jeśli chodzi o miejsce kobiet w Kościele, ich wpływ na decyzje i możliwość uczestniczenia we władzy.

      Po co w ogóle w Kościele władza? Czy nie mógłby on być rządzony bardziej demokratycznie, z większym udziałem świeckich? O to pytają dziś wierni, teologowie, a nawet filozofowie polityki. Czy istnieje sposób, by przełożyć bardziej egalitarną teologię Kościoła na prawo kanoniczne tak, by świeccy mogli mieć w rządzeniu Kościołem swój udział? Zwłaszcza kobiety, jako zawsze rządzone, nigdy w Kościele nierządzące, powinny zadawać to pytanie. Oczywiście jeśli nie wystraszą się zadawania takich pytań, które łatwo mogą zostać ocenione i wyśmiane jako domaganie się władzy, podczas kiedy niewiasty winny być pokorne i służyć.

      Kościół twierdzi, że władza pochodzi od samego Chrystusa, który dał ją dla kierowania Jego ludem na ziemi. Póki co sposób rządzenia obecny w Kościele zakłada istnienie samoreprodukującej się klasy policymakers. I choć Kodeks prawa kanonicznego nazywa różne rodzaje władzy sądowniczą, wykonawczą i ustawodawczą, to jednocześnie wyjaśnia, że kompetencje wykonawcze i ustawodawcze oraz sądownicze są skupione w ręku biskupa diecezjalnego, a wyżej – w kolegium biskupów z papieżem. Papieżem, który nie podlega żadnej innej władzy w Kościele i bez którego decyzje kolegium biskupów nie są ważne mocą samego prawa. Dziwny to trójpodział władzy.

      Aktualny Kodeks prawa kanonicznego mówi, że świeccy mogą w wykonywaniu władzy rządzenia współdziałać z duchownymi. Czym jednak jest to współdziałanie, kodeks precyzyjnie nie wyjaśnia. Jedni mówią, że pozwala dołączyć do niektórych gremiów, inni – że jedynie doradzać. Twarda hierarchizacja struktury zderza się chyba po soborze z nową teologią, przypominającą, że Kościół jest Ciałem Chrystusa, że wszyscy, jak pisał św. Paweł, jesteśmy tego Ciała członkami. Paweł zaczyna swój wywód o Kościele i jego funkcjach słowami: „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich” (1 Kor 12, 4–6). A potem porównuje wspólnotę do jednego ciała, składającego się z wielu członków, co jest analogią do jedności wszystkich ochrzczonych w Chrystusie. Na temat urzędów i władzy apostoł pisze: „Ustanowił Bóg w Kościele naprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, a następnie tych, co mają dar czynienia cudów, wspierania pomocą, rządzenia oraz przemawiania rozmaitymi językami. Czyż wszyscy są apostołami? Czy wszyscy prorokują? Czy wszyscy są nauczycielami? Czy wszyscy mają dar czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć?” (1 Kor 12, 28–30). Czy nie powinniśmy więc podzielić się zadaniami, odczytać swoich talentów (charyzmatów) i móc działać w Kościele, każdy z nas na innym polu? Czy owe charyzmaty na pewno są rozdawane z uwzględnieniem różnic płci?

      Popatrzmy więc władzy na ręce. Co możemy, a czego nie? Co już robimy, czego wciąż nie, choć teoretycznie byłoby to możliwe? Co musiałoby się zmienić, w prawie czy w głowach, żeby współrządzenie Kościołem przez świeckich, także kobiety, było możliwe?

      Zacznijmy od Watykanu. Od drobnej kobiety. Rosemary Goldie była Australijką, która w Watykanie pracowała przez czterdzieści lat, przez dziewięć będąc jedyną kobietą w kurii. Pełniła też najwyższą powierzoną kobiecie w Watykanie funkcję. To dlatego prasa przezwała ją la bambina Vaticana. Inteligentna, mająca liczne watykańskie kontakty. Na soborze mówiono, że jest chodzącą encyklopedią na temat świeckich na całym świecie. Filigranowa. Ponoć Jan XXIII nazwał ją czule la piccinina, po tym jak podczas audiencji niemal upadła papieżowi pod stopy, wypchnięta przez kogoś do pierwszego rzędu do zdjęcia.

      W wieku dwudziestu lat, dzięki prestiżowemu stypendium, Goldie przyjechała do Europy studiować na Sorbonie. To w Paryżu poznała grupy świeckich katoliczek i stała się członkinią Veritas, Grail oraz Pax Romana. Gdy dwa lata później wróciła do Australii, została szefową grupy Grail w Sydney. W 1944 roku znów dostała stypendium, tym razem na dokończenie doktoratu. Rzuciła jednak studia, przez następne sześć lat angażując się w pracę dla Pax Romana. Jako przedstawicielka Pax Romana w 1951 roku pojechała do Rzymu, by asystować w organizacji Pierwszego Kongresu Apostolstwa Świeckich. Ponieważ kończyła właśnie kontrakt z poprzedniej pracy, chętnie przeprowadziła się z Fryburga do Rzymu i w 1952 roku zaczęła pracę jako sekretarka Vittoria Veronese, który wtedy kierował Komitetem Stałym Międzynarodowego Kongresu Apostolatu