powierzono maszynę o wadze pięćdziesięciu ton, choć nie zawsze wykazywałem się taką odpowiedzialnością, jaką powinienem.
Moja prośba o wcześniejsze zwolnienie z wojska leżała w aktach przez wiele miesięcy. Zanim ją rozpatrzono, kolejny raz naraziłem na szwank moje dobre imię. Późną wiosną byliśmy na dwunastogodzinnych nocnych manewrach – od osiemnastej do szóstej. O drugiej kompania zajęła pozycje na szczycie pasma wzgórz i przyszedł rozkaz: „Dobra, przerwa na posiłek. Dowódcy czołgów do raportu”.
Żartowałem sobie przez radio z kolegą, który właśnie dostał nowszą wersję pattona, M60, wyposażoną w silnik dieslowski. Chłopak popełnił błąd i pochwalił się, że jego czołg jest szybszy od mojego. Wyzwałem go więc na pojedynek i obaj ruszyliśmy w dół stoku. Zatrzymałbym się – tak nakazywał głos rozsądku – ale wygrywałem. Reszta załogi w moim czołgu zaczęła szaleć. Słyszałem, że ktoś krzyczy, żebym hamował, pomyślałem jednak, że po prostu tamten próbuje zyskać przewagę. Kiedy znalazłem się u podnóża pagórka, zatrzymałem się i spojrzałem w tył, szukając M60. Wtedy zauważyłem na naszej wieżyczce żołnierza – był jej uczepiony, jakby od tego zależało jego życie. Gdy ruszałem, na czołgu siedziało kilku innych piechurów.
Pozostali albo zeskoczyli, albo spadli, tylko on utrzymał się do samego końca. Włączyliśmy więc światła i wjechaliśmy z powrotem na górę – powoli, żeby nikogo nie przejechać – zbierając rozproszonych żołnierzy. Na szczęście obyło się bez poważniejszych obrażeń. Kiedy dotarliśmy na szczyt, czekali już na nas trzej oficerowie w jeepie. Minąłem ich i zaparkowałem czołg, jakby nic się nie stało.
Gdy tylko wygramoliłem się przez właz, oficerowie zaczęli na mnie krzyczeć. Stanąłem na baczność, czekając, aż skończą. Kiedy wreszcie wrzaski ucichły, jeden z oficerów podszedł do mnie, przyjrzał mi się i wybuchnął śmiechem.
– Szeregowy Schwarzenegger, przejeźdźcie czołgiem tam – polecił.
– Rozkaz! – Zaparkowałem czołg we wskazanym miejscu. Wysiadając, zauważyłem, że stanąłem w głębokim i gęstym błocie.
– A teraz, szeregowy Schwarzenegger, chcę, żebyście przeczołgali się pod maszyną. Gdy wyjdziecie po drugiej stronie, macie wdrapać się na wieżyczkę, wsiąść do czołgu, przejść przez kadłub i wyjść włazem ewakuacyjnym. A potem jeszcze raz. – Kazał mi powtórzyć całą procedurę pięćdziesiąt razy.
Kiedy skończyłem, cztery godziny później, byłem pokryty warstwą błota ważącą z dziesięć kilogramów i ledwo się ruszałem. Wniosłem pewnie jeszcze koło pięćdziesięciu kilo do czołgu, gdy przez niego przechodziłem. Później kazano mi pojechać do bazy i wyczyścić maszynę. Ci faceci mogli zamknąć mnie do pudła na tydzień, muszę jednak przyznać, że ta kara była bardziej spektakularna.
Nie mam pewności, ale myślę, że ten nieszczęsny wyścig przyczynił się do mojego wcześniejszego zwolnienia z wojska. Kilka tygodni po tym incydencie zostałem wezwany przed oblicze przełożonych. Na biurku dowódcy leżały czasopisma kulturystyczne i oferta pracy, które przedłożyłem.
– Wyjaśnij nam to – odezwał się. – Zaciągnąłeś się do wojska jako kierowca czołgu na trzy lata, a kilka miesięcy temu napisałeś prośbę o zwolnienie latem ze służby, bo chcesz przyjąć tę robotę w Monachium.
Odparłem, że lubię wojsko, jednak praca w Monachium to dla mnie wielka szansa.
– Hm… – Dowódca się uśmiechnął. – Zważywszy na to, że stwarzasz tu pewne niebezpieczeństwo, spełnimy twoją prośbę i pozwolimy ci odejść wcześniej. Nie możemy pozwolić, żebyś rozwalił następne czołgi.
ROZDZIAŁ 4
Mister Universe
– Pamiętaj, że jeśli coś pójdzie źle, zawsze możesz dostać pracę ratownika w Thalersee. Nie ma powodu do niepokoju.
To powiedział Fredi Gerstl, gdy poszedłem do niego, żeby się pożegnać. Fredi zawsze chętnie pomagał młodym ludziom i wiedziałem, że chce dobrze, ale nie interesowała mnie praca ratownika ani żadne inne wyjście awaryjne. Chociaż Monachium leżało tylko trzysta dwadzieścia kilometrów od Grazu, dla mnie był to pierwszy etap podróży z Austrii do Ameryki.
Dużo słyszałem o Monachium: że każdego tygodnia na tamtejszy dworzec wjeżdżają setki pociągów, o nocnym życiu, swobodnej atmosferze w piwiarniach i tak dalej, i tak dalej. Gdy pociąg zbliżał się do miasta, widziałem coraz więcej domów, potem większych budynków i wreszcie na horyzoncie pojawiło się centrum miasta. W głowie tłukła mi się myśl: Jak się tam odnajdę? Jak przeżyję? Ale powtarzałem sobie niczym mantrę: To będzie mój nowy dom. Byłem coraz dalej od Grazu, i to Monachium miało być moim miastem, choćby nie wiem co.
Monachium było dynamicznie rozwijającą się metropolią, nawet jak na standardy cudu gospodarczego zachodnich Niemiec, który wiosną 1966 roku stał się już ewidentny. Było to światowe miasto liczące milion dwieście tysięcy mieszkańców. Właśnie wygrało konkurs na organizację letniej olimpiady w 1972 roku i finał Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej 1974 roku. Igrzyska olimpijskie w Monachium miały symbolizować przemianę zachodnich Niemiec i ich wejście do społeczności międzynarodowej jako nowoczesnego, demokratycznego państwa. Wszędzie widać było dźwigi. Budowano już stadion olimpijski, a także hotele, biurowce i apartamentowce. W całym mieście drążono tunele metra, które miało być najnowocześniejsze i najszybsze na świecie.
Hauptbahnhof, główny dworzec kolejowy, na którym powinienem wysiąść, stał w centrum tego wszystkiego. Na placach budów potrzebowano robotników, a ci napływali z rejonu Morza Śródziemnego i bloku wschodniego. W poczekalniach i na peronach słychać było hiszpański, włoski, turecki oraz języki słowiańskie. Wokół dworca znajdowały się hotele, nocne kluby, sklepy, spelunki i siedziby firm. Universum Sport Studio, siłownia, w której mnie zatrudniono, mieściła się przy Schillerstrasse, zaledwie pięć minut od dworca. Po obu stronach ulicy ciągnęły się nocne kluby i bary ze striptizem, działające do czwartej nad ranem. O piątej otwierano pierwsze kawiarnie i bary mleczne, w których można było zjeść śniadanie, na przykład kiełbasę, albo napić się piwa. Miejsc do picia i zabawy nie brakowało. W takiej okolicy dziewiętnastoletni chłopak z prowincji bardzo szybko uczył się życia.
Albert Busek obiecał, że ktoś wyjdzie po mnie na dworzec, i gdy szedłem przez peron, zobaczyłem uśmiechniętą twarz kulturysty Franza Dischingera. Przed rokiem był faworytem europejskich zawodów Best Built Man w kategorii juniorów, które odbywały się w Stuttgarcie i w których go pokonałem. Był przystojnym młodym Niemcem, wyższym ode mnie, ale jego ciało jeszcze się nie wypełniło i pewnie dlatego sędziowie przyznali zwycięstwo mnie. Należał do pogodnych facetów i dobrze się dogadywaliśmy, dużo się razem śmialiśmy. Umówiliśmy się, że gdy przyjadę do Monachium, zostaniemy partnerami do ćwiczeń. Przekąsiliśmy coś na dworcu, a następnie on i jego kumpel, który miał samochód, podrzucili mnie do domu na przedmieściach, gdzie mieszkał Rolf Putziger.
Nie znałem jeszcze mojego nowego szefa, ale cieszyłem się, że zaoferował mi lokum u siebie, bo nie stać mnie było na wynajęcie mieszkania. Putziger okazał się przyciężkim, niezdrowo wyglądającym starszym gościem w garniturze. Był prawie zupełnie łysy i miał brzydkie zęby, które odsłaniał, gdy się uśmiechał. Przyjął mnie życzliwie i oprowadził po domu. Był tam mały pokój, który miałem zająć, gdy tylko dostarczą zamówione przez niego łóżko. Zapytał, czy na razie mógłbym spać na kanapie w salonie. Odparłem, że nie mam nic przeciwko temu.
Ten układ nie budził moich podejrzeń, ale pewnej nocy Putziger wrócił późno do domu i zamiast pójść do swojej sypialni, położył