Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

– zapytał któregoś dnia. – Dlaczego nie bierzecie przykładu z rzymskich gladiatorów? Oni wiedzieli, jak się ćwiczy!

      Chociaż nakłaniał Karla do studiów medycznych, był zachwycony tym, że jego syn uprawia sport. Wierzył w harmonię ciała i umysłu.

      – Powinniście budować jak najdoskonalsze ciało, ale także doskonalić umysł – mawiał. – Czytajcie Platona! Starożytni Grecy nie tylko zapoczątkowali olimpiady, lecz także dali nam wielkich filozofów, i dobrze by było, żebyście skorzystali z jednego i drugiego.

      Opowiadał nam historie o greckich bogach, mówił o urodzie ciała i ideale piękna.

      – Wiem, że część z tego wpada wam jednym uchem, a drugim wypada, ale będę wam to wbijał do głów, aż któregoś dnia, jak przyjdzie co do czego, zrozumiecie, jakie to ważne.

      Wtedy jednak bardziej skupialiśmy się na tym, czego możemy się nauczyć od Kurta Marnula. Był dla nas atrakcyjniejszy i jako Mister Austria cieszył się największą popularnością. Miał wspaniałe ciało, dziewczyny i rekord świata w wyciskaniu na ławce, a do tego jeździł alfą romeo z opuszczanym dachem. Z czasem poznałem jego rozkład dnia. Pracował jako brygadzista, nadzorował robotników drogowych. Zaczynał wcześnie rano i kończył o piętnastej. Potem spędzał trzy godziny w siłowni, gdzie intensywnie trenował. Pozwalał, żebyśmy do niego przychodzili, bo chciał nas czegoś nauczyć: pracujesz, zarabiasz forsę i stać cię na taki samochód, trenujesz i wygrywasz mistrzostwa. Żadnej drogi na skróty, na wszystko trzeba zapracować.

      Marnul lubił piękne dziewczyny. Potrafił wypatrzyć je wszędzie: w restauracjach, nad jeziorem, na boiskach. Czasami zapraszał je do siebie do pracy, gdzie w koszulce bez rękawów dyrygował robotnikami i kierował sprzętem. Potem podchodził do tych dziewczyn i z nimi gawędził. Thalersee odgrywało w jego życiu kluczową rolę. Zwyczajny facet po prostu zaprosiłby dziewczynę na drinka po pracy, ale nie Kurt. On zawoził ją alfą nad jezioro, żeby razem popływać. Potem jedli kolację w restauracji i za każdym razem zamawiał wino. W samochodzie zawsze woził butelkę wina i koc. Po kolacji wracali nad jezioro i wybierali sobie jakieś romantyczne miejsce. Karl rozkładał koc, otwierał wino i nadal urabiał dziewczynę. Jego widok w akcji przyspieszył proces zapoczątkowany przez nauczyciela matematyki: zapamiętywałem teksty Kurta i jego taktykę, łącznie z kocem i winem. Wszyscy to robiliśmy. I na dziewczyny to działało!

      Kurt i inni widzieli we mnie potencjał, bo szybko stałem się muskularny i jeszcze silniejszy. Pod koniec lata zaproponowali mi, żebym potrenował z nimi w Grazu, ze sztangami. Sala gimnastyczna Stowarzyszenia Sportowców mieściła się pod trybunami stadionu piłki nożnej. Była to wielka betonowa sala z lampami na suficie i podstawowym sprzętem: sztangami, hantlami, drążkami do podciągania się i ławkami do wyciskania. Pełno w niej było potężnych facetów, którzy dyszeli i sapali. Kumple znad jeziora pokazali mi kilka podstawowych ćwiczeń i przez następne trzy godziny ćwiczyłem z entuzjazmem, wykonując dziesiątki wyciskań, przysiadów i ugięć ramion.

      Zwykły trening dla początkujących składa się z trzech serii po dziesięć powtórzeń każdego ćwiczenia, żeby rozruszać mięśnie. Jednak nikt mi tego nie powiedział. Stali bywalcy sali pod stadionem lubili wpuszczać nowych w maliny. Podpuścili mnie tak, że wykonałem dziesięć serii każdego z ćwiczeń. Gdy skończyłem, radośnie wziąłem prysznic – w domu nie mieliśmy bieżącej wody, więc zawsze marzyłem o prysznicu pod stadionem, mimo że była w nim tylko zimna woda. Potem ubrałem się i wyszedłem.

      Nogi miałem jak z gumy, lecz zbytnio się tym nie przejmowałem. Jednak gdy wsiadłem na rower, zaraz z niego spadłem. To było dziwne, w dodatku stwierdziłem, że prawie nie mam władzy w rękach i nogach. Znów wsiadłem na rower, ale nie mogłem zapanować nad kierownicą, a uda trzęsły mi się jak galareta. Zjechałem na pobocze i wpadłem do rowu. To było żałosne. Wreszcie się poddałem i zsiadłem z roweru. Skończyło się na tym, że musiałem iść do domu na piechotę. Była to heroiczna sześcioipółkilometrowa wędrówka. Mimo to nie mogłem się doczekać, kiedy wrócę na siłownię i zacznę ćwiczyć z obciążeniem.

      Tamto lato było cudowne: zamiast egzystować, zacząłem żyć. Wyrwałem się z ogłupiającej rutyny życia w Thal, w ramach której wstawałem, szedłem po mleko do sąsiadów, wracałem do domu, robiłem pompki i brzuszki, podczas gdy matka przygotowywała mi śniadanie, a ojciec szykował się do pracy. Nagle pojawiły się radość, element walki, ból, zadowolenie, przyjemności, kobiety, emocje. Myślałem: To jest życie! To fantastyczne! Chociaż ceniłem ojca i to, co osiągnął dzięki dyscyplinie, jego dokonania zawodowe, sportowe i muzyczne, to jednak sam fakt, że był moim ojcem, umniejszał znaczenie tego wszystkiego. Ni stąd, ni zowąd zyskałem nowe życie, które należało tylko do mnie.

***

      Jesienią 1962 roku, w wieku piętnastu lat, zacząłem nowy rozdział w życiu. Zapisałem się do szkoły zawodowej w Grazu i rozpocząłem naukę konkretnego fachu. Mimo że nadal mieszkałem z rodzicami, rodzinę pod wieloma względami zastąpiła sala gimnastyczna. Starsi faceci pomagali młodszym. Podchodzili, żeby zwrócić uwagę, gdy zrobiło się coś źle, albo żeby poradzić, jak poprawić formę. Jednym z moich partnerów stał się Karl Gerstl i obaj poznawaliśmy radość, jaką daje wzajemne motywowanie się i rywalizacja.

      – Zrobię dziesięć powtórzeń z tą sztangą, gwarantuję ci – mówił Karl, po czym robił jedenaście, żeby wywrzeć na mnie wrażenie, i wykrzykiwał: – To było fantastyczne!

      Patrzyłem na niego i odpowiadałem:

      – A ja zrobię dwanaście!

      Wiele pomysłów na ćwiczenia braliśmy z czasopism. W Niemczech ukazywały się pozycje poświęcone budowaniu ciała i podnoszeniu ciężarów, ale amerykańskie były o niebo lepsze, a Mui nam je tłumaczył. Te czasopisma były naszą biblią, jeśli chodzi o odżywianie się, sposób przyrządzania napojów proteinowych wspomagających budowę mięśni, ćwiczenia z partnerem. Przedstawiały bodybuilding jako drogę do realizacji marzeń. W każdym numerze zamieszczano zdjęcia mistrzów i opis ich ćwiczeń. Oglądaliśmy więc uśmiechniętych facetów prężących mięśnie na Muscle Beach w Venice w Kalifornii, oczywiście w otoczeniu fantastycznych dziewczyn w seksownych kostiumach kąpielowych. Wszyscy znaliśmy nazwisko wydawcy, Joego Weidera, Hugh Hefnera świata kulturystyki. Był właścicielem czasopism, w każdym wydaniu zamieszczał felieton ze zdjęciem i lansował swoją żonę Betty, piękną modelkę, którą można było zobaczyć na niemal każdej fotce z plaży.

      Wkrótce życie w siłowni pochłonęło mnie bez reszty. Myślałem tylko o treningach. Którejś niedzieli, gdy okazało się, że sala gimnastyczna jest zamknięta, włamałem się do niej i ćwiczyłem w przejmującym zimnie. Musiałem owinąć sobie dłonie ręcznikami, żeby skóra nie przywarła mi do metalowych prętów. Robiłem postępy tydzień po tygodniu, podnosiłem coraz większe ciężary, moje mięśnie wytrzymywały coraz więcej powtórzeń, zmieniła mi się sylwetka i masa. Zostałem członkiem drużyny Stowarzyszenia Sportowców. Byłem dumny, że ja, Arnold Schwarzenegger, smarkacz, należę do tego samego klubu co Mister Austria, sławny Kurt Marnul.

      Uprawiałem też inne sporty, ale reakcja mojego ciała na trening siłowy szybko uzmysłowiła mi, w jakiej sferze mam największy potencjał i jak daleko mogę zajść. Nie potrafiłem powiedzieć, co mnie napędza, wszystko jednak wskazywało na to, że urodziłem się, by ćwiczyć, i czułem, że to przepustka, która pozwoli mi wyrwać się z Thal. Kurt Marnul mógł zdobyć tytuł Mister Austria, myślałem, a przecież sam mi mówił, co mogę osiągnąć, jeśli będę trenował, więc to właśnie zamierzam robić. Ta świadomość sprawiła, że wielogodzinne podnoszenie ton stali było dla mnie przyjemnością. Każda bolesna seria, każde dodatkowe powtórzenie stanowiło krok do celu, czyli zdobycia tytułu