(Istituto per le Opere di Religione, IOR, zwanego także bankiem watykańskim), a rok później weszła do jego zarządu. Glendon znana jest z konsekwentnego sprzeciwu wobec aborcji i pewnego konserwatyzmu, ale jednocześnie nazywa się feministką.
Z jej nazwiskiem wiąże się też kilka kontrowersji. Odmówiła przyjęcia Laetare Medal od katolickiego Uniwersytetu Notre Dame, gdy ten przyznał honorowy tytuł naukowy prezydentowi Barackowi Obamie. Z kolei w 2002 roku była w gronie prominentnych katolickich intelektualistów, takich jak ksiądz Richard Neuhaus czy George Weigel, którzy publicznie bronili oskarżonego o molestowanie Marciala Maciela Degollado, założyciela licznego i wpływowego Zakonu Legionistów Chrystusa. Broniąc go, Glendon mówiła o nim „jaśniejąca świętość”. Oskarżenia okazały się jednak prawdziwe, a skala przestępstw seksualnych popełnionych przez Maciela – ogromna. Glendon uczyła na Uniwersytecie Legionistów w Rzymie, w Pontifical Athenaeum Regina Apostolorum, i doradzała podczas zakładania pierwszego uniwersytetu prowadzonego przez ten zakon w Stanach Zjednoczonych.
O ile powołanie Glendon do IOR nie dziwi ze względu na jej kompetencje, międzynarodowe doświadczenie i przypuszczalną lojalność wobec Stolicy Apostolskiej, o tyle nie bardzo wiadomo, co robi w komisji przygotowującej raport o IOR Francesca Immacolata Chaouqui. Trzydziestokilkuletnia spec od PR-u została zatrudniona w 2013 roku. Jej nominację trudno wytłumaczyć, choć odbiła się szerokim echem, bo media natychmiast zaczęły trąbić o pięknej Włoszce pracującej w Watykanie. Tego samego ranka, gdy otrzymała nieoficjalną jeszcze informację o nominacji, Chaouqui napisała na Twitterze: „Moje serce, moja wiara, moje oddanie w służbie Kościoła i Ojca Świętego. Na zawsze”. Dziennikarze szybko odszukali inne jej internetowe ślady, takie jak lekko roznegliżowane zdjęcia wrzucane na profil na Twitterze. Rzecz można by podsumować apelem o przejrzystość, opieranie nominacji na jasnych kryteriach. Sęk w tym, że Chaouqui została wybrana do komisji w wyniku otwartego konkursu na to stanowisko.
Na co dzień zarządzaniem zajmują się watykańskie kongregacje, ale władza w Kościele spoczywa w rękach papieża oraz kolegium biskupów. Chcąc podtrzymać ducha soborowego zebrania, postanowiono spotykać się regularnie na synodach gromadzących biskupów, którzy reprezentują wszystkie episkopaty świata. Świeccy – a zatem także kobiety – mogą zostać zaproszeni na synod jedynie w roli konsultorów lub ekspertów.
Pierwszy synod odbył się w 1967 roku. Już na drugi, w 1971 roku, zaproszono cztery kobiety: Barbarę Ward i Pilar Bellosillo (znane z soboru świeckie) oraz dwie siostry zakonne, czyli siostrę Mary Linscott z Wielkiej Brytanii i siostrę Marguerite Mary Goncalves z Portugalii. Choć synod zajmował się problemem sprawiedliwości na świecie oraz urzędowym kapłaństwem i posługami w Kościele, a temat kobiet nie był bezpośrednim przedmiotem obrad, to jednak powracał dość często i to w sposób dziś zaskakujący. O tym, co mówiono, wiemy choćby z relacji drukowanych przez brytyjski „Tablet”. Co zaskakuje? Pojawia się oczywiście kwestia większego zaangażowania kobiet w posługi laikatu w Kościele, przygotowanie ich do tej roli, powierzanie im funkcji, do których nie są konieczni księża. Biskup Tepe z Ilhéus z Brazylii mówił o udziale świeckich, który już jest faktem: „Posługa świeckich i zakonnic w Kościele – coś, co może podkreślić, jak ważne są w Kościele kobiety – w Brazylii nie jest hipotetyczną przyszłością, ale funkcjonującą rzeczywistością. I to nie tylko ze względu na brak księży. To okazja, by Brazylia pokazała całemu Kościołowi bogactwo wiary”.
Nie tylko z Brazylii dochodził głos za włączeniem kobiet w życie Kościoła. Patriarcha Antiochii Maximos V Hakim prosił, by współczesny Kościół był bardziej sprawiedliwy wobec kobiet i nie traktował ich z pogardą, jak to się działo w regionie, z którego pochodzi, pośród trzech monoteistycznych religii. „Niech nie wydarzy się znów to, co zdarza się tak często: że Kościół jest bardziej powolny niż rządy. Przeciwnie, powinno być naszym obowiązkiem działać prorocko” – mówił. I dodawał: „Spędziliśmy połowę synodu, rozmawiając o księżach, podczas gdy siostry zakonne są od nich dziesięć razy liczniejsze. Jeśli stwarzają dziesięć razy mniej problemów, czy powinniśmy nadal je zaniedbywać? Czemu następny synod nie mógłby zająć się miejscem kobiet w Kościele dziś i rolą zakonnic w diecezjach, Kurii Rzymskiej, na synodach i w innych kościelnych urzędach? Kiedyś kobiety ogłosiły dobrą nowinę Piotrowi. Gdybyśmy dziś ich posłuchali, może też miałyby nam coś do powiedzenia”.
Rozmawiano również o dostępie do kapłaństwa urzędowego. Kardynał George Flahiff z Kanady mówił w imieniu swojego episkopatu: „Nikt nie podniósł dotychczas kwestii posługi kobiet. Pytam więc, czy wszystkie te nowe posługi będą zarezerwowane dla mężczyzn? Nie spełniamy swojego obowiązku wobec ponad połowy członków Kościoła, jeśli nawet nie wspominamy na ten temat”. Flahiff zaprezentował rekomendację Konferencji Biskupów Kanadyjskich, żeby ustanowić komisję mieszaną do studiowania problemu. Propozycja ta wynikała z przekonania, że kobiety i tak pełnią funkcje duszpasterskie, i jest to być może godnym rozważenia znakiem czasów. Flahiff zaznaczał, że jeśli nie zaczniemy studiować tego problemu teraz, istnieje ryzyko, że sprawy potoczą się same. „Nie bądźmy niesprawiedliwi wobec kobiet, które od soboru czekają na otwarcie dla nich drzwi”.
Kobiety czekały jednak pod uchylonymi lekko drzwiami. Kolejne synody odbywały się co cztery lata, ale kobiety miały na nich co najwyżej symboliczną i pozbawioną głosu reprezentację. „Spotykają się rozmawiać o nas bez nas” – napisała na transparencie zebrana pod Bazyliką św. Piotra w Watykanie grupa sióstr zakonnych. W październiku 1994 roku, podczas synodu biskupów o życiu konsekrowanym, protest zorganizowała niewielka, bo skupiająca do dwóch tysięcy zakonnic, radykalna w poglądach grupa National Coalition of American Nuns. Ale nie tylko siostry z NCAN były niepocieszone, że obok dwustu biskupów i przełożonych zakonów męskich, którzy byli pełnoprawnymi członkami zgromadzenia synodalnego, było na nim obecnych tylko dwadzieścia przełożonych zakonów żeńskich, a i to wyłącznie w roli świeckich obserwatorek niemających prawa głosu. Taką audytorką bez głosu była choćby Matka Teresa z Kalkuty. Jako audytorów zaproszono też ośmiu przedstawicieli innych wyznań chrześcijańskich. To, że trzydzieści lat po soborze kobietom odmawia się prawa decydowania w sprawach, które ich dotyczą, podczas gdy prawa te mają mężczyźni pełniący podobne funkcje, wzburzyło siostry zakonne. Tym razem oburzone były nie tylko Amerykanki i Europejki, ale też siostry z Afryki i Azji. W petycji do nadzorującej zakony kongregacji pisały, że niezbędne jest, by siostry były reprezentowane na synodzie. Bez skutku.
Próbowały więc przedstawić swoje obserwacje i wątpliwości w inny sposób. Siostry z NCAN poprosiły inne zakonnice o podzielenie się swoimi opiniami. Dostały odpowiedzi od czterdziestu dwóch zgromadzeń z piętnastu krajów i wrzuciły te materiały do skrzynek stu pięćdziesięciu anglojęzycznych uczestników synodu, licząc, że ci wezmą tę perspektywę pod uwagę. Ponad czterystu dwudziestu pięciu przełożonych zgromadzeń żeńskich odpowiedziało na ankietę przeprowadzoną w związku z synodem przez Międzynarodową Unię Wyższych Przełożonych Zakonnych. Jej wyniki unia opublikowała w swoim biuletynie.
Audytorki nie mają prawa głosowania na synodzie nad postanowieniami, ale mogą pracować w grupach roboczych i przemawiać na forum. Dlatego oprócz działań z zewnątrz siostry podejmowały też kolejne próby na synodalnej sali obrad. Padały postulaty sióstr z Azji i Afryki, by zakonnice mogły być teolożkami i pracować na wszystkich szczeblach w kościelnej administracji, z Kurią Rzymską włącznie. Jeden z biskupów, zgadzając się z nimi, mówił wręcz, że mogłyby zostawać świeckimi kardynałami i w ten sposób uczestniczyć w wyborze papieża. „Żeńskie życie zakonne zwykle podlegało mężczyznom – mówiła do synodalnego zgromadzenia siostra Stephane-Marie Boullanger z Francji – i choć wiele drzwi otworzyło się w społeczeństwie,