Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

i stukali się kuflami.

      Jako debiutant byłem bardzo podekscytowany i zdenerwowany, gdy wychodziłem na scenę. Natarłem ręce kredą, żeby sztanga się nie ślizgała, i podniosłem sześćdziesiąt osiem kilogramów, mój zwykły ciężar. Ludzie zaczęli klaskać. Ten aplauz wywołał efekt, jakiego się nie spodziewałem: nie mogłem się doczekać, kiedy znów wyjdę na scenę. Tym razem, ku mojemu zaskoczeniu, podniosłem osiemdziesiąt cztery kilogramy – o szesnaście kilo więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Niektórym ludziom idzie lepiej przed publicznością, innym gorzej.

      Facet z przeciwnej drużyny był lepszym ciężarowcem niż ja, ale publiczność go rozpraszała i podczas ostatniej próby nie dał rady podnieść sztangi. Później powiedział mi, że nie mógł się skupić tak jak w siłowni. Ze mną było odwrotnie: obecność publiczności dodawała mi siły i stanowiła motywację, działała na moje ego. Odkryłem, że o wiele, wiele lepiej radzę sobie przed widownią.

      ROZDZIAŁ 3

      Wyznania czołgisty

      W bazie wojskowej pod Grazem stacjonowała jedna z dywizji pancernych armii austriackiej. Dowiedziałem się o tym, bo wszyscy młodzi mężczyźni w Austrii musieli odbyć służbę wojskową, i zamierzałem znaleźć dla niej miejsce w mojej wizji przyszłości. Pomyślałem, że komisja poborowa prawdopodobnie przydzieli kogoś o mojej budowie do piechoty, żeby wnosił karabiny maszynowe i amunicję w góry. Ale piechota stacjonowała w Salzburgu, a to kolidowało z moim planem. Chciałem zostać w Grazu i nadal trenować. Zamierzałem zostać mistrzem świata w kulturystyce, a nie walczyć na wojnie. Nie było to także celem armii austriackiej. Mieliśmy własne wojsko, bo nam pozwolono. Miało to świadczyć o naszej suwerenności. Była to jednak mała armia i nikt nie przewidywał, że będzie brała udział w prawdziwej walce.

      Bardzo chciałem wstąpić do wojska i wyjechać z domu – byłby to mój pierwszy wyjazd. Właśnie skończyłem naukę i wiedziałem, że im szybciej odsłużę wojsko, tym szybciej dostanę paszport.

      Pomysł, żeby zostać czołgistą, wydawał się niezły. Kilku kolegów, którzy wstąpili do wojska, służyło w Grazu, więc zasypywałem ich pytaniami na temat bazy. Było tam wiele stanowisk dla rekrutów, zarówno w administracji, jak i w kuchni, gdzie nie miało się styczności z czołgiem. Moi kumple służyli w piechocie zmechanizowanej, do której należą żołnierze stanowiący wsparcie dla czołgów i odpowiednio przeszkoleni: jeżdżą na czołgach, po wkroczeniu do walki zeskakują z nich, szukają min przeciwczołgowych i tak dalej.

      Mnie jednak fascynowały same czołgi. Uwielbiałem te wielkie maszyny, z pewnością do takich należał skonstruowany przez Amerykanów M47 Patton. Miał trzy i pół metra szerokości, silnik o mocy ośmiuset koni mechanicznych i ważył pięćdziesiąt ton. Był tak potężny, że mógł przejechać przez ceglany mur, a siedzący w środku człowiek nawet by tego nie zauważył. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógłby powierzyć coś tak wielkiego i drogiego osiemnastolatkowi. Inną atrakcją było to, że aby zostać kierowcą czołgu, należało najpierw zrobić prawo jazdy na motocykl, samochód, ciężarówkę i traktor. Wojsko opłacało wszystkie te kursy, które w cywilu kosztowałyby tysiące szylingów. W całej armii austriackiej było tylko dziewięćset czołgów, a ja chciałem się wyróżnić.

      Ojciec, który marzył, że zostanę policjantem albo żołnierzem, z radością szepnął słówko dowódcy bazy, swojemu kumplowi z czasów wojny. Ten pasjonował się sportem i chętnie przyjął mnie do siebie. Gdy tylko przeszedłem szkolenie, postarał się, żebym w bazie miał do dyspozycji sprzęt treningowy.

      Wszystko poszłoby doskonale, lecz się przeliczyłem. Zaczynałem zdobywać trofea w podnoszeniu ciężarów, byłem mistrzem juniorów w regionie, a latem zdobyłem mistrzostwo Austrii w trójboju siłowym w kategorii wagi ciężkiej, pokonując bardziej doświadczonych zawodników. Choć wystarczyło na mnie spojrzeć, by wiedzieć, że jestem tylko wyrośniętym nastolatkiem, odnosiłem także sukcesy w kulturystyce. Wygrałem w mistrzostwach regionu i zająłem trzecie miejsce w zawodach o tytuł Mister Austria – stanąłem na podium z Kurtem Marnulem, który nadal był niepokonany. Tuż przed wstąpieniem do wojska zgłosiłem się do pierwszego turnieju międzynarodowego, odpowiednika Mister Europe w klasie juniorów. Nie wiedziałem, że przez całe sześć tygodni szkolenia podstawowego nie będę mógł wyjechać z Grazu.

      Nie miałem nic przeciwko szkoleniu wojskowemu. Nauczyło mnie ono, że coś, co z początku wydaje się niemożliwe, jest do osiągnięcia.

      Nie sądziliśmy, że uda nam się wspiąć na klif z całym ekwipunkiem polowym. Ale gdy dostawaliśmy taki rozkaz, wspinaliśmy się, i już. Po drodze zbieraliśmy grzyby i upychaliśmy je do kieszeni, a wieczorem oddawaliśmy kucharzowi, żeby ugotował z nich zupę.

      Jednak bardzo chciałem wziąć udział w zawodach juniorów o tytuł Mister Europe i nie mogłem przestać o tym myśleć. W każdej wolnej chwili ćwiczyłem w latrynie prezentację. Błagałem instruktora musztry, aby potraktował to jako zdarzenie losowe i pozwolił mi pojechać do Stuttgartu na turniej. Jednak nie było o tym mowy. W wieczór przed zawodami postanowiłem chrzanić wszystko i wyszedłem za bramę bez przepustki.

      Po siedmiogodzinnej podróży pociągiem znalazłem się w Stuttgarcie, zaprezentowałem pozy przed liczącą kilkuset fanów widownią i napawałem się oklaskami. Zdobyłem tytuł Best Built Junior Athlete of Europe 1965, czyli najlepiej zbudowanego młodego sportowca. Był to mój pierwszy pobyt za granicą i nigdy nie występowałem przed tak liczną publicznością. Czułem się jak King Kong.

      Niestety, po powrocie do obozu szkoleniowego spotkała mnie kara. Zostałem zamknięty w karcerze i siedziałem tam przez dwadzieścia cztery godziny. Dowództwo dowiedziało się jednak o moim zwycięstwie i kazało mnie wypuścić. Przez resztę szkolenia się nie wychylałem i wkrótce zgłosiłem się do jednostki pancernej, którą dowodził kolega ojca. Od tamtej pory służba wojskowa była dla mnie jak jazda kradzionym samochodem. Zorganizowałem sobie w barakach siłownię i ćwiczyłem po cztery godziny dziennie, bo na tyle mi pozwolono. Niektórzy oficerowie i szeregowi żołnierze także zaczęli ćwiczyć. Po raz pierwszy w życiu codziennie jadłem mięso, prawdziwe proteiny. Nabierałem ciała tak szybko, że co trzy miesiące dostawałem mundur o jeden numer większy.

      Kurs prawa jazdy na motocykl zacząłem od razu, a na samochód – w następnym miesiącu. Uczyliśmy się podstaw mechaniki, bo musieliśmy umieć naprawić pojazd. Potem był kurs prowadzenia ciężarówek, co okazało się trudniejsze, ponieważ wojskowe ciężarówki miały ręczną, niezsynchronizowaną skrzynię biegów. Żeby zmienić bieg na wyższy albo niższy, należało wrzucić na luz, dwukrotnie nacisnąć sprzęgło i zwiększyć obroty silnika, aby uzyskać odpowiednią prędkość. To często powodowało straszliwy zgrzyt skrzyni biegów i prowadziło do stresujących sytuacji, bo już po krótkim szkoleniu kazano nam wyjechać na ulice. Dopóki ten system nie wszedł człowiekowi w krew, trudno było nie odrywać wzroku od drogi przy zmianie biegów. Właśnie zmagałem się z dźwignią, gdy jadące przede mną samochody nagle się zatrzymywały i musiałem hamować, jednocześnie redukując bieg – a wszystko to przy wtórze wrzasków instruktora. Kiedy wracaliśmy do bazy, byłem zlany potem – ale był to doskonały sposób na pozbycie się zbędnego tłuszczu.

      Prowadzenie traktora z przyczepą, czyli następny etap, też było trudne, szczególnie cofanie przy użyciu lusterek i kręcenie kierownicą w odwrotnym kierunku. Opanowanie tej umiejętności zajęło mi sporo czasu i kosztowało kilka kolizji i stłuczek. Gdy zdałem egzaminy i przeszedłem do czołgów, poczułem ulgę.

      M47 jest tak skonstruowany, że prowadzi się go jedną ręką, przy użyciu drążka sterującego biegami i ruchem gąsienic. Siedzi się w lewym przednim kącie kadłuba, z pedałami gazu